Roman Laudański

Stasiuk: Licheń – polska dusza tak wyobraża sobie świętość

Andrzej Stasiuk: Raz na jakiś czas jadę na Wschód, ale wracam do ukochanej ojczyzny, bez której nie mogę żyć Fot. Sławomir Mielnik Andrzej Stasiuk: Raz na jakiś czas jadę na Wschód, ale wracam do ukochanej ojczyzny, bez której nie mogę żyć
Roman Laudański

O swoich samochodach, polskiej polityce, byciu Ruskim opowiada Andrzej Stasiuk, autor m.in. książki „Osiołkiem”

Polski krajobraz przestał być dla pana ciekawy, ciągnie pana na Wschód?
Gna mnie raz na jakiś czas, ale jadę i wracam do ukochanej ojczyzny, bez której nie mogę żyć. Całe życie spędzam w Polsce, która - broń Boże - nigdy mi się nie znudziła.

Ostatnią książką wkurzył pan nawet najwierniejszych czytelników. Jak można pisać, że chce się zostać Ruskim?!
Jednych może i wkurzyłem, innych rozbawiłem. To sceny wizyjne, groteskowe i autoironiczne, tak tę książkę trzeba odczytywać. To są konsekwencje podróżowania na Wschód, kiedy jesteś Polakiem. Takie myśli przychodzą ci do głowy. Im głębiej, tym większa ciekawość. Przecież my z tym Wschodem zmagamy się od pokoleń i końca nie widać.

W tym zmaganiu, to my przeważnie dostawaliśmy w du..., a pan prowokuje o zostaniu „Ruskim”?
Nie chcę wiecznie być poszkodowanym. Nasze pokolenia leżą tam w oznaczonych i nieoznaczonych grobach. Jestem pisarzem i mam pisarską wolność. Lubię bawić się tożsamością własną i narratora książki. Kiedy mijasz tysiące kilometrów jadąc przez Wschód, to dlaczego nie zastanowić się nad tym i z takiej strony? Znam opinie, że to najlepsze fragmenty książki, kiedy narrator próbuje przejść na prawosławie, a później zostać Rosjaninem, człowiekiem Wschodu.

Ale po co? Co oni mają, ażebyśmy - nawet w literackim wyobrażeniu - stawali się ruscy?
Nie wiem, co mają, bo tak naprawdę interesuje mnie Polska. Fajnie jest zbudować bohatera, który myśli pod włos. Dlaczego nie zostać Ruskim, skoro przez całe życie braliśmy od nich w dupę? I prawdopodobnie tego końca nie widać? Dlaczego nie odwrócić tej sytuacji, a może jednak? Przecież kilku Polaków się zruszczyło i zrobili światowe kariery. Tylko - zastrzegam - to jest gra z czytelnikiem, a nie opowieść o zdradzie! Muszę to mocno zaakcentować. Natomiast bohater mojej książki ma prawo do takich refleksji.

Zrozumiałbym, gdyby bohater przekonywał, że tam chleb inaczej smakuje i pachnie, podobnie wódka, a kobiety są tam najpiękniejsze w świecie.
Wódka specjalnie nie jest lepsza od naszej, ale występuje w ogromnym wyborze. Na sklepowych półkach stoi kilkadziesiąt gatunków i nie ma możliwości napicia się złej. A co do kobiet, to książka tak naprawdę jest bardzo męska - o samochodach i ich prowadzeniu. A cała reszta musiała się dziać, żeby z tej pozornej głębi wyszła jakaś proza. Pisarz jest istotą dociekliwą, drąży polskość. Uprzedzę czytelników - narrator nie zostaje Ruskim, bo też szansy na to nie ma wielkiej.

I na prawosławie też nie przejdzie.
Bo nie bardzo mu ta rzeczywistość rosyjska daje na to szansę. Ale cały czas wchodzi w dialog z polskością, ze sobą. Książka tak naprawdę jest o samochodach, podróżowaniu przez bezkres Azji, ale to bawi tylko kierowców. Dla pozostałych czytelników byłoby śmiertelnie nudne. Dlatego tak to sobie wymyśliłem, że mój bohater - narrator będzie wchodził w dramatyczne wątki - bardziej z własną wyobraźnią niż z rzeczywistością. Chociaż nie wszystko dzieje się w wyobraźni, kazachska policja rzeczywiście jest okropna.

Kiedyś robiłem materiał o właścicielach mercedesów. Długą drogą kolejnych używanych samochodów podążali do swojego marzenia. Pan też ma „westchnienia” do szczególnych marek?
Miałem już tak wiele różnych starych samochodów, że gehenna - droga peerelowskiego kierowcy do motoryzacji nie jest mi obca. Poza rumuńskim aro [samochody tej marki trafiły - po przetargu - przed laty do policji; ich awaryjność była legendarna - przyp. Lau.] - wszystkie auta kochałem, bo miały coś na kształt metaliczno-mechanicznej duszy. Napisałem książkę o miłości do jeżdżenia, ażeby nie zanudzać - wplotłem polskość. Pokonywałem już odległe trasy kolejnymi samochodami i żaden mnie nie zawiódł. Jednak najbardziej lubię auta terenowe. Mieszkam na wsi, napęd na cztery koła nie jest kaprysem. W miniony weekend, kiedy spadło 20 centymetrów śniegu, wyciągnąłem z rowu trzy samochody. Lubię ten pierwszy duży śnieg. Zawsze coś się dzieje.

Rozmawiamy o autach, ale zapytam o kierowców: zmieniliśmy się?
Chyba trochę na lepsze. Po gwałtownym schamieniu, arogancji, kiedy ten nieszczęsny naród, udręczony komunistycznym niedoborem oraz motoryzacją przesiadł się w szybsze auta, to był horror. Wtedy auto wyznaczało tzw. prestiż.

A nasza polityka pana kręci?
Nasza, polska? Słabo, nie ma postaci. Nie ma epiki w polskiej polityce. Wszystko przez to położenie na skraju Wschodu i Zachodu. Kiedyś mieliśmy epikę, ale teraz wszystko jest ciasne, doraźne. Cały czas tylko: Polska, Polska, Polska. Dlatego mój bohater próbuje zostać Rosjaninem. (śmiech) Polityka też mnie nie kręci jako temat literacki. Byłby bardzo ograniczony. Lubię pejzaż, pustkę, medytację nad wiecznością. I o czym będę pisał? O PiS-ie?! Z całym szacunkiem dla bohaterów ostatnich miesięcy, ale naprawdę nie ma o kim. Z większością polityków tak jest. Zużywają się, za chwilę ich nie będzie. Nie sądzę, żeby pozostawili po sobie jakiś ślad porównywalny z Kazimierzem Wielkim czy Józefem Piłsudskim.

Zauważył pan, że ta polityczna miałkość idzie przez świat? Obudziły się nacjonalizmy?
Niespecjalnie mnie to zajmuje. Jest dramat z Trumpem, ale naród amerykański wybrał. Druga część też miała szansę. Przegrała. Stany Zjednoczone to ojczyzna demokracji. Na razie się od nich odwalmy. A zdaje się, że i wygrany jakby wycofywał się z wszystkiego, co wcześniej obiecywał. Być może ma więcej w głowie niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Amerykanie wybrali, Polacy wybrali. Musimy z tym żyć. Nie możemy wierzgać przeciwko demokracji. Możemy ją cały czas kontrolować, pilnować tych wszystkich wybranych cwaniaczków, nieustannie sprawdzać, a jak trzeba, to i wyśmiać, bo po to jest polityka. Jak ktoś idzie do polityki, to wiadomo, że się wystawia. Nie powinniśmy nabierać się na piękne słowa i mitomanię. Mam ważniejsze sprawy na głowie. Myślę o wieczności, o zwierzętach. O tym, jak za jakiś czas trzeba będzie umrzeć. Myślę o swoich zmarłych, którzy odeszli. Od 30 lat nie mam telewizora, w internecie sprawdzę rano - wojny nie ma - jest dobrze. Patrzenie na twarze polityków jest tak nudne i właściwie upokarzające. Mój czarny sen: oto muszę spędzić w zamkniętym pomieszczeniu godzinę z którymś z tych asów intelektu i słuchać jego ględzenia. Zimny pot, proszę pana.

Jest scena w „Osiołku”, gdzieś na parkingu z rana, kiedy pojawia się rosyjski obywatel nietrzeźwy od tygodnia i zaczyna z narratorem rozprawiać o Bogu.
Takie rzeczy przychodzą do głowy na Wschodzie. W książce rozmowa musiała dotyczyć Boga, to przecież Wschód. Niesamowity facet, który wynurzył się spod ziemi.

Pyta: „Jest Bóg czy go nie ma?”
Jak w Rosji o to nie pytać? Kazachstan, to prawie Rosja, na północy mieszkają obywatele rosyjskojęzyczni. Musiało paść takie pytanie. Jest scena picia i wskrzeszania umarłych za pomocą „Międzynarodówki”.

Obrazy jak z wielkiej literatury rosyjskiej.
Kraje z wielką przestrzenią robią wielką literaturę. Epika to przestrzeń - taka jest amerykańska i rosyjska literatura. Wtedy myśli się o świecie w kategoriach kosmicznych. Jestem fanem literatury amerykańskiej i rosyjskiej, niecałej, oczywiście. Europejska jakoś mnie mniej kręciła, widocznie musiał być w niej niedostatek przestrzeni. Dramaty muszą dziać się w potężnej scenografii, niemalże kosmicznej. To jest w amerykańskiej literaturze i, w inny sposób, w rosyjskiej. Pojechać do Rosji i nie zadać pytania: Bóg jest czy go nie ma?! To po co jechać do Rosji! Przecież to fundamentalne pytanie rosyjskiej literatury Dzięki niemu - tzw. głębi ona podbiła cały świat. To jest dopiero sprytny pijar, ażeby cała Europa uklęknęła przed takimi pytaniami. Potrafili je stawiać, niekoniecznie mówię o Dostojewskim, bo bardzo lubię czytać Płatonowa. W „Osiołku” zjawia się Płatonow, bo narrator jedzie przez Woroneż. Może Płatonow nie pytał o Boga, ale jest jednym z największych pisarzy XX wieku. Pytał o miejsce po Bogu, co z nim zrobić. Jak przebudować człowieka na podobieństwo Boga i czy to się uda. No, nie udało się i Płatonow tego doświadczył, bo wierzył, a później w tragiczny i głęboki sposób wiarę stracił.

Na, Polaków, to zajmuje?
Mnie to zajmuje, co mnie tam „nas”? Mamy swoją Częstochowę, ale to nie są pytania o Boga.

Niedawno stanąłem przed wielką bazyliką w Licheniu i chciałem poszukać w niej Boga.
W Licheniu jest Polska. Tam jest naród polski. Uwielbiam Licheń. Byłem tam już ze trzy razy, ale cały czas chcę tam wrócić. W wydawnictwie namówiliśmy filozofa religii, żeby napisał książkę o Licheniu. Odpowiedział: czekałem na to! Przecież to będzie najwspanialsza książka o Polsce! Napisałem kilka tekstów o Licheniu, były publikowane w Niemczech i wiem, że Niemcy tam przyjeżdżają śladami tych tekstów, by sprawdzić, co też ci Polacy wymyślili. Nawet ksiądz Adam Boniecki z „Tygodnika Powszechnego” mi powiedział: - „Panie Andrzeju, nareszcie, bo wszyscy tylko szydzą z Lichenia”. Ja pojechałem tam też szydzić, a wróciłem zachwycony. Tam zmaterializowała się dusza polskiego narodu. Nie mówię o boskości, ale o rdzeniu licheńskim.

W tych marmurach, przedziwnych ornamentach i socrealistycznym malarstwie ściennym?
W fałszywych marmurach. Tak polska dusza wyobraża sobie świętość. Trochę po babilońsku, a trochę po odpustowemu. To jest ludowe na wskroś. Język architektury najbardziej przypomina Babilon, może trochę klasycyzm? Tacy jesteśmy.

W książce „Osiołkiem” narrator przejeżdża obok Bajkonuru. Czy aby Licheń nie jest podobną „wyrzutnią” do nieba?
No nie, bo Licheń jest polski, nie trzeba żadnego kosmosu, Pana Boga. My wszystko tam mamy swoje. Swojego papieża, swoją Matkę Boską, która była Polką. To jaki tam Pan Bóg! Wszystko zostało nam dane, jest gotowe. Licheń to jest pomnik narodu. To jest fajne, że to pierwsze wykorzystanie wolności po upadku komunizmu. Prości ludzie ze zwykłym proboszczem to zbudowali. Można było to postawić z tych wdowich groszy, z tych babek i dziadków. I zbudowali sobie tak, jak chcieli. To jest kapitalne. Przekonałem Niemców, że muszą to odwiedzić, bo czegoś takiego u siebie nie mają.

Roman Laudański

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.