Zawsze trzeba szukać dobrych stron i dobra w innych ludziach
Najszczęśliwsza byłam w dzieciństwie. Miałam wspaniałych rodziców, mądrych i dobrych - mówi Wanda Donarska, 105-letnia nauczycielka z Zielonej Góry.
Nie pisalibyśmy o szacownej jubilatce, gdyby nie fakt, że pani Wanda, z domu Merdasińska, okres dzieciństwa, młodości oraz stawiania pierwszych kroków w pracy zawodowej spędziła w Tczewie. Ale to nie miasto nad Wisłą było jej miejscem urodzenia. Rodzice pani Wandy przyjechali na Pomorze z Essen, dokąd z Wielkopolski Stanisława i Józef Merdasińscy wyemigrowali za chlebem. Pan Stanisław pracował jako górnik. Ciężka fizyczna praca nie przeszkadzała mu w uczęszczaniu do polskiej szkoły w Bochum.
- Rodzice nie mówili o patriotyzmie, ale byli patriotami - mówi w rozmowie z Dariuszem Chajewskim 105-latka. - I wiedzieli, jak ważna jest szkoła, wiedza. Rodzice nie pili, nie palili, nie było w domu tabaki, nawet piwa. Wszystko wydawali na dzieci. Szkoła, nauka, książki - to było najważniejsze. Mundurek po szkole się zdejmowało i wieszało z wielkim szacunkiem.
W Tczewie Merdasińscy zamieszkali w 1919 roku. Pani Wanda miała wówczas siedem lat. Tutaj ukończyła szkołę powszechną oraz gimnazjum żeńskie, gdzie zdała maturę. Karierę zawodową związała z nauczaniem.
- Byłam na to skazana - opowiada. - Jeszcze zanim się urodziłam, rodzice zaplanowali, że ich dziecko, niezależnie od płci, będzie nauczycielem.
Równolegle pani Wanda rozwijała swoją pasję harcerską. - Dosłużyła się stopnia podharcmistrza. W 1936 roku została zastępcą komendantki Hufca Żeńskiego w Tczewie - mówi Jan Kulas, historyk, który w ostatnich latach zaangażował się w badanie dziejów tczewskiego harcerstwa.
Podczas wojny młoda nauczycielka zaangażowała się w tajne nauczanie oraz w konspirację. Była łączniczką. Gdy miała przeprowadzić do Generalnej Guberni szefa podziemia na całe Pomorze, poznała swojego męża, rolnika Wacława Donarskiego. Represji nie uniknęła.
- Zabrali mnie do więzienia, jak stałam, w drewniakach na bosą nogę, w letniej sukience - wspomina. - Te dni chciałabym wymazać z pamięci, napatrzyłam się. Mijały miesiące za kratami, a ja byłam w coraz bardziej zaawansowanej ciąży. Na szczęście z jednej strony udało się mamie mnie znaleźć, z drugiej dyrektorem więzienia okazał się polski Niemiec z Wielkopolski, który przyczynił się do mojego zwolnienia.
Po zakończeniu wojny blisko pół wieku uczyła języka polskiego na ziemi toruńskiej. Doczekała się trójki dzieci, tyle samo wnuków i dwóch prawnuków. - Recepta na długowieczność? - odpowiada. - Pewnie każdy ma swoją. Moja? Zawsze trzeba szukać dobrych stron i dobra w innych ludziach.