Zawsze mówiło się „pochwalony”, na „Szczęść Boże” zasługiwali ludzie przy pracy, a „cajerączkami” obdarzano nawet mężczyzn

Czytaj dalej
Fot. fot. archiwum
Andrzej Kozioł

Zawsze mówiło się „pochwalony”, na „Szczęść Boże” zasługiwali ludzie przy pracy, a „cajerączkami” obdarzano nawet mężczyzn

Andrzej Kozioł

Przy spotkaniu w drzwiach odwiedzanego domu lub w drodze, przed rozmową - było imię Boże. Czasami wymieniane, czasami zawieszone w niedomówieniu. Zazwyczaj tylko dzieci, najczęściej wiejskie, deklamowały całą formułę „Niech będzie pozdrowiony Jezus Chrystus”. Dorośli skracali ją do „Niech będzie pochwalony” lub nawet mówili tylko „Pochwalony”. Odpowiedź brzmiała: „Na wieki wieków, amen”. Dzisiaj mówi się już tylko „Szczęść Boże”.

Zżymam się, gdy słyszę te słowa - często nawet z ust wysokich kościelnych dostojników. Kto i po co zmienił stary obyczaj? Owszem, mówiło się „Szczęść Boże”, ale w ten sposób należało pozdrawiać wyłącznie pracujących ludzi. Słysząc pozdrowienie, oracz podnosił głowę pochyloną, rąbiący drewno na chwilę wstrzymywał siekierę, aby odpowiedzieć „Daj Panie Boże”.

I tylko wędkarze nie znosili tego pozdrowienia. Nie wiadomo dlaczego powszechnie uważano, że po usłyszeniu „Szczęść Boże”, nic już się nie złowi, nawet najmarniejszej płotki.

A dzieci, tak starannie wymawiające pobożne pozdrowienie, dzieci dobrze wychowane, miały jeszcze jeden obowiązek powitalny. Chłopcy energicznie przesuwali stopę (nazywano to „szuraniem nóżką”), dziewczynki dygały, często unosząc przy tym dwoma palcami brzeg sukienki. Mogły tak robić, bo rzadko nosiły spodnie. Szuranie nóżką pochodziło od powitalnego - dziarskiego, godnego ułana lub szwoleżera - stuknięcia obcasami. A dyg, powszechny nawet w małych miasteczkach, nawet na nieco knajackich przedmieściach, to nic innego jak dworski rewerans, damski ukłon przed władcą.

„Pochwalony” koegzystował ze zwyczajnym, świeckim „dzień dobry”. Jeszcze niedawno wiejskie dzieci także w ten sposób witały nieznajomych. Jeszcze niedawno w ten sposób pozdrawiano się na górskich szlakach. I jeszcze było koleżeńskie, po trosze kumpelskie, „Cześć”, pozdrowienie bardziej młodzieżowe, bo nie używali go starsi, a już z pewnością w ten sposób nie należało zwracać się do staruszka. I to powiedzenie miało żartobliwą formę: „Cześć, chce mi się jeść”. A kiedy wszyscy fascynowali się włoskimi piosenkami, filmami i aktorkami z Loren na czele, należało mówić „Ciao”. Nonszalancko, od niechcenia, niczym Italiano vero...

Witano się także w archaiczny już sposób: „Całuję rączki” oraz „Padam do nóżek”, zwracając się w ten sposób przede wszystkim do kobiet, ale także - oczywiście żartobliwie - do mężczyzn. „Całuję rączki” czasami zamieniały się w skrócone „Cajerączki”, a oba pozdrowienia już w moim dzieciństwie uchodziły za staroświeckie i śmieszyły nas, smarkaczy. Właśnie z powodu anachronizmu „cajerączek” narodziły się dwa powiedzonka:

Całuję rączki,
ale swoje.
Padam do nóżek,
ale stoję.

Jeszcze pozdrawiano się staroświeckim „Serwus” („Serwus, oberwus” - szydzono), nie wiedząc, iż w tym powitaniu pobrzmiewa czcigodna łacina. Czasami uciekano się do polszczyzny, mówiąc „sługa”, na przykład „Sługa pana radcy”, „Sługa pana inżyniera”. A jak nie serwus, to przynajmniej „uszanowanie”. „Uszanowanie, co słychać u szanownego pana”. I znów smarkacze nie byliby sobą, gdyby i tego zwrotu nie wykoślawili, mówiąc „uszami ruszanie”.

I wreszcie zawadiackie, staropolskie: „Czołem”, w pokoleniu moich rodziców kojarzone z legionową dziarskością. Coś absolutnie nie do przetłumaczenia. Przed bardzo wielu laty oglądałem komiks (amerykański?) na podstawie bodajże „Ogniem i mieczem”. Na rysunkach można było zobaczyć polskich szlachciurów trykających się czołami niczym barany.

WIDEO: Co Ty wiesz o Krakowie - odcinek 12

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Andrzej Kozioł

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.