Poszliśmy tam, by odsłużyć, a nie zasłużyć. O klerykach w wojsku

Czytaj dalej
Fot. Janina Stefanowska
Janina Stefanowska

Poszliśmy tam, by odsłużyć, a nie zasłużyć. O klerykach w wojsku

Janina Stefanowska

Ks. kanonik Eugeniusz Grzędzicki, kustosz Sanktuarium Matki Boskiej Królowej Kaszub w Sianowie, był jednym ze 161 księży, którzy 11 lutego w Warszawie otrzymali patent oficerski za dwuletnią przymusową służbę wojskową.

Sianowski kapłan odbył służbę wojskową w latach 1971 -73. Teraz, decyzją prezydenta Andrzeja Dudy, otrzymał stopień podporucznika rezerwy, tak jak ponad 1050 dawnych kleryków żołnierzy.

- To są zaległości - wyjaśnia ks. Grzędzicki. - Kilka lat temu dano nam medal ks. bł. Jerzego Popiełuszki, teraz przyszedł taki czas, że dali nam stopień podporucznika rezerwy.

Na pierwszym roku seminarium - wbrew umowie podpisanej z PRL-owskim rządem przez prymasa - brano kleryków do wojska. W niektórych seminariach nawet cały kurs.

- U nas zabrali najpierw trzech kolegów z kategorią A, potem jednak odebrano im bilety i w Wojskowej Komendzie Uzupełnień w Tczewie wręczono je nam, z kategorią C - opowiada ks. Eugeniusz. - Nie było już odwołania. Ze mną do wojska trafił ks. Stanisław Bach, proboszcz z Gościcina, i ks. Stanisław Borzyszkowski z Nowej Cerkwi.

W 1966 roku komuniści stworzyli specjalne jednostki dla kleryków. Wcześniej byli oni rozrzuceni po różnych jednostkach w całej Polsce. Kleryków umieszczano w jednostkach w Szczecinie Podjuchach, Gdańsku i Opolu, potem w Brzegu i Bartoszycach. Te jednostki były specjalnie dobrane. Połowa była klerykami, połowa żołnierzami świeckimi. Ci świeccy byli członkami PZPR, którzy przez organizacje młodzieżowe poszli na studia w ramach wyróżnienia. W wojsku mieli „zasłużyć” na dalszą naukę.

- Wystarczyło w jednym końcu jednostki coś powiedzieć, a na drugim końcu dowódca już wiedział. Takie były donosy - mówi ks. Eugeniusz. - Trafiłem do Szczecina Podjuch. Było tam 42 kleryków z 12 seminariów. I drugie tyle żołnierzy świeckich. Wiedzieliśmy, że będą chcieli nas złamać psychicznie, zmienić nam myślenie. W październiku rozpoczynaliśmy naukę w seminarium i pod koniec miesiąca już byliśmy w koszarach. Zdążyliśmy się spotkać z kolegami, którzy wyszli z wojska. Oni nas uprzedzili, by nie zostawiać nic na piśmie. Nic. Jakiś dokument, jeśli miałem podpisać imieniem i nazwiskiem - to tak. Ale żadnych sprawdzianów - nic nie zostawić, żeby nie było śladów. To było nasze założenie. Każdy kleryk miał swoich dwóch „aniołów stróżów” spośród świeckich żołnierzy. - Zawsze mówiliśmy do siebie jako klerycy - nie dajmy im broni przeciwko sobie. Róbmy wszystko w porządku, żeby oni nie mieli co na nas donosić.

Gdy po roku służby świeccy żołnierze nie wrócili jednak na studia, zmienili swoje nastawienie do „kościelnych” kolegów.

Klerycy byli poddawani szczególnej procedurze. - Mieliśmy więcej wykładów politycznych niż musztry - śmieje się dziś kustosz z Sianowa. - Ja miałem więcej wojskowej musztry z panią Bladowską w ogólniaku niż tam w wojsku przez te dwa lata. Nie pisaliśmy sprawdzianów, bo wszystkie były antykościelne. Mieliśmy się wypowiedzieć na przykład na temat „Prymas Wyszyński - wróg Polski Ludowej”. Oddawaliśmy czyste kartki. Nas tam psychicznie załamywali, a my się nie daliśmy. Bo przyszliśmy odsłużyć, a nie zasłużyć. Do domu przyjechałem dopiero po półtora roku służby. Dwóch kolegów wystąpiło z seminarium. Ale fali nie było. Ani kar.

Nie pisaliśmy sprawdzianów, bo wszystkie były antykościelne. Mieliśmy się wypowiedzieć na przykład na temat „Prymas Wyszyński - wróg Polski Ludowej”. Oddawaliśmy czyste kartki.

W Szczecinie Podjuchach klerycka jednostka miała osobną stołówkę na piętrze z czteroosobowymi stolikami, obrusami, serwetnikami, przyprawami. - Traktowano nas z pełną kulturą - podkreśla ks. Eugeniusz. - Gdy był post - dawano dania do wyboru - postne i niepostne. Wywalczyliśmy, że różańca i Pisma św. nie wolno rzucać po ziemi. Zdarzało się, że żeby sprawdzić nasze rzeczy - robiono tzw. lotnika, za byle niedociągnięcia. Ale Pismo św. układano na szafce.

Gdy nastąpiła zmiana szefa sztabu w jednostce, klerycy dostali do ręki broń. Wtedy nie było kałasznikowów ani KBK, tylko pistolety maszynowe peelki. Dla solidniejszych budową mieli RKM. Klerycy chodzili na strzelnicę. - Ale my też tam sprytnie robiliśmy - zamiast w tarczę, pruliśmy w ten numerek przed wałem - opowiada kustosz.

Seminarium opiekowało się klerykami. - U nas w Pelplinie była to zasługa ojca duchownego - mówi ks. Eugeniusz. - Wpadł na taki genialny pomysł, że zaangażował w opiekę nad klerykami w wojsku domy zakonne diecezji, wtedy jeszcze chełmińskiej. Zakonnice na jego prośbę na święta Bożego Narodzenia czy Wielkanoc przysyłały paczki żywnościowe ze słodyczami.

- Nadeszła wigilia - ciągnie ks. Eugeniusz. - Zrobiliśmy sobie cichą modlitwę o północy - suchą pasterkę. Były czytania, modlitwy. Tego dnia oficerem dyżurnym był porucznik, taki sadysta. Z tej szatni, z magazynku mundurowego zabraliśmy te paczki. Zestawiliśmy stoły na świetlicy. Otworzyliśmy te kartony, wysypaliśmy. Co tam było! Czego dusza zapragnęła. Ja takich rzeczy nawet na oczy nie widziałem, bo z biednej rodziny pochodzę. Otworzyliśmy okna na dwór. 42 chłopa. Jak zaśpiewaliśmy na tej świetlicy „Bóg się rodzi” - to taki rwetes się zrobił. Oficer dyżurny przyleciał. W innych domach, w koszarach światła się zapaliły. Jak wpadł ten oficer - stanął jak wryty. Nie wiedział, co powiedzieć. Poruczniku - proszę bardzo, siadamy, jemy, jest Boże Narodzenie. Możesz wziąć sobie do domu, co chcesz. Wiedzieliśmy, że ma czwórkę dzieci. On zaczął płakać. Przyznał, że jest katolikiem. Zobaczyłem wtedy, co dla kariery można zrobić, nawet się sprzedać.

Rocznik ks. Eugeniusza spotkał się z prymasem Stefanem Wyszyńskim w Bydgoszczy. Jednostka szczecińska wybudowała ośrodek wczasowy dla okręgu pomorskiego w Borównie nad jeziorem.

- Wiedzieliśmy, że prymas będzie, ale nikomu nic nie mówiliśmy - opowiada ks. Grzędzicki. - W kościele było pełno ludzi, a prymas Wyszyński mówił o godności dziewczyny i chłopaka. Zwrócił uwagę - pamiętam do dziś - jak się ludzie dobierają. Że trzeba wziąć pod uwagę - i wzrost, i zarost - to brzmiało żartobliwie. Dostaliśmy na ten dzień przepustkę. Służyliśmy prymasowi w prezbiterium do mszy św. Nie mogliśmy komży zakładać na mundur. I do kościoła wszedł jeden ze świeckich żołnierzy. Doniósł dowództwu - że był prymas. Zostało mi zdjęcie z tego dnia.

Po dwóch latach żołnierze opuszczali jednostkę.

- Z wojska wychodziliśmy ładnie - opowiada kustosz. - Jechaliśmy ze Szczecina pociągiem na Jasną Górę i tam mieliśmy trzy dni rekolekcji. Ponieważ wypuszczano całą brygadę, na dworcach panował bałagan. Żołnierze byli pijani, w charakterystycznych chustach. Kolejarze mieli kłopot, by utrzymać porządek. Jechaliśmy ostatnim pociągiem. Kolejarze się nam przypatrywali - że jesteśmy z wojska, ale jacyś inni. Nie piliśmy, zachowywaliśmy się godnie. Pytali - co to za wojsko i skąd jesteśmy. Odpowiadaliśmy - z parafii królowej Jadwigi. (śmiech)

Kolejarze się nam przypatrywali - że jesteśmy z wojska, ale jacyś inni. Nie piliśmy, zachowywaliśmy się godnie. Pytali - co to za wojsko i skąd jesteśmy. Odpowiadaliśmy - z parafii królowej Jadwigi.

Czy pobyt w wojsku miał dla kleryków dobre strony?

- Uczył dyscypliny, ogłady, szlifu, męskiego chodu, postawy. To się przydało. Do tej pory koledzy z wojska co rok się spotykają - mówi ks. Grzędzicki.

Dawni koledzy z koszar odbierali oficerskie patenty ze słowami „Ku chwale ojczyzny”.

- Dostaliśmy też modlitewnik NATO (polsko-angielski), oraz książkę „Oficer polski”- kończy podporucznik Eugeniusz Grzędzicki.

[email protected]

Janina Stefanowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.