Ewa Andruszkiewicz

Zosia, Kasia i Małgosia. Przyszły na świat razem i oczarowały całą Gdynię

Zosia, Kasia i Małgosia. Przyszły na świat razem i oczarowały całą Gdynię  Fot. archiwum prywatne
Ewa Andruszkiewicz

To niejedyne gdyńskie trojaczki. W 2014 r. urodziły się Zuzia, Zosia i Wojtek.

Najpierw przeżyliśmy szok, a potem poczuliśmy ogromną radość - tak państwo Kaletowie wspominają swoją pierwszą reakcję na wiadomość, że urodzą im się trojaczki. Dziś Zosia, Kasia i Małgosia są już na świecie, a swoimi narodzinami wywołały w Gdyni niemałą sensację.

Na pierwszej wizycie u lekarza dowiedzieliśmy się, że urodzę bliźnięta. Tydzień później, na kolejnym USG, pokazało się trzecie maleństwo.

Lekarz był zaskoczony, a my przeżyliśmy szok. (śmiech) Na następnej wizycie mąż kilkakrotnie prosił lekarza, aby sprawdził, czy na pewno żadnej dodatkowej niespodzianki już nie ma. (śmiech) Ale chyba jednak bardziej obawialiśmy się tego, że któreś z maluchów się nie utrzyma, niż że będzie kolejne - opowiada Magdalena Kaleta, mama trojaczków.

Dziewczynki urodziły się trochę za wcześnie, bo w 33 tygodniu ciąży. - Na szczęście sterydy, które brałam, zadziałały, bo córeczki po porodzie oddychały same, nie musiały być podłączane do maszyn - mówi dalej pani Magda.

Co prawda od razu po przyjściu na świat trojaczki trafiły do inkubatorów, ale tylko po to, by przybrały nieco na wadze. Już po kilku tygodniach mogły wyjść do domu, gdzie czekał na nie dumny tata i 5-letnia siostra Iza. - Przez całą ciążę przygotowywaliśmy naszą córeczkę, że wkrótce nie będzie sama, a do tego - że nie będzie miała jednej siostry, tylko trzy. Tłumaczyliśmy, że po narodzinach będziemy mieć dla niej mniej czasu. Na szczęście nie obudziło się w niej poczucie zazdrości, a wręcz przeciwnie - chęć uczestniczenia w tym, co będzie się działo. Iza uczyła się np. zmiany pieluszek na swoich lalkach. Dziś bardzo mi pomaga, we wszystko się angażuje - cieszy się pani Magda.

Kaletowie przyznają, że na początku obawiali się, czy sobie poradzą. Teraz śmieją się, że pielęgnacja maluchów chyba im dobrze wychodzi, bo zajmuje coraz mniej czasu. - W szpitalu córeczki były karmione co trzy godziny. Staramy się utrzymywać ten rytm także w domu. Na szczęście dziewczynki od początku były przyzwyczajane do głośniejszych dźwięków. Nie chodzimy więc wcale na paluszkach, nie szepczemy. Dzięki temu uniknęliśmy efektu fali płaczu. (śmiech) Kiedy jedna się budzi, jej płacz nie budzi sióstr - mówi pani Magda.

Kto wybrał imiona dla dziewczynek? Wszyscy członkowie rodziny po kolei. - Pewnego wieczoru usiedliśmy razem z mężem i Izą i myśleliśmy nad imionami. Każdy zazwyczaj miał jakieś „ale”, każdemu coś nie pasowało. Stwierdziliśmy więc, że każde z nas wybierze imię, które się jemu najbardziej podoba. Iza wybrała Zosię, mąż - Kasię, a ja - Małgosię - wspomina pani Magda.

Mimo nieprzespanych nocy rodzinę Kaletów rozpiera energia i radość. - Jak patrzymy na dziewczynki, na ich uśmiechy, to dostajemy nowe porcje siły. Doceniamy i cieszymy się z każdego ich postępu, że przybierają na wadze, że zaczynają wydawać dźwięki, że jak leżą, to nie zasypiają od razu, tylko już się rozglądają. Mamy z mężem poczwórne szczęście - podsumowuje pani Magda.

Ewa Andruszkiewicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.