Zbigniew Marecki

W Szkocji odbierają dzieci. Dlatego słupszczanie uciekli do Polski

W Szkocji odbierają dzieci. Dlatego słupszczanie uciekli do Polski
Zbigniew Marecki

Elżbieta B. ze Słupska 15 listopada 2013 roku wraz z trojgiem nieletnich dzieci (obecnie dziewczynki są w wieku 5 i 7 lat, chłopiec ma 11 lat) przyjechała do Glasgow, największego miasta w Szkocji. Tam czekał na nią mąż, którego na początku 2013 roku do Szkocji ściągnął jego brat. W tym czasie rodzina dostała od władz Glasgow mieszkanie, w którym razem się ulokowała. -Było idealnie. Zaczęliśmy się dorabiać. Wszystko funkcjonowało w jak najlepszym porządku - opowiada pani Elżbieta.

Wizyta tajemniczych kobiet

Do 22 września bieżącego roku. Tego dnia, w czwartek, gdy o godz. 14 pani Elżbieta wróciła z pracy, zadzwonił telefon.

- Usłyszałam, że ktoś po angielsku powiedział, że coś za 10 minut. Więcej nie zrozumiałam - relacjonuje.

Po kwadransie ktoś zapukał do drzwi. Do mieszkania weszły dwie kobiety, które nie powiedziały, kogo reprezentują. Zdradziły tylko swoje imiona. Następnie wyciągnęły kopertę z pismem po angielsku. Pani Elżbieta szybko przebiegła je wzrokiem i zorientowała się, że zostanie powiadomiony lekarz, policja i nauczyciele.

- O co chodzi w tym piśmie? - zapytała po angielsku. Wyjaśnień nie usłyszała. Kobiety powiedziały jej jedynie, że ma wziąć tłumacza, który jej wszystko przetłumaczy. Po chwili jednak na telefonicznym tłumaczu napisały, że przyszły, bo w jej domu dzieciom dzieje się krzywda.

- Pierwsza moja myśl była taka, że te kobiety pomyliły adres, bo my przecież jesteśmy normalną rodziną - mówi pani Elżbieta. One jednak upierały się, że trafiły dobrze, ale nie odpowiadały na kolejne pytania.

W tym czasie do domu zadzwonili mąż i siostrzenica pani Elżbiety z pytaniem, czy jej dzieci dotarły do domu. - Zaczęłam panikować, a obydwie kobiety wypytywały mnie, kto mieszka z nami. Gdy się okazało, że mieszkamy z moją mamą, to zaczęły ją pytać, czy jest w stanie opiekować się moimi dziećmi w nocy. Wtedy usłyszałam, że razem z mężem mamy się wyprowadzić z domu na kolejne noce od czwartku do wtorku- relacjonuje pani Elżbieta.

W tym czasie do mieszkania wszedł mąż, który przyszedł z siostrzenicą pani Elżbiety. Weszli bez dzieci, bo w szkole im ich nie wydano. - W nerwach zgodziliśmy się, że się wyprowadzimy na czas, o którym mówiły obie kobiety, choć nie przedstawiły żadnej pisemnej decyzji. Później sąsiadka wyjaśniła mi, że z pisma, które mi wręczono, wynika, że moje dzieci będą przechodzić badania lekarskie - dodaje pani Elżbieta.

Już nigdy nie posyłaj mnie do tej szkoły

Dopiero po ustnej zgodzie na to, że pani Elżbieta i jej mąż wyprowadzą się na noc z mieszkania , pozwolono jej odebrać dzieci ze szkoły.

- Do tej pory wszyscy byli tam dla mnie mili. Teraz zachowywali się tak, jakby mnie nie dostrzegali. Zabrałam dzieci i poszłam do domu. Gdy w milczeniu jedliśmy obiad, moja siedmioletnia córka zaczęła prosić o to, abym już jej nie puszczała do szkoły. Wtedy usłyszałam, że starsza i groźna pani wypytywała ją o to, czy jest bita przez rodziców i babcię, czy ma w domu kary i czy chodzi głodna. Gdy córka odpowiadała na te pytania negatywnie, kobieta wybuchła i krzyczała: - Dlaczego ty zawsze mówisz na nie? Po chwili dowiedziałam, że w ten sam sposób osobno przesłuchiwano wszystkie moje dzieci - opowiada pani Elżbieta.

Nawet premier z nimi nie wygra

Wówczas uświadomiła sobie, że sytuacja wokół jej rodziny robi się napięta. Skonsultowała się z polską prawniczką, która pracuje w Głasgow. Zrozumiała, że jej rodziną zainteresował się Social Service, czyli tamtejsza opieka społeczna.

- Z nimi sam premier nie wygra. Najlepiej pakujcie się i jedźcie do Polski - poradziła prawniczka. Ponieważ w każdej chwili rodzinę mógł odwiedzić nadzorca, który miał sprawdzać, czy pani Elżbieta i jej mąż wywiązują się z ustnego zobowiązania, w sobotę (24 września) szybko spakowali dokumenty, zabrali część swoich rzeczy i własnym samochodem opuścili Wielką Brytanię. Na ich decyzję wpływ miała także wiadomość od siostrzenicy pani Elżbiety, która ją poinformowała, że jej dziecko także było przesłuchiwane w szkole. Kilka tygodni później ona również opuściła Wielką Brytanię i przyjechała z własnym dzieckiem do rodzinnego miasta.

W Słupsku też byli poszukiwani

Choć teraz mieszkają w Słupsku, to od rodziny ze Szkocji dowiedzieli się, że gdy wieść o ich wyjeździe do Polski dotarła do tamtejszej szkoły, to w ich mieszkaniu w Glasgow pojawiła się policja. Wtedy mama pani Elżbiety usłyszała, że Social Service nie może dać gwarancji, że jeśli dzieci wrócą do Szkocji, to nie zostaną zabrane rodzicom. Z tego względu państwo B. nie zamierzają wracać do Wielkiej Brytanii.

Choć i w Słupsku przeżyli chwilę grozy, gdy dowiedzieli się, że poszukuje ich polska policja. Okazało się, że robiła to na skutek żądania szkockiej policji, która od mamy pani Elżbiety dowiedziała się, że jej siedmioletnia wnuczka była badana przez polskiego psychologa.

- Dopiero gdy dostarczyliśmy zaświadczenie od pediatry, który potwierdził, że nasze dzieci są zdrowe, słupska policja zapewniła nas , że nic nam nie grozi - mówi pani Elżbieta. Całkowicie jednak jeszcze się nie uspokoiła, bo gdy słuchała opowieści innych rodzin i polonijnych dziennikarzy, uświadomiono ją , że Social Service może ją oskarżyć przed angielskim sądem o uprowadzenie dzieci.

Takich przypadków jest znacznie więcej

- Długo nie miałam świadomości, że w Wielkiej Brytanii wiele rodzin, nie tylko polskich, ale głównie obcokrajowców, ma problemy z Social Service, których pracownicy chcą im zabrać dzieci. Wystarczy jednak poczytać polonijne gazety, aby się zorientować, że takich sytuacji z roku na rok przybywa - mówi pani Elżbieta.

I rzeczywiście. Niedawno GoniecPolski.com napisał, że statystyki mówią, iż rocznie około 100 polskim rodzinom na Wyspach odbierane są dzieci. Na tamtejsze rodziny emigrantów „donieść” może każdy: policjant, pielęgniarka, lekarz, przedszkolanka, nauczyciel, sąsiedzi czy pracownicy ośrodka socjalnego. Jednak zdaniem Justyny Sobotki, psychologa i menadżerki Centrum Pomocy Rodzinie, działającego przy Polish Psychologists’ Association, z którą rozmawiała ta gazeta, w wielu przypadkach służby socjalne mają prawo mieć podejrzenia co do bezpieczeństwa dzieci w polskich rodzinach.

- Często słyszymy o absurdalnych powodach odebrania dzieci rodzinom. Często jednak relacje te są bardzo niedokładne i tendencyjnie opisane. Zazwyczaj słyszymy, że dziecko zostało odebrane niesłusznie - z powodu biedy, przemocy, dyskryminacji Polaków przez lokalne Social Services. Gdy jednak zagłębiamy się w sprawę okazuje się, że powodem ograniczenia prawa do opieki nad dzieckiem są poważne zaburzenia psychiczne rodziców, alkoholizm, skrajna przemoc w środowisku domowym, a nawet przemoc seksualna wobec dziecka - zaznacza psycholog.

Przypadek Wioletty Florczyk

Polaków na Wyspach bulwersują jednak najbardziej historie rodzin, którym odebrano dzieci bez wyraźnego powodu. W ostatnich miesiącach sporo na przykład mówi i pisze się w polonijnych mediach o historii samotnej matki Wioletty Florczyk z Pakości w powiecie inowrocławskim, której w Oksfordzie wiosną służy socjalne odebrały córkę Natalię. Zrobiły to, gdy dziewczynka była w szkole. Matkę pracownik socjalny poinformował, że Natalia została przewieziona do rodziny szkolnej koleżanki, gdzie przebywała do czasu wyznaczenia opiekuna przez sąd. Powód: stosowanie przemocy fizycznej w domu. Matkę uprzedzono jedynie, że dziecko może już nie wrócić do domu.

- Ani w Polsce, ani w Wielkiej Brytanii nie miałam problemów z prawem. Nigdy nie było skarg, interwencji, nikt nie robił wywiadów, nie był w domu wyjaśnić wątpliwości. Owszem, raz zdarzyło mi się uderzyć córkę w twarz, gdy ze złości rzuciła moim telefonem o podłogę. Ale oprócz tego żyłyśmy jak normalna, kochająca się rodzina. Wyjeżdżałyśmy na wakacje, sporo rozmawiałyśmy, choć ze względu na moją pracę może za mało - skrażyła się dziennikarzowi „Gazety Pomorskiej“ rozżalona matka.

W maju Wioletta Florczyk została poinformowana, że córka próbowała w szkole podciąć sobie żyły i musi być umieszczona w rodzinie zastępczej.

- Gdy znowu pojawił się pracownik socjalny, nie potrafiłam zebrać myśli. Powiedział, że muszę podpisać dobrowolną zgodę na umieszczenie córki w rodzinie zastępczej. Jeśli tego nie zrobię, skieruje sprawę do sądu, a ten odbierze mi prawa rodzicielskie. Nie znam angielskiego prawa, byłam tak przerażona tą sytuacją, że podpisałam, co chciał - relacjonowała w „Gazecie Pomorskiej”.

Matka miała nadzieję, że brytyjski sąd pozwoli jej na widzenie z córką. Jednak zezwolono tylko na spotkanie z ciocią - siostrą Wioletty. Na dodatek pod specjalnymi warunkami. - Widzenie trwało 40-minut - relacjonowała Florczyk w „Gazecie Pomorskiej”. - Siostrę oddzielał od dziecka ogromny stół konferencyjny. Nie było mowy o podejściu bliżej, przytuleniu. Koło Natalii po jednej strony siedziała opiekunka socjalna, a po drugiej - pani, u której Natalia mieszkała. Dziecko patrzyło cały czas w podłogę, nawet nie podniosło wzroku, a ciotce nie wolno było używać wyrażeń typu „kocham cię” i „tęsknimy za tobą”, czego wymagało podpisane przez nią zobowiązanie.

W październiku angielski sąd ostatecznie rozstrzygnął sprawę córki Wioletty Florczyk. Zdecydował, że Natalia trafi do adopcji. Matka jeszcze próbuje zmobilizować różne osoby i instytucje do działania, ale nie wiadomo, czy uda się jej odzyskać córkę. - Historia pani Florczyk jest wstrząsająca. Aż nie chce się w nią wierzyć, ale nie dziwię się, że po takich zdarzeniach wielu Polaków jest przekonanych, że nasze dzieci na Wyspach są zabierane rodzicom specjalnie, bo to dzieci wyróżniające się na tle innych. Zwykle mówią kilku językami i dobrze radzą sobie w szkołach. Za tym kryje się także interes, bo pracownicy Social Service oraz rodziny zastępcze lub adopcyjne mają spore korzyści materialne, gdy trafia do nich odebrane innej rodzinie dziecko - mówi Elżbieta ze Słupska. Na razie zapewnia, że ani ona, ani jej dzieci długo na Wyspach się nie pojawią.

Zbigniew Marecki

Jestem dziennikarzem "Głosu Pomorza". Mieszkam w Słupsku. Zajmuję się codziennymi sprawami mieszkańców Słupska i regionu słupskiego. Interesują mnie ludzie, życie społeczne i polityczne, gospodarka, samorząd i historia regionalna.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.