Prof. Robert Flisiak: Większy problem jest teraz z weselami, a nie szkołami

Czytaj dalej
Fot. Jerzy Doroszkiewicz
Magda Ciasnowska

Prof. Robert Flisiak: Większy problem jest teraz z weselami, a nie szkołami

Magda Ciasnowska

Zakażenia koronawirusem będą nieuniknione. Jednak nie można z tego powodu zamknąć szkół - mówi prof. dr hab. Robert Flisiak, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii UM w Białymstoku, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych.

Jak z medycznego punktu widzenia ocenia pan ponowne otwarcie szkół 1 września w momencie, kiedy w kraju bite są kolejne rekordy zakażeń?

Rekordy są bite, bo robi się badania. Gdyby nie było takiej liczby badań, nie byłoby takich rekordów. Wiadomo, że na pewno w szkołach dojdzie do tych zakażeń. Co roku mamy przecież sezon jesienno-zimowy, w którym chorób grypopodobnych jest więcej, niż w innych częściach roku. Więc i zakażenia koronawirusem będą nieuniknione. Jednak nie można z tego powodu znowu zamknąć szkół. W tej chwili wiemy już, że to pełne zamknięcie gospodarki było błędem. Jednak był to błąd nieunikniony. Musieliśmy się na nim nauczyć, że jest to niepotrzebna przesada. Przesadą byłoby więc teraz nieotwieranie szkół. Przecież nie będzie tak, że zaraz wszyscy zaczną umierać. To nie jest Ebola. W tej chwili wiemy, że Covid-19 nie doprowadził u nas do jakiejś drastycznej śmiertelności. Nie mamy tak dużej liczby zgonów czy ciężkich przypadków, jak na przykład Włochy. Nie powinniśmy więc popadać w skrają panikę. Ten powrót jest nieuchronny. Do rozwiązania była tylko kwestia odpowiedniego zabezpieczenia uczniów i nauczycieli.

A czy to zabezpieczenie, które zostało opracowane przez rządzących, będzie pana zdaniem wystarczające?

To wszystko zależy od tego, jak to wszystko będzie wyglądało w praktyce. Bo przepisów martwych mamy multum. Najważniejszy będzie w tym przypadku zdrowy rozsądek dyrektorów. Na pewno nie można przesadzać. To nie przyniesie niczego dobrego. Nie można też jednak lekceważyć problemu. Każdy musi znaleźć ten złoty środek. Wytyczne przedstawione szkołom są bardzo ogólnikowe i niesprecyzowane. To, według mnie, jest akurat dobre. Dzięki tej elastyczności jest możliwość dostosowania ich do warunków lokalnych każdej indywidualnej szkoły. Wiem jednak, że niektórzy dyrektorzy woleliby precyzyjne procedury, które zdjęłyby z nich odpowiedzialność.

Wiadomo, że dzieci często niełatwo jest dopilnować. Czy myśli pan, że jeśli nie będą się one stosować do narzuconych im zasad, może nas czekać duża szkolna fala zakażeń jesienią?

Takie jesienne fale zachorowań mamy co roku. Tak samo będzie teraz. Trzeba przestać myśleć: o Boże, co to będzie kiedy trafi się u nas zachorowanie czy ognisko. Nie unikniemy tego. Nie mamy przecież szczepionki. Jednak nie można z tego powodu zamknąć szkół czy zakładów pracy. Musimy nauczyć się z żyć i korzystać z wiedzy, którą zdobyliśmy. Większy problem jest teraz z weselami, a nie szkołami.

Pojawiają się pomysły dwutygodniowego opóźnienia rozpoczęcia roku szkolnego po to, żeby dzieci wracające z wakacji mogły przejść kwarantannę. Rządzący uważają jednak, że nie ma takiej potrzeby. A co pan o tym myśli?

Moim zdaniem to bzdura. To nic nie zmieni. Te dwa dodatkowe tygodnie nie byłyby wykorzystane na siedzenie w domu. Byłyby kolejne wyjazdy czy spotkania młodzieży poza szkołą. I co wtedy? Kolejne dwa tygodnie kwarantanny po kwarantannie?

Minister edukacji Dariusz Piontkowkski w jednym z wywiadów powiedział, że nie słyszał o masowych zachorowaniach wśród dzieci i młodzież na obozach czy koloniach. To jego zdaniem pokazuje, że młodzi ludzie nie są takim nośnikiem choroby jak dorośli, dzięki czemu w miarę spokojnie mogą wrócić do szkół.

To zbyt daleko idący wniosek. Warunki na obozach czy koloniach w sezonie letnim są zupełnie inne, niż w zamkniętym budynku szkolnym. Nie można więc tak bezpośrednio tego przenosić.

Ponownego otwarcia szkół obawiają się dyrektorzy, nauczyciele, ale też przede wszystkim rodzice. Czy mogą zrobić coś, by zwiększyć bezpieczeństwo swoich dzieci?

Trzeba zacząć przede wszystkim od edukowania. Mam nadzieję, że nie było wmawiania dzieciom, że problemu nie ma, a choroby nie istnieją. Należy uświadamiać je w domu, że muszą trzymać dystans, powinny często myć i dezynfekować ręce, jeśli trzeba nosić maseczki lub przyłbice, no i to co najtrudniejsze unikać gromadzenia się na przerwach… Powinny też zwracać uwagę na to, czy któreś dziecko nie jest przeziębione, a jeśli coś się dzieje, powinny od razu poinformować o tym nauczyciela. Wiadomo, dziecku nie jest łatwo wszystko zrozumieć. Jednak trzeba się starać tłumaczyć. Niezwykle ważne jest też to, żeby rodzice nie wysyłali chorych dzieci do szkół. Tego nie powinno się robić niezależnie od tego, czy dotyczy to covidu, czy grypy, czy jakiejkolwiek innej choroby. Dziecko z jakąkolwiek chorobą powinno zostawać w domu, a pracodawca powinien cieszyć się, że jego rodzic zostaje z nim, nie stwarzając ryzyka przeniesienia choroby do zakładu pracy. Bo takie roznoszenie się chorób często wynika właśnie z presji narzuconej przez pracodawcę. Kolejną ważną rzeczą przy minimalizowaniu ryzyka zachorowań na choroby dróg oddechowych, są szczepienia. Ludzie szczepią się przeciwko grypie na całym świecie. A u nas, niestety, bardzo wybiły się pewne ruchy. No, ale trudno, na głupotę szczepionki nie wynaleziono. Nic na to nie poradzimy. Nikogo nie będziemy przecież zmuszać. Jeżeli część się nie chce szczepić, to przynajmniej będzie więcej szczepionek dla innych.

A czy poza szczepieniem, są jakieś sposoby, by wzmocnić odporność swojego dziecka na jesień?

Tego nie da się zrobić z dnia na dzień. Te wszystkie cudowne środki, którymi atakują nas reklamy, to z całym szacunkiem bzdura. Odporność buduje się przez całe życie. Zdrowe odżywanie, kontakt z naturą, dużo ruchu - to są czynniki, które ją kształtują. W dużej mierze jest też uwarunkowana genetycznie. Nie da się jej więc zbudować od tak, za pomocą dwóch czy trzech tabletek lub ząbka czosnku.

Co roku jesienią chorób, szczególnie u dzieci, jest sporo. W tym roku, w związku epidemią, diagnostyka i leczenie będą chyba znacznie utrudnione.

Chciałbym tu zwrócić uwagę na to, że wiosną, kiedy mieliśmy już koronawirusa, nastąpił dosyć gwałtowny spadek zachorowań na grypę i choroby grypopodobne. Dziwnie mało było wśród nas przeziębień, prawda? A przecież zwykle wiosną zawsze jest jakieś zakatarzenie, chrypka, drapanie w gardle... Jak to się stało? Okazuje się, że te wszystkie obostrzenia i noszenie maseczek chroniły nas nie tylko przed koronawi¬rusem, ale też przed wszystkimi innymi chorobami przenoszonymi do układu oddechowego. Liczę na to, że jesienią będzie podobnie. Bardzo liczę również na rozsądek lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej. Mam nadzieję, że nie będą zasłaniali się teleporadami i będą badać pacjentów. Bo stało się coś strasznego. Wręcz błędem w sztuce lekarskiej jest wysyłanie niebadanego pacjenta do szpitala. A gdy się okaże, że został wysłany w niewłaściwe miejsce? Co jeśli ktoś trafi na przykład na oddział zakaźny zamiast do chirurga, tylko dlatego, że lekarz usłyszał przez telefon, że ma gorączkę? To byłaby sprawa karygodna. Telemedycyna jest bardzo pożyteczną dziedziną. Jednak jest ona przeznaczona w głównej mierze dla pacjentów z chorobami przewlekłymi, którzy przyjmują przez długi czas leki na serce, nadciśnienie, czy cukrzycę, z którymi nic się nie dzieje. Dzięki teleporadom nie muszą stać w kolejce po zwykłe otrzymanie recepty.

Wiele mówiło się o tym, że jesienią czeka nas druga fala zachorowań. Idzie jesień, a wirus się właściwie nie zatrzymuje.

Mówienie o drugiej fali świadczy o niekompetencji tych, którzy to mówią. W epidemiologii nie ma takiego pojęcia jak druga fala. Jest jedna fala, potem może być następna, np. w kolejnym roku. Ale jak możemy mówić o fali, kiedy nie jesteśmy w stanie określić, kiedy miałby być jej szczyt. Nie badamy przecież wszystkich. A żeby doprecyzować kiedy jest szczyt tej fali to trzeba by było badać wszystkich.

Tak jak mówił pan na początku rozmowy, rekordy zachorowań związane są z liczbą wykonywanych testów. Jednak może też jesteśmy też sami winni, że wyniki jest jaki jest?

Nie przesadzajmy. Oczywiście, ludzie się nie stosują do zasad. Jednak te zasady i tak nie są w stanie doprowadzić do całkowitego wyeliminowania zakażeń. Przecież nie pozamykamy wszystkich w szczelnych hermetycznych pojemnikach. Dopiero to byłoby skuteczne. To liczba testów jest kluczowa. Poza tym, na początku epidemii robiono je wszystkim zgłaszającym się do oddziałów zakaźnych. Natomiast teraz, dodatkowo dużą część testów robi się w ogniskach. Tam gdzie jest jeden, drugi i dziesiąty przypadek, prawdopodobieństwo kolejnych jest znacznie większe.

Kiedy w końcu będziemy mogli zapomnieć o maseczkach, wszelkich obostrzeniach i o całym koronawirusie?

Są dwie opcje. Albo kiedy większość społeczeństwa przejdzie kontakt z wirusem, w większości przypadków bezobjawowo i nabędzie odporności. Nawet jeśli okazałoby się, że wirus się zmienia, to ponowne zachorowania będą mało prawdopodobne z racji odpornosci krzyżowej albo ich przebieg będzie już łagodniejszy. Niestety nabywanie odporności przez społeczeństwo w ten sposób może trwać wiele lat. Drugi sposób rozwiązania tego problemu, to po prostu masowe szczepienia. Im więcej osób zostanie zaszczepionych, tym szybciej skończy się pandemia.

Magda Ciasnowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.