Rak w czasach koronawirusa. Tu nie ma wyboru: pacjenci onkologiczni muszą się leczyć. Rozmowa z prof. Krzysztofem Składowskim

Czytaj dalej
Fot. arc
Marek Twaróg

Rak w czasach koronawirusa. Tu nie ma wyboru: pacjenci onkologiczni muszą się leczyć. Rozmowa z prof. Krzysztofem Składowskim

Marek Twaróg

Śmiertelność z powodu koronawirusa, mimo że jest oczywista i wielu przeraża, jest kilkuprocentowa. Natomiast nieleczony rak ma śmiertelność stuprocentową. Tu nie ma wyboru, pacjenci muszą się leczyć, a my musimy pracować. Z przerażeniem myślę o sytuacji, w której pacjenci ze strachu przed koronawirusem do nas nie przyjeżdżają. Cały personel z wielkim poświęceniem wykonuje swoją pracę i inicjuje wiele działań, które mają na celu zapewnienie bezpieczeństwa pacjentom – mówi prof. Krzysztof Składowski, dyrektor Narodowego Instytutu Onkologii w Gliwicach.

Koronawirus – boimy się, to jasne. W tle toczy się życie w szpitalach onkologicznych, kardiologicznych, placówkach wszelkich innych specjalności. Jak ono wygląda? Jak teraz wygląda opieka nad pacjentami onkologicznymi? Co zastaną w poradniach i szpitalu? Czy mają dzwonić, czy zaraz przyjeżdżać na umówiony termin? Czy są bardziej zagrożeni? Generalnie mniej pytałem o aspekty medyczne – nie jestem dziennikarzem medycznym – bardziej interesowała mnie organizacja, bo o nią chyba teraz pacjenci pytają najczęściej. Szukałem u źródeł, szukałem rzeczowych informacji, także po to, by pacjentów nieco uspokoić. Porozmawiałem z prof. Krzysztofem Składowskim, dyrektorem Narodowego Instytutu Onkologii w Gliwicach, szefem jednego z najważniejszych szpitali onkologicznych w Polsce, jednocześnie krajowym konsultantem w dziedzinie radioterapii onkologicznej.
***

Rak w czasach pandemii koronawirusa. Tu nie ma wyboru: pacjenci onkologiczni muszą się leczyć. Rozmowa z prof. Krzysztofem Składowskim, dyrektorem Narodowego Instytutu Onkologii w Gliwicach

***

Panie profesorze, czy planowane zabiegi są w Instytucie normalnie wykonywane?

Tak. Realizowane są wszystkie planowane zabiegi dotyczące leczenia nowotworów złośliwych.

A badania diagnostyczne?

To zależy od tego, jakie były wskazania do badania. Jeżeli jesteśmy w trakcie procesu diagnostycznego choroby nowotworowej - myślę tu o pacjentach, którzy dopiero zachorowali lub mają podejrzenie choroby nowotworowej - to tu żadnych przesunięć ani wstrzymań nie ma. Realizujemy badania zgodnie z planem. Natomiast co innego u chorych, którzy chcą wykonać u nas badanie zlecone przez lekarzy nie-onkologów, które też realizujemy. Głównie są to badania obrazowe, np. rezonans magnetyczny stawu kolanowego i tym podobne. Takie badanie można przesunąć, bo zabiegi ortopedyczne też się zapewne opóźnią. W takiej sytuacji staramy się zmieniać terminy. Lecz każdy przypadek jest analizowany indywidualnie.

To idźmy dalej: czy odbywają się planowane wizyty kontrolne i konsultacje?

Przesuwany badania kontrolne naszych pacjentów, którzy są po leczeniu, ale głównie tych, którzy są po leczeniu ponad dwa lata. Po prostu wiemy, że dwa miesiące poślizgu, o ile pacjent nie ma żadnych niepokojących objawów, nie zaważą na jakości leczenia. Natomiast wszystkie konsylia w sprawie pacjentów, którzy mają rozpocząć leczenie i trzeba je zaplanować – odbywają się normalnie. Tutaj nie ma żadnych przesunięć ani opóźnień. Problem, kiedy pacjent się nie pojawia na zaplanowanym konsylium. Wtedy staramy się dowiedzieć, z jakiego powodu tak się dzieje. I przesuwamy termin na najbliższy możliwy.

Ktoś ma zaplanowane konsultacje na – powiedzmy – 25 marca. Ma dzwonić do was?

W przypadku jakichś zmian terminu – taki pacjent wcześniej dostanie telefon od nas. Jeśli telefonu nie otrzymał, to znaczy, że powinien się u nas pojawić.

Co z tak zwanymi pacjentami pierwszorazowymi? Normalnie przychodzą do swojej rejestracji?

Wcześniej zawsze dostają telefon od nas. Przed datą przyjścia takiego pacjenta telefonicznie wypytujemy go, jak się czuje. Czy mógł mieć kontakt z osobą zakażoną, czy aby nie wrócił z zagranicy, czy nie przebywa na kwarantannie. Jeśli ma jakiekolwiek objawy sugerujące infekcję koronawirusem lub jakąkolwiek inną związaną z gorączką, to przesuwamy mu termin pierwszej wizyty.

Czyli wy wiecie, kiedy pacjent ma pierwszy raz do was przyjść - i dzwonicie. Ale skąd wiecie, kiedy ma przyjść?

Bo najpierw umawia się z nami przez nasze call center. Mamy jego dane. Jeśli wie, że musi się zgłosić do Instytutu Onkologii, bo ma – powiedzmy - wynik wycinka histopatologicznego pobranego w innym szpitalu czy przychodni, to wtedy dzwoni do nas i umawia się na pierwszą wizytę. Tak to działa. W pierwszym dniu po wprowadzeniu pewnych ograniczeń, mających na celu zapewnienie bezpieczeństwa hospitalizowanym pacjentom, nasze call center zalała fala telefonów. Teraz z dodzwonieniem się jest na szczęście lepiej.

Niestety wiele przychodni nie pracuje. Czy zauważacie już mniejszą liczbę pacjentów pierwszorazowych?

Można taki spadek zaobserwować. Ale nie wiem, co jest bezpośrednią jego przyczyną. Tak czy owak, spadek ten nie jest duży. Ja dziś odbyłem (rozmawiamy w czwartek, 19 marca – przyp. mój) cztery konsylia w swojej klinice, wczoraj podobnie. To normalny poziom. Szacuję, że może być około 10 procent pacjentów mniej. Ja dziś odbyłem cztery konsylia w swojej klinice, wczoraj podobnie. To normalny poziom. Szacuję, że może być około 10 procent pacjentów mniej. To może wynikać z faktu, że pacjenci boją się przyjeżdżać. Proszę pamiętać, że do nas trafiają ludzie z całej Polski, muszą więc wybrać się w daleką drogę, a podróż jest teraz wybitnie utrudniona.

Ja dziś odbyłem cztery konsylia w swojej klinice, wczoraj podobnie. To normalny poziom. Szacuję, że może być około 10 procent pacjentów mniej.

Jakie obostrzenia dla pacjentów wprowadził gliwicki szpital? Myślę tutaj o codziennym życiu w poradniach i gabinetach, gdzie prowadzi się badania diagnostyczne. Można po tych piętrach normalnie się poruszać?

Po pierwsze trzeba pamiętać, że dla pacjentów jest przeznaczone tylko jedno wejście do Instytutu.

To główne?

Tak. Tylko to jedno, główne. Przy tym wejściu mamy śluzę, przez którą pacjenci są wpuszczani pojedynczo. Zdecydowanie odmawiamy wejścia z osobą towarzyszącą. Wyjątkiem są tu pacjenci niesamodzielni, tacy, którzy wymagają stałej opieki - wtedy mogą wejść z opiekunem. Wpuszczamy pacjentów stopniowo, w związku z tym odstępy pomiędzy nimi są zachowane. Siłą rzeczy, część osób czeka na zewnątrz, przed wejściem do śluzy – wtedy regularnie przypominamy o dystansie między ludźmi.

Co dzieje się w takiej śluzie?

Pacjenci przechodzą do pomiaru temperatury. Każdy ma temperaturę mierzoną obowiązkowo dwiema metodami. Najpierw za pomocą termometru zbliżeniowego, a następnie termowizji.

Termowizji?

Tak. To jest efekt współpracy z Uniwersytetem Śląskim, który użyczył nam kamery termowizyjnej. Ona daje bardzo dokładny odczyt temperatury. Pacjent podchodzi do takiego urządzenia na odległość mniej więcej metra i już pomiar się zaczyna. Dokonują go nasi pracownicy, którzy są w pełni zabezpieczeni maseczkami, rękawiczkami, fartuchami, czepkami. Jeżeli pacjent ma temperaturę podwyższoną, jest wtedy kwalifikowany do wyizolowanego pomieszczenia, znajdującego się tuż przy tej śluzie. Tam jest lekarz, który z nim rozmawia i zbiera wszelkie niezbędne informacje, przeprowadza wywiad epidemiologiczny. Przez ostatnie cztery dni mieliśmy kilku pacjentów z gorączką, ale u nikogo nie zaszło podejrzenie, że jest zakażony. W związku z tym nie było konieczności odsyłania kogokolwiek do sanepidu. Jesteśmy w szczęśliwej sytuacji.

Termowizja to jest efekt współpracy z Uniwersytetem Śląskim, który użyczył nam takiej kamery. Ona daje bardzo dokładny odczyt temperatury. Pacjent podchodzi do takiego urządzenia na odległość mniej więcej metra i już pomiar się zaczyna.

I taki pacjent idzie potem do konkretnych poradni albo pod drzwi gabinetów, gdzie wykonywane są badania. Tam też zorganizowaliście się inaczej?

Jako że pacjentów jest generalnie mniej, to są rozsadzani. Dbają o to także pielęgniarki z poszczególnych gabinetów i ochroniarze. Oczywiście, staramy się, żeby pacjenci przychodzili na umówione godziny i żeby lekarze byli na czas - to też ułatwia wszystkim zadanie.

Punkty gastronomiczne otwarte?

Nie, nie działają bistro, restauracja, żadne punkty gastronomiczne. To duża zmiana wymuszona sytuacją epidemiologiczną.

Rozumiem, że wciąż stoją urządzenia z płynem dezynfekującym do rąk.

Oczywiście. Pacjenci mogą dezynfekować ręce.

A jakie zmiany dotyczą pacjentów na górnych piętrach, pacjentów leżących już w klinikach, na oddziałach?

Wprowadziliśmy obostrzenia. Przede wszystkim nie można ich odwiedzać – obowiązuje całkowity zakaz. Jeżeli rodzina chce coś przekazać pacjentowi, musi zostawić to na portierni. Następnie ochroniarz wzywa kogoś z kliniki czy oddziału, kto zaniesie to adresatowi. Prosimy, aby nie zostawiać jedzenia, które zostało przygotowane w domu i nie zostało zapakowane hermetycznie, więc nie zapewnia sterylności. Myślę tutaj na przykład o gotowych obiadach. Dodam, że wszyscy pacjenci, którzy są u nas hospitalizowani, mają w tej chwili zwiększone porcje żywnościowe z naszej stołówki.

No dobrze, a co z pracownikami Instytutu? Oni też są codziennie badani, przeprowadzany jest wywiad?

Wchodzą innym wejściem, konkretnie - przez stary budynek Instytutu. Również mają obowiązkowo mierzoną temperaturę. Oczywiście, jeśli mają temperaturę podwyższoną, odsyłani są do domów. Następnie mają postępować zgodnie z zarządzeniami, które są im znane.

Czy Instytut jest gotowy na ewentualne problemy z obsadą lekarską?

W tej chwili absencja personelu – wynikająca z różnych powodów, w tym zaplanowanych wcześniej urlopów – sięga 30 procent.

To chyba dużo.

To sporo. Do zwyczajowych absencji doszły kwarantanny pracowników, którzy wracali z zagranicy, doszła też opieka ustawowa nad dziećmi, co również stanowi kilkanaście procent personelu. No i mamy też kolegów, którzy są na zwolnieniach lekarskich, ale z powodów zupełnie niezwiązanych z koronawirusem. Generalnie daje to owe 30 procent zespołu.

W tej chwili absencja personelu – wynikająca z różnych powodów, w tym zaplanowanych wcześniej urlopów – sięga 30 procent.

Rodzi to jakieś konsekwencje dla pacjentów?

Nie musimy drastycznie ograniczać zakresu naszej działalności. Staramy się tak poprzesuwać pewne działania i wprowadzać teleporady, by się ze wszystkim wyrobić. Uruchomiłem jednocześnie personel niemedyczny do pomocy przy systemie zabezpieczeń i kontroli. Mam tutaj na myśli dość sporą grupę pracowników teoretycznych, naukowców, którzy na co dzień pracują w laboratoriach naukowych. Oni wszyscy zawiesili na ten czas działalność badawczą, by niepotrzebnie nie tworzyć skupisk ludzkich w swoich jednostkach. I zostali oddelegowani do pomocy przy obsłudze systemu zabezpieczającego.

Jest pan dyrektorem gliwickiego Instytutu Onkologii, ale nade wszystko jest pan wybitnym onkologiem i krajowym konsultantem w dziedzinie radioterapii onkologicznej. Jak powinni teraz postępować pacjenci onkologiczni? Ci, którzy leżą akurat w szpitalach pewnie wszystko wiedzą. Ale ja myślę o tych, którzy chodzą do poradni.

Śmiertelność z powodu koronawirusa, mimo że jest oczywista i wielu przeraża, jest kilkuprocentowa. Natomiast nieleczony rak ma śmiertelność stuprocentową. Tu nie ma wyboru, pacjenci musza się leczyć, a my musimy pracować. Z przerażeniem myślę o sytuacji, w której pacjenci ze strachu przed koronawirusem do nas nie przyjeżdżają. Mam nadzieję, że tak nie będzie. Pacjenci onkologiczni, jak wszyscy inni, powinni się jednak podporządkować zarządzeniom epidemiologicznym, które już chyba wszyscy znają: generalnie chodzi o izolację i higienę życia. Powinni pamiętać, że wielu z nich ma obniżoną odporność. Powinni pamiętać też, że nie mogą podejmować leczenia onkologicznego, gdy mają infekcję lub podejrzenie koronawirusa. Jednego z drugim nie da się połączyć. Wręcz przeciwnie - może się to skończyć tragicznie. Innymi słowy, infekcji koronawirusem nie da się połączyć z – powiedzmy - chemioterapią. Leczenie onkologiczne jest tak silne i osłabiające organizm, że infekcja w tym samym momencie może być śmiertelna.

Śmiertelność z powodu koronawirusa, mimo że jest oczywista i wielu przeraża, jest kilkuprocentowa. Natomiast nieleczony rak ma śmiertelność stuprocentową. Tu nie ma wyboru, pacjenci musza się leczyć, a my musimy pracować. Z przerażeniem myślę o sytuacji, w której pacjenci ze strachu przed koronawirusem do nas nie przyjeżdżają.

Co ma zrobić pacjent onkologiczny, taki przebywający w domu, który źle się czuje i odkrywa, że ma objawy podobne do tych opisywanych przy zakażeniu koronawirusem?

Pacjent, który jest w trakcie leczenia onkologicznego, a nie leży w szpitalu, musi w takiej sytuacji nas – telefonicznie! - zawiadomić i powiedzieć, co się dzieje. Zapewne skończy się to zgłoszeniem do sanepidu, na wszelki wypadek. Zauważę tu jednak, że pacjenci po leczeniu onkologicznym, po chemioterapii, też mogą mieć podobne objawy na skutek obniżenia poziomów składników krwi. To tak zwana gorączka neutropeniczna. Ona też wymaga bezwzględnej hospitalizacji.

Koronawirus wymaga przerwania terapii onkologicznej? Na przykład radioterapii?

Tak, niestety. Wtedy pacjent będzie leczony w szpitalu zakaźnym.

Rozmawiał: Marek Twaróg

Marek Twaróg

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.