W radiu najczęściej grają miałki szmelc

Czytaj dalej
Fot. Marcin Wasilewski
Tomasz Kubaszewski

W radiu najczęściej grają miałki szmelc

Tomasz Kubaszewski

Zrobienie w Polsce kariery nie jest sprawą umiejętności wokalnych, tylko całej reszty. Kiedyś po pierwszych taktach było słychać, co to za wykonawca. A dzisiaj?

Znalazła się pani w jury XVII Międzynarodowego Festiwalu Piosenki i Tańca „Muszelki Wigier”, gdzie występują głównie dziecięcy i młodzieżowi wykonawcy. To dla pani nowe doświadczenie?

Nowe o tyle, że pierwszy raz jestem w Suwałkach na „Muszelkach Wigier”. Natomiast od wielu lat zasiadam w jury różnych konkursów, zarówno tych dla dzieci i młodzieży, jak i dla dorosłych. Nie jest to więc dla mnie obca dziedzina.

Czy ocenianie dzieci czymś różni się od oceniania dorosłych?

Jest oczywiście różnica, ale dotyczy ona jurorów, tego, jak te występy odbierają. Im dzieci młodsze, tym człowiek bardziej się wzrusza, bardziej przeżywa. Bo, wiadomo, to nasi milusińscy. Natomiast kiedy dochodzi do przydzielania punktów, przebacz już nie ma. To wszak konkurs. Czy ktoś ma sześć lat czy 16, to musi liczyć się z tym, że może być pięknie, ale i wręcz odwrotnie.

Wśród tych wykonawców, których pani wysłuchała w Suwałkach była choć jedna osoba śpiewająca tak, że wbijało w fotel?

W kategorii najmłodszych wokalistów pojawiła się sześcioletnia dziewczynka, która wcale nie śpiewa dziecięcym głosem. I, co ważne, nie jest to tak zwana stara-malutka. W ogóle trzeba przyznać, że ten festiwal jest na bardzo przyzwoity poziomie. Nie ma osób ewidentnie złych. Sporo wykonawców prezentuje taką wyższą średnią i jest kilka osób wybijających się. Tę rozmowę odbywamy w przerwie przesłuchań konkursowych, więc ciągle czekam na coś, co zupełnie powali mnie na kolana.

Ale to, że jakiś kilku czy kilkunastolatek rzuci na kolana, o niczym chyba jeszcze nie świadczy? Tyle w ostatnich czasach, choćby w różnych programach telewizyjnych, pojawiało się uzdolnionych młodych ludzi, którzy potem gdzieś przepadali, nie robiąc żadnych karier.

Zasada jest prosta: słabi odpadną, silni przetrwają. I to nie jest sprawa umiejętności wokalnych, tylko całej reszty. W życiu trzeba umieć się znaleźć w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Zawód wokalisty nie jest zawodem dla słabych. Ogromne znaczenie ma to, jaką konstrukcją psychiczną ci młodzi ludzie dysponują. Najbardziej zdeterminowani, jak wytrzymają wszystko to, co ich spotka po drodze, od czasu do czasu się przebiją. Mówimy tutaj jednak o pojedynczych przypadkach. Na szczęście, nie wszyscy, którzy występują na takich festiwalach, jak „Muszelki Wigier” marzą wyłącznie o tym, by zostać gwiazdami. Pojawia się też całkiem spora grupa śpiewająca dla przyjemności. To bardzo zdrowe podejście.

Przebicie się w latach 80., kiedy pani zaczynała, było łatwiejsze?

Tych światów nie da się porównać. To dwie inne planety. Pod pewnymi względami wtedy było łatwiej, pod pewnymi - obecnie. Teraz jest znacznie więcej miejsc, gdzie można występować. A dawniej? Festiwal piosenki żołnierskiej w Kołobrzegu i radzieckiej w Zielonej Górze. W dodatku - z narzuconym repertuarem. Mieliśmy dwie na krzyż radiostacje, dwa programy telewizyjne. Dzisiaj, nie dość, iż radiostacje trudno zliczyć, to jeszcze jest internet. Daje on duże możliwości, ale powoduje też, że robi się straszliwy tygiel. Bardzo trudno wyłapać w nim to, co jest naprawdę wartościowe.

Większość piosenek brzmi tak samo. Powstaje z tego jedna wielka sieczka. Tak, jakby wszystko napisała i zaaranżowała ta sama osoba. Kiedyś po pierwszych taktach było wiadomo, czy to Wanda i Banda, czy Perfect, czy Maanam. A teraz piosenka dochodzi do końca i człowiek nie wie, kto ją śpiewał. Wy, zdaje się, nie szliście na tego typu muzyczne kompromisy?

Graliśmy tak, jak chcieliśmy. Ale wtedy decydowali ludzie znający się na muzyce. Dzisiaj rządzi format. Muzykę traktuje się jako coś, co ma nie przeszkadzać w emitowaniu reklam. Tak się dzieje w tzw. stacjach wiodących. Wytwórnie płytowe uważają z kolei, że z rozgłośniami trzeba żyć dobrze. Wszystko więc brzmieniowo się spłaszcza. W podkładzie muzycznym bardzo trudno doszukać się indywidualnych cech. Dużym sukcesem jest, jeżeli rozpoznajemy wokalistkę czy wokalistę.

Artyści, którzy się temu nie poddają, mają mocno pod górę. Na szczęście od czasu do czasu promuje się twórczość niesztampową, choćby przy okazji Fryderyków. I nie ginie nam ktoś taki, jak Organek, który, jak wiem, pochodzi z waszych stron, czy Lemon. Ale od razu mówi się, że to muzyka alternatywna. Kolejna bzdura! Jak ktoś jest jakiś, to nazywają go alternatywnym. No chyba, że w stosunku do tego całego miałkiego szmelcu. Wkroczyliśmy na bardzo śliski temat, nie chcę się denerwować. Ale ten dramat i koszmar możliwe są tylko u nas. Bo tak się w Europie nie dzieje.

Kogoś, oprócz wymienionych Organka i Lemona, ceni pani jeszcze ze współczesnych gwiazd?

Lubię choćby Natalię Przybysz. Bardzo dobrą piosenkę zrobiła też Natalia Nykiel. To pozornie popowy numer, spełniający warunki tych wszystkich rozgłośni, ale naprawdę godny uwagi, z doskonałym tekstem. I jak usłyszałam kolejny utwór, od razu pomyślałam, że to chyba jest Natalia Nykiel. Czyli - rozpoznałam ją. Natomiast całe te śpiewające tłumy są mi po prostu obce.

Bywała pani wcześniej w tej części Polski?

Do Suwałk specjalnie się nie zapuszczałam, chociaż mam bardzo serdecznego przyjaciela, realizatora świateł, który stąd pochodzi. Wprawdzie gram koncerty po całej Polsce, jakoś tutaj mnie nie zapraszają. Może to się zmieni? Pochodzę z Elbląga. Jestem wielką miłośniczką Mazur, wielką miłośniczką jezior, czyli tego wszystkiego, co macie także u siebie. To są naprawdę najpiękniejsze miejsca w Polsce!

Tomasz Kubaszewski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.