Robert Stępień: Gimnazja trzeba zlikwidować

Czytaj dalej
Fot. Radek Koleśnik
Rafał Nagórski

Robert Stępień: Gimnazja trzeba zlikwidować

Rafał Nagórski

To będzie trudny rok szkolny, czas przygotowań do reformy edukacji i likwidacji gimnazjów - mówi Robert Stępień, zachodniopomorski wicekurator oświaty.

Czy faktycznie dojdzie do likwidacji gimnazjów?

Nie jest żadną tajemnicą, że w miejsce sześcioletniej szkoły podstawowej automatycznie powstanie szkoła ośmioklasowa. Te zmiany mają wejść w życie od września 2017 roku.

Obecni uczniowie klas szóstych będą pierwszym rocznikiem objętym reformą. Trzeba tylko pamiętać, że projekt ustawy musi być jeszcze w tym roku przyjęty przez sejm i do końca roku podpisany przez prezydenta. Wszystko musi się wyjaśnić lada moment, bo do końca lutego samorządy muszą ustalić sieć szkół na następny rok szkolny.

Nie lepiej było poczekać ze zmianami do roku 2018?

Ale co to by zmieniło? To tylko odwlekłoby wszystko w czasie. Przypomnę, że odkąd zmienił się rząd, zaczęto krytykować propozycje zmian w oświacie. Od wiosny odbywały się debaty, przedstawiano propozycje zmian. To były spotkania z nauczycielami, z samorządowcami, rodzicami, związkami zawodowymi. Słuchano, dyskutowano. I obraz wyszedł taki, że gimnazja się nie sprawdziły.

Nie chce pan powiedzieć, że wszyscy byli za likwidacją?

Oczywiście, że nie, ale spójrzmy, kto dzisiaj boi się tej reformy. Boją się nauczyciele, bo - co zupełnie zrozumiałe - martwią się o swoje miejsca pracy. Jeden ze związków zawodowych bardzo protestuje, ale moim zdaniem jest to protest dla samego protestu. Najważniejsza jest natomiast odpowiedź na pytanie, dlaczego likwidujemy gimnazja? I według mnie jest ona bardzo prosta: reforma edukacji, którą wprowadził minister Mirosław Handke, się nie sprawdziła. I było to wiadomo już po pierwszych kilku latach. Ja bym tu nawiązał do tego, że często przejmujemy rozwiązania po Europie Zachodniej. I nie zawsze jest tak, że to co tam się sprawdza, sprawdza się również u nas.

Ale mówi pan, że się nie sprawdziło, bo nie, czy stoją za tym jakieś konkretne dane, liczby?

Dziecko, które przychodzi do pierwszej klasy, zawsze musi się do tego przyzwyczaić, wrosnąć w społeczność szkolną. Teraz po sześciu latach ten uczeń jest wyrywany ze swojego środowiska i przeżywa wszystko od nowa w gimnazjum. I badania potwierdzają, że pierwszy rok w gimnazjum jest podwójnie trudny dla uczniów i nauczycieli, bo dziecko musi na nowo wejść w środowisko, tylko po to, by za chwilę znowu mieć poważną zmianę przy wyborze szkoły średniej czy zawodowej. Tego jest zdecydowanie za dużo i pod względem psychologicznym i pod względem pedagogicznym.

Najlepszym dowodem na słabość gimnazjów jest też to, co dzieje się w liceum. Jest ono teraz trzyletnie, a tak naprawdę zostaje dwa i pół roku nauki. I trudno mówić tu o kształceniu i wychowaniu, słyszy się za to opinie, że jest to szybki kurs przygotowawczy do matury. Nie ma czasu na typowe uczenie się i pracę z młodym człowiekiem, na przygotowanie go do życia w dorosłym świecie. Większość rektorów uczelni wyższych potwierdza, że poziom wiedzy maturzystów od czasów wprowadzenia reformy edukacji się obniżył.

Są jednak też opinie, że gimnazja warto zostawić, że spełniły swoją rolę.

Z konsultacji wynika jednak, że zdecydowana większość osób jest za likwidacją. I nie mówię tego po to, by bronić założeń reformy, ale takie opinie słyszało się już od wielu lat. Nie zapominajmy też, jak ważna w tym wieku jest sfera wychowawcza młodego człowieka. Uczeń od pierwszej do ósmej klasy jest bardzo dobrze znany nauczycielom, którzy mają z nim dłuższy kontakt. Jest też lepiej znany rówieśnikom. On też wie, na co może sobie pozwolić, jak się zachować. Wprowadzenie gimnazjów to wszystko zaburzyło, bo kiedy uczeń jest nowy, to on walczy też o swoje miejsce i ta walka przypada teraz na najtrudniejsze wychowawczo lata dziecka. To dodatkowa słabość gimnazjów, o której trzeba głośno mówić.

Emocje budzą nie tylko gimnazja, ale też kwestia wieku dziecka w pierwszej klasie. Jak to wygląda ostatecznie?

Sprawa jest przesądzona, bo przepis wchodzi w życie. Pierwsza klasa dla siedmiolatków, a jeśli ktoś chce posłać dziecko w wieku sześciu lat, to ma taką możliwość.

Wiem, że wciąż toczy się dyskusja na ten temat, bo różnica w poziomie rozwoju dziecka, między sześciolatkiem urodzonym w styczniu a tym urodzonym w grudniu, jest bardzo duża. I tutaj przede wszystkim powinni decydować rodzice przy pomocy poradni. Odwróciliśmy więc wprowadzony poprzednio system, że to rodzic, który nie chciał posłać dziecka do pierwszej klasy musiał udowadniać, że nie jest ono jeszcze na to gotowe. Moim zdaniem, obecne rozwiązanie jest dużo bardziej logiczne i wychodzi na wprost oczekiwaniom rodziców, bo to im zostawia wybór. A jaki on będzie najczęściej? W tym roku 80 procent rodziców nie zdecydowało się posłać sześciolatków do szkoły.

Co jeszcze się zmienia?

Nie będzie już sprawdzianu po szóstej klasie szkoły podstawowej. I to już od tego roku szkolnego. Ten sprawdzian nic nie wnosił, dostarczał tylko stresu.

Co ze szkołami zawodowymi?

Szkoły zawodowe mają być pierwszego i drugiego stopnia. Być może zmieni się też nazwa na szkoły branżowe. Cel tej zmiany jest taki, by przywrócić im odpowiednie miejsce w systemie edukacyjnym, bo już dzisiaj niektórzy pracodawcy odczuwają braki w niektórych zawodach. Chodzi też o to, by pokazać, że pójście do szkoły zawodowej to nie jest żaden „obciach”, czy coś złego, bo jakoś tak się kiedyś utarło, że każdy musi mieć wykształcenie wyższe, zapominając o roli zawodówek. Natomiast każdy kraj potrzebuje ludzi o różnym wykształceniu. U nas te proporcje zostały zachwiane.

Co konkretnie się zmieni w zawodówkach?

Będą one pierwszego i drugiego stopnia. Wracamy więc teraz do modelu, w którym ktoś będzie mógł zdobyć zawód i zakończyć naukę, a jeśli będzie chciał, to będzie mógł zakończyć ją zdaniem matury zawodowej, zachowując szanse na to, by kiedyś jeszcze podnosić swoje wykształcenie.

Ludzie boją się sytuacji, gdy każda kolejna ekipa rządząca będzie wprowadzała swoje reformy. Co odpowie pan tym, którzy twierdzą, że sfera edukacji powinna być wyjęta spod bezpośredniego wpływu polityków?

Sam jako nauczyciel i dyrektor doświadczyłem tego, że praktycznie co roku zmieniają się jakieś przepisy. Szkoła jest takim miejscem, gdzie generalnie cały czas coś się zmienia, bo zmienia się nasze życie. I w pewnym sensie szkoła musi się dostosować do tempa zmian wokół niej. Natomiast, pytanie jest takie, czy na siłę iść w kierunku, który się nie sprawdza, stwierdzając, że już tak dużo zrobiono, zmiany zaszły tak daleko, że lepiej tego nie ruszać? Chyba nie. Uważam, że błędem było tak długie czekanie z tym, żeby zrobić coś z gimnazjami.

Szanuję oczywiście samorządy, które dużo zainwestowały w infrastrukturę, rozwinęły gimnazja, ale statystyka jest też nieubłagana. Przez ostatnie lata spadała liczba uczniów gimnazjów, a wciąż powstawały nowe gimnazja.

Wracają do kwestii częstotliwości reform - oczywiście byłoby dobrze, żeby reformy edukacji nie następowały co chwilę. Natomiast dziś, jeśli miałbym wybrać, czy trwać w czymś niedobrym, czy jednak zmienić na lepsze, to wolę to zmienić w miarę bezpiecznie dla uczniów i dla nauczycieli. Powiem też rzecz, którą często się powtarza. Niezależnie od tego, czy nauczyciele będą uczyć w podstawówce, w gimnazjum, czy w szkole średniej, to wyznacznikiem tego, czy będą mieli pracę, jest liczba uczniów, a nie system. A prawda jest taka, że liczba uczniów niestety maleje.

Jak te dane wyglądają w naszym regionie?[

Co roku do szkół trafia mniej uczniów. Według prognoz przyjdzie moment ożywienia, ale na naszym podwórku widać, że co roku są jakieś szkoły zamykane. Jeszcze nie wiemy, jak będzie to wyglądało to w tym roku szkolnym. Samorządy czekają na wytyczne, a reforma będzie właśnie okazją do urealnienia tego systemu, bo może się okazać, że w mieście, w którym mamy teraz dwie szkoły podstawowe i dwa gimnazja, wystarczą wkrótce dwie szkoły podstawowe. Gimnazjum przestanie istnieć jako budynek, ale nie oznacza to likwidacji wszystkich miejsc pracy, bo potrzebni będą nauczyciele w dodatkowych klasach podstawówki. Kłopot może być tam, gdzie jest przerost zatrudnienia. Wówczas pracy może nie wystarczyć dla wszystkich, ale ten problem istniałby niezależnie od reformy.

Rafał Nagórski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.