
Prawomocnym warunkowym umorzeniem na 3 lata m.in. ze względu na „nieznaczną społeczną szkodliwość” czynu zakończył się proces funkcjonariuszy policji, którzy użyli pałek wobec skutego kajdankami mężczyzny. 29-letni Paweł Tomasik zmarł wkrótce po zatrzymaniu na... zawał serca.
- Policjanci 4 sierpnia 2013 r., wykonując czynności służbowe związane z zatrzymaniem Pawła Tomasika, przekroczyli uprawnienia funkcjonariusza policji. Na ul. Wallenroda w Gdańsku zastosowali wobec zatrzymanego przemoc fizyczną poprzez bezprawne używanie pałki służbowej wobec leżącego na ziemi pokrzywdzonego, którego ręce zostały wcześniej zakute w kajdanki - mówiła w kwietniu w uzasadnieniu wyroku I instancji sędzia Sądu Rejonowego Gdańsk-Północ Grażyna Kamińska, zastrzegając jednocześnie, że wina oskarżonych i tzw. szkodliwość społeczna czynu nie były znaczne.
Sąd Okręgowy w Gdańsku, jak poinformował nas jego rzecznik sędzia Tomasz Adamski, podtrzymał zasadniczą część tamtego wyroku, utrzymując w mocy warunkowe umorzenie postępowania wobec Bartosza K. i Waldemara Z. na okres 3 lat próby. Prawomocne orzeczenie oznacza też, że policjanci nie muszą płacić orzeczonych w I instancji nawiązek w łącznej wysokości 4 tys. złotych na rzecz rodziców zmarłego wkrótce po zatrzymaniu 29-latka.
- Mamy pewne zastrzeżenia co do ustaleń sądu, jeżeli chodzi o sam przebieg interwencji. Sytuacja była dynamiczna i pojawiły się zachowania, których funkcjonariusze nie mogli przewidzieć - komentuje adwokat Łukasz Isenko, obrońca Bartosza K. i Waldemara Z. - Natomiast, jeśli chodzi o samą treść wyroku, w odniesieniu do żądań prokuratury, która domagała się 2,5 roku bez-względnego więzienia, jesteśmy oczywiście zadowoleni. Te żądania dotyczyły bardzo wysokiego wymiaru kar, a większość zachowań przypisywanych moim klientom w akcie oskarżenia, sąd uznał za niebyłe - dodaje.
Mecenas podkreśla jednak, że - choć według sądu policjanci mieli dwa razy użyć pałki wobec osoby wcześniej skutej kajdankami - nie chodziło o bicie czy „pałowanie”. Jak tłumaczy, sąd uznał, że jego klienci wykorzystali pałki jedynie w celu „przytrzymania” mężczyzny i jego unieruchomienia.
Zupełnie inaczej sytuację ocenia adwokat Marcin Kuleszyński, pełnomocnik rodziców nieżyjącego 29-latka.
- Oczywiście szanuję prawomocny wyrok sądu, jednak trudno nam go zrozumieć - mówi. - Mamy bowiem do czynienia z sytuacją, kiedy funkcjonariusze publiczni na służbie, dysponując środkami przymusu bezpośredniego, biją człowieka w kajdankach, a sąd decyduje się zastosować wobec nich warunkowe umorzenie postępowania, czyli stwierdzenie winy bez wymierzania kary. To dobrodziejstwo stosowane wyłącznie w wyjątkowych sytuacjach. Uważam, że nie jest to najwłaściwsze w zaistniałej sytuacji rozstrzygnięcie, bowiem w mojej opinii mamy do czynienia z nadużyciem uprawnień, tym bardziej rażącym, że oskarżeni nie przyznali się do winy i nie podjęli osobistej refleksji nad tym, co się wydarzyło. Mam też wątpliwości, czy wobec stwierdzenia winy powinni oni nadal pełnić służbę w policji - słyszymy.
Przypomnijmy - dramat rozegrał się w sierpniu 2013 roku w gdańskim Dolnym Wrzeszczu. 29-letni Paweł Tomasik pod wpływem alkoholu i narkotyków miał wejść przez otwarte okno jednego z mieszkań, położonych na parterze kamienicy, a na stanowczy sprzeciw właściciela lokalu zareagować groźbami i rzucaniem doniczkami. Zatrzymany za włamanie, skuty kajdankami i umieszczony w radiowozie przez wezwanych na miejsce policjantów - według ich relacji - wciąż był agresywny.
Po przewiezieniu na komisariat, gdzie nie działały kamery monitoringu, mężczyzna stracił przytomność i trzeba go przetransportować do szpitala. Tam 29-latek zmarł. Mimo widocznych obrażeń, m.in. złamanego nosa, biegli uznali, że przyczyną jego śmierci był zawał serca, wynikający z mieszanki alkoholu i narkotyków w organizmie.
Prokuratura przekonywała, że policjanci dopuścili się pobicia i przekroczenia uprawnień. Oprócz wyroków 2,5 roku więzienia oskarżenie również bezskutecznie domagało się dla Bartosza K. i Waldemara Z. zakazu pracy w policji na okres 10 lat. Proces policjantów toczył się za zamkniętymi drzwiami.