Zły dyrektor cyrku, porywacz dziewcząt

Czytaj dalej
Fot. nac
Grażyna Kuźnik

Zły dyrektor cyrku, porywacz dziewcząt

Grażyna Kuźnik

Występy cyrku przed wojną były wielką atrakcja, bo brakowało innych rozrywek. Ale życie cyrkowców było ciężkie. Właściciel cyrku "Alfredo" z Nowej Wsi miał liczne kłopoty z prawem

W latach 30. XX wieku po Górnym Śląsku wędruje cyrk objazdowy "Alfredo", który prowadzi niejaki Brunon Białas, obywatel Nowej Wsi. Cyrk jest nieduży, ma sędziwego lwa, wilka i niedźwiedzia. Na jarmarkach w okolicznych wsiach tani cyrk cieszy się ogromnym powodzeniem, bo o konkurencję trudno. Kino jest drogie, telewizji nie ma, publiczność więc dopisuje, głodna atrakcji.

Właśnie, atrakcji. Skąd je ciągle brać? Białas, zwany Buffalo Bill od amerykańskiego awanturnika i aktora pierwszych westernów, to stary wyga. Dobrze wie, że nie ma czego szukać w dużych miastach. Pozostają mu przedmieścia i wsie, ale i tam ludzie stają się coraz bardziej wymagający. Nic chcą oglądać wciąż tego samego. Dyrektor stale wypatruje kogoś, kto nada się na arenę. Zazdrości innym cyrkom, które chwalą się występami kobiet z brodą, karłów, olbrzymów, różnych dziwnych osobników. 80 lat temu każdy szanujący się cyrk ma swoich odmieńców. Ale w okolicach Nowej Wsi takich aktorów brak.

Śliczne akrobatki na zachętę

Męska publiczność, o czym dyrektor nie zapomina, przychodzi do cyrku też po to, żeby zobaczyć woltyżerki lub akrobatki w skąpych kostiumach. O ładne artystki wcale nie jest łatwo. A jednak na występach w Chropaczowie Białas dostrzega na widowni trzy śliczne dziewczynki, lat około dziesięciu, nędznie ubrane, tak zapatrzone w popisy na scenie, że świata poza nią nie widzą.

Białas zaciąga języka; to trzy córki wdowy Trzecińskiej. Bieda u nich aż piszczy, ale dzieci grzeczne, podobne do siebie jak krople wody. Dyrektor zaciera ręce. Już widzi trzy jednakowe, piękne panny, jak wirują pod sufitem na linie machając nogami, a ludzie pchają się po bilety. Namawia wdowę, żeby oddała mu córki do nauki zawodu cyrkowego; z ich urodą będą akrobatkami, arystkami, przed nimi wielka kariera. A co ważne, matka zwolniona jest z wszelkich opłat za utrzymanie i naukę dziewcząt. W zamian co tydzień dyrektor napisze wiadomość o ich postępach.

Na Śląsku szaleje wtedy kryzys, kobiecina nie ma co do garnka włożyć, a jednak z miłości do dzieci kupiła im bilety do cyrku, żeby miały trochę radości w życiu. Wie, że ludzie wydają ostatni grosz na taką rozrywkę. A może to dobra droga, waha się matka, mieć zawód akrobatki? Pyta dziewczynki, czy chcą występować w cyrku. A one, że bardzo chcą. I poszły z panem dyrektorem.

Piekło dziewcząt w szkole cyrkowej

Słuch o cyrku "Alfredo" przepada bez wieści. Gdzieś powędrował w Beskidy, ale gdzie, nie wiadomo. Matka rozpacza, zawiadamia policję, ale nikt nic nie wie. O dalszym przebiegu wydarzeń mówią akta procesu, który w 1934 roku odbył się w Sądzie Okregowym w Katowicach.

Gazeta "Siedem groszy" tak o tym pisze: "Dyrektor cyrku z Nowej Wsi, znany po wioskach górnośląskich jako "Bufalo Bill", chciał urodę dziewcząt wykorzystać. Zobowiązał się wyszkolić urodziwe panienki na tancerki, żonglerki, akrobatki. Ale maltretował je i znęcał się nad nimi jak sadysta. W szkole cyrkowej przechodziły istne piekło. Bite, tresowane jak zwierzęta, głodzone i straszone, nie mogły nikomu się poskarżyć."

Sytuacja małych tancerek daje jednak do myślenia jednemu w widzów cyrku na Śląsku Cieszyńskim. Pewien dobry gospodarz widzi, że dzieci są maltretowane, poranione i słabe. Nie licząc na policję, wykrada je z cyrku, zabiera do domu, tam karmi, zawiadamia ich matkę. Na procesie okazuje się, że dyrektor straszył swoje uczennice zwierzętami. Rzucał je na klatkę, aż kiedyś rozdrażniony lew wyciagnął łapę i poranił twarz jednej z dziewczynek. Inną zamknął w klatce z wilkiem, który ją pogryzł.

O zwierzęta zresztą Białas troszczył się trochę bardziej niż o dzieci. Dziewczynki spały na gołych deskach w namiocie nawet zimą, płaszczami dziewcząt dyrektor okrywał lwa. Mówił, że dopóki nie wyuczą się sztuk, będą jeść suchy chleb.

Wycieńczone córki wróciły do matki, a ona nie odpuszcza. Dyrektor Brunon Białas staje przed sądem, gdzie tłumaczy się podeszłym wiekiem; ma 64 lata. Dodaje, że nauka akrobacji jest okrutna, o czym ludzie, którzy klaszczą w cyrku, nie wiedzą. Dostaje osiem miesięcy więzienia. To nie jedyny proces Białasa; wkrótce odpowie za to, że jego głodny niedźwiedź ciężko poranił jednego z widzów.

Grażyna Kuźnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.