Katarzyna Mularz

Sylwia i Szczepan chcą razem wejść na Dach Świata

Sylwia i Szczepan chcą razem wejść na Dach Świata Fot. archiwum prywatne
Katarzyna Mularz

Na ośmiu tysiącach metrów męczy nawet odpoczynek, organizm zjada sam siebie. Sylwia zna cenę ryzyka, ale z wyprawy na Mount Everest nie zrezygnuje. Bo Góra Gór ją wzywa

Ona - Sylwia. Studentka architektury wnętrz na krakowskiej ASP, grafik. Biega maratony, podróżuje, wspina się. Urodzona 25 lat temu w Rzeszowie - mieście pozbawionym tradycji wysokogórskich za to z Bieszczadami pod bokiem. I te Bieszczady Sylwia schodziła wzdłuż i wszerz, zanim jeszcze spotkała Szczepana. To on zaraził ją pasją do gór wysokich i po raz pierwszy zabrał w Himalaje na trekking wokół Annapurny. Potem zrodziła się myśl, żeby wspólnie zdobyć Górę. Na spełnienie marzenia poświęciła cały rok przygotowań. Studia zawiesiła. Jeśli się uda, będzie najmłodszą w historii Polką na szczycie.

On

Szczepan. Podróżnik, biegacz maratonów i ultrabiegów górskich, pasjonat gór wysokich. Urodzony w Bochni, zawodowo doradza przedsiębiorcom. Tatry schodzone miał już od dawna, a kiedy spróbował wyższej wspinaczki, od razu wiedział, że to jest to. Wspiął się na Mont Blanc, potem na Elbrus i tak zrodził się pomysł na zdobycie całej Korony Ziemi, czyli najwyższych wierzchołków kolejnych kontynentów. Przedostatni zamierza zdobyć w ciągu kilku najbliższych dni w Australii. Wtedy zostanie już tylko Góra i na nią chce się wiosną wspiąć razem z Sylwią.

Góra

Czomolungma, Sagarmatha, Dach Świata, Góra Gór. Tych określeń jest wiele, tak samo jak pomiarów, z których wynika, że jej szczyt umiejscowiony jest na wysokości między 8844 m n.p.m., a 8850 m n.p.m. Góra leży na granicy Nepalu i Chin i rozpala wyobraźnię absolutnie wszystkich wspinaczy. Bo choć w Koronie Himalajów można doszukać się trudniejszych szczytów, to jednak wyżej niż na Mount Everest na globie wyjść już się nie da.

Realia

Mount Everest uważamy jest za najbardziej komercyjny, przez co teoretycznie „oswojony” ośmiotysięcznik. Magia najwyższej góry świata przyciąga nie tylko doświadczonych himalaistów, ale też amatorów, których stać na to, żeby opłacić sobie udział w komercyjnej wyprawie z przewodnikiem na szczyt. To z kolei może sprawiać wrażenie, że człowiek ujarzmił już Górę Gór, a kolejne wejścia stanowią wyłącznie rozrywkę dla bogatych. Tymczasem zdobywania ośmiotysięcznika nie da się porównać z niczym innym.

To nie są Rysy tylko cztery razy wyżej ani Mount Blanc, ale dwa razy wyżej. Na ośmiu tysiącach metrów wszystko jest inaczej - człowiek pochłania o 80 proc. mniej tlenu niż na nizinach, męczy go nawet odpoczynek, a organizm zaczyna zjadać sam siebie. Nie da się po prostu dolecieć do stóp ośmiotysięcznika helikopterem i na niego wejść, bo to oznacza chorobę wysokościową, obrzęki mózgu, płuc i śmierć. Do zdobywania gór wysokich trzeba się przygotować nie tylko sprawnościowo, ale także fizjologicznie - powoli przyzwyczajając organizm do funkcjonowania w coraz wyższych partiach. Nic jednak nie przygotuje człowieka do przeżycia powyżej wysokości 7800 m n.p.m. dłużej niż 2-3 dni. Dlatego mówi się, że w tym miejscu zaczyna się strefa śmierci. Punkt, w którym przebywa się tylko tyle ile jest to i natychmiast ucieka - byle jak najniżej, byle w dół.

Aklimatyzacja wspinacza, przed atakiem szczytowym, potrafi trwać miesiąc, dwa. W tym czasie przebywa on w bazie u stóp góry i regularnie odbywa wyjścia w stronę szczytu. Większość, aklimatyzując się, na szlaku zakłada obozy, które mają przynieść schronienie i pomóc w trakcie właściwego ataku szczytowego oraz zejścia.

Przygotowanie

W kwietniu zdobyli Island Peak. To sześciotysięcznik położony w Himalajach. Góra dość popularna wśród wspinaczy m.in. dlatego, że przy okazji można „zrobić” aklimatyzację przed Everestem. A organizm ludzki działa tak, że raz zaaklimatyzowany, przy kolejnych podejściach przyzwyczaja się szybciej. Dwa miesiące później zdobyli Denali. Choć najwyższy szczyt Ameryki Północnej ma „zaledwie” 6190 m wysokości, u niektórych ma opinię góry znacznie trudniejszej niż Everest. To był prawdziwy chrzest bojowy.
Denali wymaga od wspinaczy dużych umiejętności, a do tego panują tam bardzo trudne warunki pogodowe - jest bardzo zimno, a wiatr niemal nie ustaje. Sam Kukuczka strasznie się kiedyś z tą górą mordował. Aż do czwartego obozu ciągnęli za sobą sanie wypakowane sprzętem, ubraniami i jedzeniem. Szczupła, drobna Sylwia na plecach niosła 17 kg i drugie tyle ciągnęła za sobą na saniach.

- Idąc na wyprawę, wszystko trzeba mieć przy sobie - namiot, śpiwory, ubrania, gaz, kuchenkę, sprzęt i jedzenie na kilka tygodni. Jeśli przeciętny człowiek potrzebuje dziennie około 2-2,5 tys. kcal, to wspinaczowi trzeba dostarczyć 5 tys. To bardzo dużo kilokalorii i bardzo dużo jedzenia. Jedynie nie trzeba brać ze sobą wody, jej jest w nadmiarze, bo pozyskuje się ją, topiąc śnieg - opowiada Sylwia Bajek.

„Wysokogórskiego jedzenia” raczej nie kupimy w osiedlowym markecie. To żywność liofilizowana, czyli pozbawiona wody w niskiej temperaturze. Dzięki temu dłużej zachowuje świeżość, wartości odżywcze, mniej waży i mniej miejsca zajmuje. Do torebki wystarczy wlać gorący, stopiony śnieg i po chwili otrzymuje się kurczaka z ryżem czy makaron w sosie. Słaby element planu jest taki, że liczba tych wyszukanych potraw jest zamknięta, a dodatkowo w górach wysokich wszystko smakuje gorzej.
- Pod koniec mieliśmy serdecznie dość tej góry. Mróz na szczycie był nie do opisania, do tego wiał przejmujący wiatr. Zrobiliśmy po dwa zdjęcia, pocieszyliśmy się kilka minut i koniec. To jednak pozwoliło nam też śmielej marzyć o Evereście - dodaje dziewczyna.
Oboje biegają po górach, w maratonach, trenują wspinaczkę skałkową.

- Wiem, że to, co sobie wypracuję przed wyprawą w górach wysokich, może mi uratować życie. Kiedy mi się nie chce, mam kryzys, nie daję rady, powtarzam sobie że to, co robię teraz, każdy kolejny kilometr sprawia, iż tam będę silniejszy. Jeśli ma mi się coś stać na skutek wysiłku, ujawnić jakaś wada czy defekt, niech się to wydarzy tutaj, gdzie służby ratownicze są na miejscu. Na ośmiotysięczniku nikt, oprócz partnera, nie będzie mi w stanie już pomóc - tłumaczy Szczepan Brzeski.

Plan

Do Katmandu lecą na początku kwietnia. Atak szczytowy planowany jest na drugą połowę maja. Na miejscu formalności i tygodniowy trekking aż do Everest Base Camp (5334 m n.p.m). Na wyprawę pójdą w zespole trzyosobowym (dołączy do nich przyjaciel Szczepana) z dwoma przewodnikami - Szerpami. Wszystko pod egidą nepalskiej agencji, bo innej możliwości wejścia na szczyt nie ma. Nepalczycy mają wyłączność na Everest i słono sobie liczą za udostępnianie góry wspinaczom, ba, nawet za możliwość podreptania do samego Base Campu.

Dwa najpopularniejsze trekkingi w Himalajach to obejście Annapurny i właśnie dojście do EBC. Ten pierwszy jest dużo tańszy, bo zarówno wejście do parku narodowego, jak i zakupy, czy noclegi po drodze, które organizuje się w nepalskich wioskach, to nieduży wydatek. Ten drugi, z uwagi zapewne na legendy krążące wokół Everestu i samego Base Campu, kosztuje więcej. Dość powiedzieć, że butelka wody to wydatek nawet pięciu dolarów.

- Everest to najdroższa góra w Himalajach. Koszt wyjścia to około 30 tys. dolarów. Ta kwota uwzględnia m.in. wydatki na Szerpów, permit, czyli zgodę na wyjście, wyżywienie, pobyt w bazie. Można powiedzieć, że Everest potaniał, bo to o połowę mniej niż jeszcze kilka lat temu, ale suma i tak jest astronomiczna. Dlatego w sieci rozpoczęłam crowdfundingową akcję i proszę innych o wsparcie (jak pomóc Sylwii przeczytasz w ramce obok - dop. KM) - mówi dziewczyna.

Atak

W bazie spędzą prawdopodobnie około dwóch miesięcy. Stamtąd będą robić wyjścia aklimatyzacyjne do kolejnych obozów. Samo wyjście na szczyt potrwa około sześciu dni, a jego data uzależniona będzie nie tylko od aklimatyzacji i samopoczucia, ale też okna pogodowego - tak, żeby podczas planowanego ataku szczytowego pogoda była jak najlepsza. - Pytasz, ile spędzimy na szczycie? Nie wiem, może - jak na Denali - tylko minuty, może trochę dłużej. To zależy od pogody, temperatury, wiatru. Spodziewamy się, że będzie około -30 stopni. To znaczy, że ciepło.

Ryzyko

Himalaista zapytany o to, po co on się w ogóle wspina po tych górach i naraża na ryzyko, odpowiada: bo są.
- Ludzie mają różne potrzeby. Dla nas jest to zew, na który musimy odpowiedzieć. Góry dają emocje, których nie sposób doświadczyć nigdzie indziej, poczucie spełnienia, pokonania własnych słabości. Ryzyko staramy się minimalizować, ale w górach nie wszystko da się przewidzieć. Akceptujemy to - mówią.

Katarzyna Mularz

Katarzyna Mularz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.