Nowa ustawa ma zmusić urzędników do działania przyjaznego dla obywateli

Nowa ustawa ma zmusić urzędników do działania przyjaznego dla obywateli

Będzie rewolucja w relacjach obywateli z urzędami. I to już od 1 czerwca. Rozstrzyganie wątpliwości na korzyść obywateli, uproszczone procedury, mediacje, możliwość ponaglenia opieszałych urzędników to ledwie niektóre z rozwiązań, jakie znajdą się w znowelizowanym Kodeksie postępowania administracyjnego. Eksperci, jak i sami urzędnicy są zgodni - tak gruntownej przebudowy Kodeksu postępowania administracyjnego nie było od wielu, wielu lat. Zmiany chwalą nawet przedstawiciele przedsiębiorców.

Co ciekawe, niespotykany konsensus panował również podczas prac w parlamencie. Gotowy projekt Ministerstwo Rozwoju przedstawiło pod koniec grudnia. Kolejne szczeble legislacyjne dokument przechodził bez większych problemów. W marcu Sejm uchwalił nowelizację - niemal jednogłośnie.

Na 434 posłów będących za przeciwny był tylko jeden (notabene poseł PiS Michał Dworczyk z Wałbrzycha). Żadnych sensacji nie było także w Senacie. Izba wyższa parlamentu wprowadziła jedynie kosmetyczne poprawki. W miniony czwartek, tuż przed majówką, pod tekstem ustawy swój podpis złożył prezydent RP Andrzej Duda.

Urząd po partnersku

Nowe przepisy zaczną obowiązywać już od początku czerwca. Licząca trzydzieści stron lista przepisów (kolejne czterdzieści to uzasadnienie do nich) zawiera wiele nowych, nieznanych wcześniej w postępowaniu administracyjnym rozwiązań. Zmiany w k.p.a. są częścią „100 zmian dla firm - Pakietu ułatwień dla przedsiębiorców” przygotowywanego przez resort Mateusza Morawieckiego.

Lista grzechów polskiej administracji jest długa. Wielopiętrowość postępowań - organy pierwszej i drugiej instancji, nadto skargi sądowe, od których przysługują jeszcze kasacje - powoduje, że na ostateczne decyzje niejednokrotnie czeka się miesiącami, a przy poważniejszych sprawach - nawet latami.

Choć impulsem do reformy były skargi biznesu, to w jej efekcie skorzystać mają też przeciętni zjadacze chleba. Głównym celem jest rozwiązanie jednego z kluczowych problemów, z jakimi borykają się „klienci” rozmaitych urzędów - nadmiernego formalizmu i przewlekłości procedur administracyjnych.

Jak zauważają sami autorzy nowelizacji, stawianie papierologii na pierwszym miejscu, występowanie z pozycji siły wobec obywateli oraz niewielkie zainteresowanie organów tym, by przekonywać strony do zasadności swoich rozstrzygnięć, przekładają się na nagminne zaskarżanie aktów administracji do sądu.

- Projekt zmierza do upowszechnienia partnerskiego podejścia organów administracji do obywateli, m.in. przez wykorzystanie nowych metod załatwiania spraw, opartych na współpracy i koncyliacji - czytamy w uzasadnieniu do zmian. Jak to miałoby wyglądać w praktyce?

Nowe przykazania

Choćby w generalnej zasadzie rozstrzygania wątpliwości na korzyść obywatela. Analogiczne rozwiązanie - domniemanie niewinności - jest fundamentem postępowania karnego. Niedawno zasada rozstrzygania na korzyść strony znalazła się też w przepisach skarbowych. Teraz stosować mają ją też urzędnicy w procedurze administracyjnej. W skrócie polegać ma na tym, że jeżeli daną sytuację obywatela przepisy pozwalają różnie interpretować, to należy zastosować takie rozwiązanie, które będzie dla niego najkorzystniejsze. Tak samo należy postępować, jeżeli w sprawie pojawiają się jakiekolwiek wątpliwości, których nie da się wyjaśnić. Na marginesie, ta zasada nie będzie miała zastosowania, jeśli w sprawie występują rozbieżne interesy kilku stron.

Celem mediacji jest uniknięcie długo-trwałych i kosztownych procesów sądowych

Do dekalogu urzędników dopisano jeszcze kilka nowych przykazań. Na przykład zasadę proporcjonalności. Oznacza ona tyle, że wykonując swoje kompetencje, organy administracji publicznej powinny „utrzymywać równowagę między niekorzystnymi skutkami decyzji dla jednostki a celami, które są realizowane”. Innymi słowy, by w swych działaniach nie były uciążliwe ponad potrzebę. Część nowych przykazań wydaje się oczywista, jak zasada bezstronności (zakazująca urzędnikom w swoich działaniach kierowania się jakimikolwiek interesami czy motywami pozaprawnymi) lub zasada równego traktowania (wszystkie strony znajdujące się w takiej samej sytuacji powinny być traktowane w porównywalny sposób). Niemniej dotąd nie były one wprost wyrażone w Kodeksie postępowania administracyjnego.

Z kim mediacje

Całkowitym novum jest wprowadzenie nakazu dążenia do polubownego rozstrzygania kwestii spornych. Kodeks postępowania administracyjnego będzie teraz nakazywał, by w sprawach spornych, „których charakter na to pozwala”, urzędy bądź to szły na ugodę, bądź korzystały z pomocy mediatora. Zgodnie z ustawą, mediacje mają być prowadzone zarówno między obywatelem stroną postępowania a organem administracji publicznej, jak też między samymi stronami. Rezultatem mają być formalne, zatwierdzone urzędowo ugody bądź też po prostu decyzje wydane po myśli klientów urzędu. Celem tak szerokiego stosowania mediacji jest uniknięcie długotrwałych i kosztownych procesów sądowych. Ale rozwiązanie spotyka się z niemałymi zastrzeżeniami.

- Pomysł może dobry, ale jak go stosować w praktyce? Kto ma usiąść do stołu? Ja, jako szef urzędu, kierownik referatu czy może wystarczy szeregowy i niedecyzyjny referent? Tego w ustawie nie wyjaśniono - przyznaje w rozmowie z nami jeden z pomorskich burmistrzów.

Problem jest tym większy, że zmiany w Kodeksie postępowania administracyjnego mają wejść już… za miesiąc.

- Posłowie nie dali nam nawet czasu na przygotowanie się i przeszkolenie urzędników - denerwuje się nasz rozmówca, choć przyznaje, że na wiele rozwiązań zawartych w nowelizacji także urzędnicy długo czekali.

Dwa to nie tak źle

Ogólne poparcie dla zmian nie oznacza jednak, że projekt został przyjęty przy bezkrytycznym entuzjazmie samorządowców, urzędników i ekspertów? Bynajmniej. Mikołaj Pułło, prezes Samorządowego Kolegium Odwoławczego w Gdańsku, zwraca uwagę, że dwuinstancyjność postępowań administracyjnych (a więc możliwość odwołania się od decyzji i postanowień urzędów do wyższych instancji) była postrzegana jako „wyraz wzmacniania praworządności” oraz „demokratyzowania procedury”. Dążenie teraz do likwidacji II instancji w niektórych sprawach - i w rezultacie przerzucenie rozstrzygania sporów i wątpliwości od razu na sądy administracyjne - może być dla obywateli bardziej dolegliwe.

- Konieczność sięgania po środki ochrony sądowej w miejsce środków typowo administracyjnych bywa w powszechnym odbiorze uznawana przez obywateli jako dolegliwość (np. konieczność ponoszenia kosztów, potrzeba korzystania z usług profesjonalnego pełnomocnika, wyższy stopień formalizacji pism, znaczna odległość od siedzib sądów, zwłaszcza stopnia wojewódzkiego itp.), a wymóg opłacenia wpisu zwłaszcza dla najuboższych może stanowić przeszkodę w efektywnym zaskarżaniu rozstrzygnięć - ostrzegał prezes Pułło jeszcze na etapie prac sejmowych.

Ale też od razu zaznaczał, że nie zmienia to jego pozytywnej oceny innych zmian proceduralnych. Choćby tych, które zapobiegną wielokrotnemu rozpatrywaniu tego samego wniosku. Jak to czasem dotąd wyglądało w praktyce, mogli obserwować kilka lat temu gdańszczanie. Kiedy radny Wiesław Kamiński zażądał ujawnienia umowy łączącej miasto z Polnordem w sprawie Wyspy Spichrzów, prezydent Paweł Adamowicz początkowo odmówił udostępnienia dokumentu. Radny decyzję zaskarżył. SKO przyznało mu rację i nakazało ujawnienie dokumentu. W efekcie Kamiński otrzymał plik niemal pustych kartek - fragment umowy zawierający drugorzędne informacje. I kolejny raz poskarżył się do SKO. Podobne sytuacje mają już się nie zdarzać. Organ odwoławczy zyska bowiem prawo dawania wytycznych co do sposobu rozstrzygnięcia uchylonej decyzji lub postanowienia.

Ponaglenie bez pośpiechu

Na inny problem zwraca uwagę Konfederacja Lewiatan. Choć w oficjalnym stanowisku przedsiębiorcy także dają swoje poparcie dla rządowej reformy Kodeksu postępowania administracyjnego, to w szczegółowych uwagach biorą w obronę… urzędników. Zgodnie z nowymi zasadami, obywatelowi będzie przysługiwać prawo „ponaglenia”.

Takie „ponaglenie” będzie mógł złożyć, jeśli urząd nie rozstrzygnie sprawy w terminie (lub nie zasygnalizuje na piśmie, że potrzebuje więcej czasu). W efekcie w ciągu kilku dni zostanie uruchomione postępowanie dyscyplinujące. Jeśli stwierdzona zostanie bezczynność urzędu lub przewlekłe prowadzenie sprawy, zacznie się obligatoryjne szukanie winnego. Urzędnikowi grozić będą sankcje służbowe i dyscyplinarne, a jego przełożeni będą musieli wdrożyć plany naprawcze i zaradcze.

I właśnie z tego względu Lewiatan powątpiewa w skuteczność nowego - co do zasady słusznego - rozwiązania. Po pierwsze, wskazuje, że w rezultacie na zaniechania urzędników będzie się patrzeć przez palce, nie stwierdzając w istocie „bezczynności bądź przewlekłości”. A jeśli już do tego dojdzie, to winę za zaistniałą sytuację zepchnie się na najniższy szczebel. W rezultacie za opóźnienia oberwie się nie dyrektorom, ministrom, wójtom czy burmistrzom, ale zwykłym referentom.

- Naturalną tendencją organu wyższego stopnia jest dążenie do poszukiwania osób winnych w składzie lub aparacie urzędniczym organu prowadzącego postępowanie, podczas gdy bezczynność lub przewlekłość może być spowodowana niewłaściwą organizacją danego pionu administracji bądź nieodpowiednią obsadą kadrową - zauważa Henryka Bochniarz, prezydent Konfederacji Lewiatan.

***

W urzędach szykuje się prawdziwe trzęsienie ziemi. I to już niebawem. Co prawda nie wszystkie rozwiązania zaczną obowiązywać natychmiast (np. dwuinstancyjność w niektórych kategoriach spraw zostanie zlikwidowana nie wcześniej niż za dwa lata, po gruntownym przejrzeniu i zaktualizowaniu ustaw szczegółowych), to jednak generalne zasady czy choćby ponaglenia wejdą w życie z początkiem czerwca. Na razie otwarte pozostaje pytanie, na ile zmienią zachowania samych urzędników.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.