Puste pokoje pełne wspomnień

Czytaj dalej
Anna Konopka

Puste pokoje pełne wspomnień

Anna Konopka

Karolina Jonderko przejechała ponad 7200 km, odwiedzając 15 pustych pokoi osób, których losu nie znamy. Byli i zniknęli, te pokoje to jedyny po nich materialny ślad...

Skąd ten pomysł?

Nałożyło się na to kilka spraw. Przede wszystkim między 2008 a 2011 rokiem w mojej rodzinie zmarło siedem osób, zaczynając od mojej mamy, a kończąc na babci. W ten sposób zostałam z wieloma pustymi przestrzeniami w moim życiu. Do niedawna żyłam w mieszkaniu po rodzicach, a w pokoju mamy przez rok praktycznie niczego nie dotykałam.

Czyli te puste przestrzenie w życiu prywatnym zainspirowały do tworzenia…

Nie tylko. Pewnego dnia w padła mi w ręce książka „Nostalgia Anioła”. Narratorką książki jest dziewczyna, która została zamordowana, ale nie znaleziono jej ciała. Ważny dla mnie wydał się fragment, w którym jej brat skacze po jej łóżku i gdy zauważa to ojciec karci go mówiąc: „Nic nie dotykaj, bo ona może w każdej chwili wrócić!”. To w połączeniu z moimi prywatnymi przestrzeniami plus jeszcze ogłoszenie z portretem osoby zaginionej, które zauważyłam na dworcu, złożyło się na całość.

Jak udało się wyszukać tych 15 pustych pokoi do zdjęć?

Po trzech dniach od momentu wymyślenia projektu dostałam maila w zupełnie innej sprawie od fundacji Itaka, która zajmuje się tematem osób zaginionych. Okazało się, że kontakt ze mną poleciła fundacji Lidia Popiel, moja wykładowczyni z warszawskiej filmówki. Chodziło jednak o coś zupełnie innego. Chcieli, abym wzięła udział w kampanii o depresji. Zgodziłam się. Na tym spotkaniu powiedziałam dyrektorce fundacji Itaka o moim innym pomyśle, że chciałabym sportretować pokoje osób zaginionych. Chciałam pokazać ten problem w kontekście szerszego zjawiska, to, co dzieje się tymi rodzinami. Pokazać, jak silna jest trauma, że te przestrzenie po zaginionych są „trzymane”, a ludzie żyją nadzieją.

Takie rodziny zaginionych przechodzą piekło na ziemi.

To jest koszmar, nie życie. Okazuje się, że najgorsza prawda jest lepsza od niewiedzy, niepewności i braku odpowiedzi na pytania: „Co się dzieje z moim dzieckiem, czy jest gdzieś przetrzymywane, czy w ogóle żyje?”. Ci ludzie nie mają wakacji, siedzą w ciągłym napięciu w domu i… czekają na ich powrót.

Pierwsza wizyta była z pewnością stresująca…

Każda taka była. Rodziny, które zgodziły się na wizyty, wyszukali wolontariusze. Ci ludzie byli już wstępnie przygotowani na spotkanie ze mną. Wyjaśniono im, co planuję zrobić, jaki jest cel mojego projektu fotograficznego. Te wyprawy były logistycznie dość skomplikowane.

Gdy już pani dotarła na miejsce, co się działo przed wejściem do pokoju.

Zawsze najpierw zaczynałam od rozmowy, one były najważniejsze. Co prawda, rodziny często od razu chciały mnie wpuszczać do pokoju, ale za każdym razem prosiłam o chwilę z nimi. Myślę, że to było bardzo ważne dla nich i dla mnie. Rodziny takie są bardzo często piętnowane. Dzieje się tak szczególnie w małych miejscowościach. Gdy zaginie dziecko albo mąż, słychać od razu komentarze typu „bo była złą matką, złą żoną…”, w przypadku małżeństw padają oskarżenia, „że byli złymi rodzicami, że przecież dzieci same bez powodu nie uciekają” albo temat jest zręcznie omijany, zamiatany pod dywan. Każdy wie, co się stało, ale nikt o tym nie mówi głośno i wprost.

A jakie były najczęstsze przyczyny zaginięć lokatorów tych pokoi?

Po prostu wyszli z domu i już do niego nie wrócili. Nie zostawili listu, notatki, niczego...

Te pokoje po latach są w zupełnie niezmienionym stanie. Czas w nich się zatrzymał

Jedyne, co te rodziny robią, to dbają tam o porządek, ścierają kurz. Poza tym nikt tam nie mieszka, pokój cały czas czeka na swojego lokatora. Rodziny boją się takiej sytuacji, że zaginiony wróci i gdy zobaczy, że w jego pokoju jest na przykład biuro, to powie: „Nie czekaliście na mnie? Nie tęskniliście?”. Po drugie - to miejsce kultu, pamięci. Te przestrzenie zostają dla nich. To jedyne, co im zostało.

Rozmowy z osobami, które przeżywają wielką stratę, muszą być trudne.

Gdy ktoś wykazuje zainteresowanie, dla nich to wiele znaczy. Ja sama w przypadku członków mojej rodziny już nic nie mogłam zrobić, to była całkowita bezsilność: choroby, wypadki. A tym razem miałam poczucie misji, bo nawet jeśli te osoby się nie znajdą, chociażbym bardzo tego chciała, to być może inni, zanim postanowią „zniknąć” z czyjegoś życia bez śladu, zastanowią się, jakie będą tego konsekwencje.

Czyli cykl fotografii obrazujących pokoje osób zaginionych może mieć też wymiar prewencyjny…

Zdecydowanie tak! Bo w naszym społeczeństwie to temat zamiatany pod dywan, o którym się nie rozmawia. Wydaje nam się, że sytuacja, że ktoś zaginie, to rzadkość. W rzeczywistości mamy w Polsce 15 tysięcy zaginięć rocznie.

Czy ten projekt nie był zbyt obarczający emocjonalnie, psychicznie?

Każdą z tych wizyt bardzo przeżywałam, za każdym razem musiałam się wypłakać. W dodatku w trakcie realizacji tego materiału sama byłam na terapii. Gdy zgłosiłam się do Itaki i wzięłam udział w kampanii antydepresyjnej, podczas wykładów dowiedziałam się, że sama cierpię na depresję! Wcześniej uważałam, że efektem wszystkich moich strat w rodzinie jest normalna żałoba i tak ma to wyglądać.

I podobnie jak zaginięcia, temat depresji w naszym społeczeństwie jest marginalizowany…

Z depresją jest o tyle trudno, że dopóki ktoś ci nie powie, że na nią choruje, to trudno to dostrzec. Ten problem można bardzo dobrze ukryć przed światem. Przykra jest postawa osób, które cierpiących na depresję przekonują, że nic im nie jest, i doradzają w stylu „nie narzekaj, weź się do pracy, idź na komedię i wszystko przejdzie”. Niestety trzeba podjąć konkretne kroki, terapia jest jednym z nich. Poddanie się jej to oznaka siły, a nie przyznanie się do słabości, jak wiele osób sądzi.

Na pani wystawę składają się fotografie oraz treść…

Pamiętajmy o tym, że to nie są wizualnie piękne zdjęcia. One nie mają pięciu planów. Przy zdjęciach są zamieszczone listy do osób zaginionych, które napisali członkowie ich rodzin. Pierwszy był pan Lech Wójtowicz, któremu zaginął syn w 1995 roku. Każda rodzina pisała podobny list.

Czy udało się odszukać kogoś z tych zaginionych, których historię pani poznała?

Znaleziono, ale niestety ciała dwóch osób. To koszmarna informacja dla rodziny, ale jednocześnie rodzaj wyzwolenia, bo oczekiwanie na powrót się zakończyło…

W podobnym czasie zrealizowała pani jeszcze inny cykl fotografii o równie ciężkim wymiarze emocjonalnym, sfotografowała się pani w ubraniach zmarłej mamy. To też element terapii?

To wcześniejszy projekt, ale bardzo powiązany z „pokojami”. Rok 2012 był takim czasem rozliczeń, zamknięciem pewnego etapu w moim życiu. Ale temat straty ciągnę też w kolejnych pracach.

Mowa o zdjęciach obrazujących weteranów wojennych.

Pomysł zrodził się też z rodzinnej sprawy. Mój wujek też był weteranem, walczył m.in. pod Monte Cassino i wylądował w jednym z obozów w Wielkiej Brytanii. Po 70 latach wspólnie z siostrą zawiozłyśmy babcię, żeby zobaczyła się z bratem. On opowiedział swoją historię, jeden jedyny raz. Pamiętam, że nawet jego synowie nie wiedzieli, przez co ojciec przeszedł. Parę lat później, będąc u mojej siostry w Anglii, dowiedziałam się, że niedaleko jest dom spokojnej starości dla polskich weteranów. Temat od razu mnie zaciekawił, ale nie miałam wtedy pieniędzy na jego realizację. Po jakimś czasie otrzymałam stypendium ministra kultury i pojechałam do Anglii na dwa miesiące, praktycznie mieszkałam w tym domu z weteranami, fotografując ich codzienne życie.

Brzmi prawie jak nowa rodzina!

To niesamowite miejsce, niesamowici ludzie, przez dwa miesiące zyskałam naprawdę nową rodzinę. Mam bardzo dużo babć i dziadków (śmiech). Pierwszy miesiąc podpatrywałam ich rutynę, słuchałam historii ich życia, powstały godziny wywiadów. Drugi miesiąc ich fotografowałam. Mam plan wydać książkę na ten temat, bo ci ludzie po prostu odchodzą. W Polsce mało kto wie, że jest takie miejsce w Anglii, gdzie zebrali się powstańcy warszawscy, sybiracy, spadochroniarze, oficerowie i inni. Na każdym kroku tam jest Polska i akcenty z nią związane. Ci ludzie chcieli wrócić do Polski po wojnie, ale to były czasy żelaznej kurtyny i nie było to takie proste. Zakładali więc rodziny, żyli. Tu również pojawiają się uczucia straty i niewyobrażalnej tęsknoty - ale za ojczyzną.

Anna Konopka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.