Udaje nam się coś, gdy jesteśmy szczęśliwi. Nie odwrotnie

Czytaj dalej
Fot. archiwum prywatne
Karina Obara

Udaje nam się coś, gdy jesteśmy szczęśliwi. Nie odwrotnie

Karina Obara

Rozmowa z Małgorzatą Żółtaszek, trenerką komunikacji, specjalizującą się w porozumieniu bez przemocy, o szczęściu, życzliwości i tworzeniu dobrych relacji.

Ostatnio zrobiła na mnie wrażenie opowieść pewnego pana, który 30 lat temu nauczył się, jak być życzliwym. Jechał pociągiem. Wśród pasażerów mężczyzna z dwójką małych dzieci. Były nieznośne. Inny pasażer zażądał: niech pan uspokoi te dzieci, bo nie sposób wytrzymać. Na co ów ojciec powiedział: proszę je zdyscyplinować, nawet ukarać, ja nie mam sumienia. Właśnie wracamy z pogrzebu ich matki.

To drastyczny przykład, ale dobrze obrazujący to, że nigdy nie wiemy, co jest po drugiej stronie. Bardzo często w relacji z innymi ludźmi na względzie mamy tylko i wyłącznie siebie, nasze samopoczucie. Może to się przerodzić w oczekiwania wobec innego człowieka, żeby sprawił, że będziemy się czuli cały czas dobrze. Niestety, inni nie są nam w stanie tego zapewnić. Powody są dwa: często sami nie wiemy, o co nam chodzi, co sprawi, że będziemy się czuli szczęśliwi, zadowoleni, nie potrafimy tego sprecyzować. Trudno więc, aby inni wiedzieli. Po drugie inna osoba też ma jakiś swój świat, bagaż doświadczeń, przeżyć. Jeśli jesteśmy zamknięci, trudno nawiązać nam dialog, ale gdy rozumiemy, że ta druga osoba, tak jak ja, ma prawo do swojej historii, jesteśmy w stanie spotkać się gdzieś pośrodku. W życzliwości.

A czym jest życzliwość? Znam ludzi, którzy życzliwy stosunek do innych mają za frajerstwo, uleganie, słabość charakteru.

Jeśli uważamy życzliwość za frajerstwo, musiało się w naszym życiu stać coś takiego, co sprawiło, że zostaliśmy zranieni. Podupadło nasze poczucie własnej wartości, bezpieczeństwa, akceptacji dla samego siebie, szacunku. Życzliwość to naturalna potrzeba serca do dzielenia się swoim szczęściem z innymi. Udaje nam się coś, gdy jesteśmy szczęśliwi, a nie - jesteśmy szczęśliwi, gdy nam się coś uda. Jeśli nie mam w sobie szczęścia, będzie mi trudno się nim podzielić, zamykam serce na drugiego człowieka.

Poranionym trudniej być życzliwym?

Załóżmy, że życzliwość jest wodą. Jeśli jesteśmy na pustyni i nie ma tam w ogóle wody, to gdy zobaczymy kogoś, kto tę wodę ma, jesteśmy gotowi mu ją zabrać. Działa tu mechanizm - zabieram innym, abym mogła, mógł poczuć się lepiej - nie obchodzi mnie pomoc. A jak postąpię, gdy na pustyni to ja mam wodę? Jak się zachowam w sytuacji, kiedy tej wody jest mało? Jeśli mam w sobie mało szczęścia, mało życzliwości, też nie ma we mnie gotowości, aby się nimi dzielić. Ktoś, kto ma dużo wody, dużo życzliwości, nie odczuwa zagrożenia, że przy podzieleniu się, zabraknie dla niego.

A co z tymi, którzy mówią: boję się być życzliwy, bo inni to wykorzystują?

Jeśli uważamy, że człowiek życzliwy to taki, który zawsze mówi „tak”, to w pewnym momencie możemy się poczuć wykorzystywani. Zgadzanie się na wszystko, nawet gdy jakaś sytuacja mi nie sprzyja, nie jest życzliwością tylko stanem, gdy nie potrafię powiedzieć „nie”. Mamy prawo mieć gorszy nastrój, odmówić, mieć inne zdanie. Weźmy tego przywołanego ojca z pociągu. Czy to znaczy, że on nie jest życzliwy, bo nie chciał zwrócić dzieciom uwagi, że zachowują się głośno? On cierpiał.

Za to ci, którzy są świadkami tej sceny, oceniają ją po pozorach i uznają, że hałaśliwe dzieci są kłopotem, a ojciec ma to w nosie.

Oceniając drugiego człowieka przypisując mu z miejsca negatywne intencje, bez dbałości o to, jaką historię w sobie niesie, nie jest życzliwością. Za każdym razem, gdy oceniamy innych, dobrze byśmy pamiętali, że my możemy być potraktowani w ten sam sposób, że nikt nie pochyli się nad tym, co przed chwilą przeżyliśmy, ale widząc naszą minę, wyda surowy wyrok. Gdy słyszę, że dziecko jest niegrzeczne, nie wiem, co to tak naprawdę znaczy. Do tego worka możemy wsadzić wszystko. A tymczasem dzieci biegają po pociągu. Co muszą zrobić, abym była zadowolona? Poprosić, żeby były grzeczne? Ale o co ja je w istocie proszę? Mówię więc, aby usiadły, nie krzyczały, bo boli mnie głowa i cisza jest dla mnie teraz bardzo ważna. I to jest konkretny komunikat. Gdy funkcjonujemy w trybie zbyt ogólnych ocen, trudno jest dojść do porozumienia. Obsztorcowanie kogoś, bo ja chcę mieć święty spokój, nie sprzyja osiągnięciu porozumienia. Owszem, doraźnie coś dla siebie uzyskam, ale to nie ma nic wspólnego z życzliwością. To myślenie tylko o sobie.

Sytuacja w autobusie: kobieta, muzułmanka, z dwójką dzieci. Jedno z nich płacze, nie może się uspokoić. Ona zdenerwowana podwójnie: nie dość, że jest muzułmanką w Polsce, to jeszcze jej dziecko sprawia kłopot. Nagle jakiś mężczyzna podchodzi do dziecka i włącza mu bajkę na smartfonie. Co zrobił ten mężczyzna?

Rozpoznał potrzebę tego dziecka, które domagało się uwagi albo wyciszenia się. Dostrzegł też, że matka dziecka w autobusie pełnym przyglądających jej się ludzi, potrzebuje wsparcia. Zbudował relację, bo nie zadziałał na zasadzie doraźnego zaspokojenia swoich potrzeb, ale zrozumienia sytuacji. Mógł pójść w stronę złowrogich spojrzeń, ostracyzmu, ale wybrał, by wyjść na #przeciw komuś, bez oceniania.

Jak to jest, że jedni z nas natychmiast rozumieją, a inni milczą, w ogóle nie reagują albo robią to agresywnie?

W „Porozumieniu bez przemocy” Marshall Rosenberg dowiódł, że istnieją różne strategie na spełnienie swoich potrzeb. Osoba, która milczy w obliczu trudnej sytuacji, najpewniej w ten sposób realizuje swoją potrzebę bezpieczeństwa. Może myśleć tak: „nie mam odwagi odzywać się na forum, bo nie wiem, co mnie za to spotka”. Albo tak: „nie widzę sensu, żeby moja interwencja pomogła”. Osoba reagująca agresywnie również posługuje się wyuczoną strategią na zasadzie: „tu i teraz muszę sobie szybko pomóc”. Nie oznacza to jednak, że ten człowiek jest zły. Zwykle przez lata tak funkcjonował, aby zapewnić sobie potrzebę spokoju. Załóżmy, że to ktoś, kto wraca z pracy w mega hałasie, zmęczony, chce tylko w ciszy dojechać do domu. Ma tak dalece niezaspokojoną potrzebę tej ciszy, że trudno mu otworzyć się na drugą stronę. Ale jeśli ktoś taki zda sobie sprawę z rzeczywistego pragnienia, którego nie zaspokoi w środkach komunikacji miejskiej, nie wsiądzie następnym razem po pracy do zatłoczonego autobusu, ale dwa przystanki pokona na piechotę, aby ochłonąć.

Dlaczego tak rzadko dokonujemy takiego wglądu? Obserwując to, co dzieje się teraz w Polsce, jak jesteśmy podzieleni, myśli pani, że więcej życzliwości mogłoby zakopać większość podziałów?

Powodem głębokich podziałów może być to, że nie jesteśmy świadomi sami siebie. Nie znamy siebie. Możemy zbudować relację z innymi, gdy zbudowaliśmy ją już ze sobą. Jest takie trafne powiedzenie, że jeśli nie wiesz, czego chcesz, dostajesz to, czego nie chcesz. Dopóki nie poznamy sami siebie, będziemy się chwytać różnych rozwiązań, aby doraźnie poprawić swoje życie. Jednak wówczas wybieramy zwykle takie rozwiązania, które nie są oparte na naszej mocy sprawczej, poczuciu wpływu.

Dlaczego to poczucie wpływu na własne życie jest tak istotne?

Bo jeśli odnoszę wrażenie, że nic nie mogę zrobić, nic ode mnie nie zależy, jest mi trudniej i ze sobą, i w relacjach z ludźmi. Nie dostrzegam sensu, czy będę, czy nie będę życzliwym człowiekiem, bo i tak inni zrobią wszystko za moimi plecami. Przez to, że jesteśmy nieustannie poddawani ocenie - od domu, po szkołę i pracę, nasiąkamy negatywizmami. Mówi nam się o tym, czego mamy nie robić, a nie, jak mamy robić, aby było dobrze. Brakuje pozytywnego języka, jakiejś refleksji, by rzadziej używać słowa „nie”. Granice są potrzebne, ale jeśli wyrastamy i żyjemy wśród umów i zasad opartych głównie na tym, czego nam nie wolno, nasiąkamy lękiem, przyzwyczajeniami do rezerwy wobec ludzi, a nie życzliwością.

To jak być życzliwym, a nie naiwnym?

Najłatwiej bycie życzliwym przychodzi osobom, które są w stanie wewnętrznej równowagi. Znają siebie i wiedzą, ile są w stanie dać z siebie innym. Moje doświadczenia w pracy z ludźmi wskazują na to, że zmiana postrzegania z podejrzliwego na życzliwy następuje wtedy, gdy nauczymy się rozpoznawać swoje rzeczywiste potrzeby ufając, że w dużej mierze sami jesteśmy w stanie je zrealizować. Wtedy wychodzimy z oceniania innych „po okładce”, a szukamy człowieka w człowieku.

Karina Obara

Polityka, psychologia i kultura są ze sobą nierozerwalnie związane i dlatego fascynują mnie dziennikarsko. To, co ludzie wyprawiają na tych polach jest warte pokazania. Zdanie niech każdy wyrobi sobie sam:-)

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.