Nawet jeśli zamordował dwójkę dzieci, kary nie poniesie

Czytaj dalej
Fot. Archiwum rodzinne
Izabela Krzewska

Nawet jeśli zamordował dwójkę dzieci, kary nie poniesie

Izabela Krzewska

Martwa 11-letnia dziewczynka, wykorzystana seksualnie, przywiązana była do drzewa w lesie w podlaskiej wsi. Tuż obok leżały zwłoki jej 9-letniego braciszka. Dzieci zostały uduszone sznurem. Było to w 1989 roku. Wydawało się, że rodzeństwo tajemnicę swojej śmierci zabrało do grobu. A jednak nie. Prokuratura i policjanci z tzw. Archiwum X twierdzą, że znaleźli sprawcę.

Domniemany sprawca tej ohydnej zbrodni z Jeniek (pow. wysokomazowiecki) to sąsiad rodzeństwa, a jednocześnie ich wujeczny brat. W chwili zabójstwa Dariusz K. był niewiele starszy od ofiar – miał 13 lat. Dziś jest dorosłym mężczyzną. Jednak mimo swych 44 lat będzie przed Temidą odpowiadał jak... dziecko.

– Cały materiał warsztatowy, który zgromadzono w śledztwie, wskazuje na to, że sprawcą czynu karalnego polegającego na zgwałceniu dziewczynki, a także zabójstwa obydwojga dzieci, jest mieszkaniec wsi Jeńki, który wówczas był nieletni, miał 13 lat – informuje nadzorujący śledztwo prokurator Rafał Kaczyński, zastępca Prokuratora Okręgowego w Łomży. – Całość materiałów została przekazana do sądu rodzinnego do spraw nieletnich w Wysokiem Mazowieckiem.

Rodzice ofiar są w szoku. Dariusz K. to ich krewny. Dziś bezdzietny, stary kawaler. Członek szanowanej rodziny. Jego ojciec był w radzie parafialnej.

– Mój ojciec i dziadek Darka to bracia. Od teraz to nie jest już dla mnie rodzina! – mówi Cecylia Faszewska, mama zamordowanych dzieci: 11-letniej Moniki i 9-letniego Januszka. Przyznaje, że nie podejrzewała tej osoby. – Był urwisowaty, jak to chłopak. Ale nasze dzieci raczej nie miały ze sobą kontaktu. Byliśmy biedniejsi, jego rodzina trochę się wywyższała. Ale skoro prokuratura tak stwierdziła, że zabił nasze dzieci...

Państwo Faszczewscy powoli tracili już nadzieję, że sprawa zostanie wyjaśniona.

– Ciężko mówić o jakiejś uldze, że znalazł się sprawca. Ale na pewno będzie większy spokój. Może ludzie przestaną nam dokuczać i wytykać palcami moją żonę: „o, to ta co dzieci pomordowała“ – dodaje pan Józef. – I mnie przecież podejrzewali, bo to ja znalazłem zwłoki moich dzieci. Wciąż ten obraz przed oczami stoi...

Na pytanie, jakiej kary spodziewałby się za śmierć swoich pociech, ucina: – Nie jestem sądem.

A co ten może zrobić w sprawie Dariusza K.? Katalog sankcji jest teoretycznie szeroki – od środków wychowawczych (tj. upomnienia, nadzoru rodzica lub kuratora), po umieszczenie w zakładzie poprawczym. Pobyt w tego typu placówce resocjalizacyjnej nie jest jednak w tym przypadku możliwy, bo limit wieku wychowanka to 21 lat.

– Oczywiście zdajemy sobie sprawę z tego, że jest to absurd. Ciężko jest mówić o jakimkolwiek celu, zasadności czy logice stosowania tych środków wychowawczych lub poprawczych w stosunku do ponad 40-letnego mężczyzny – zaznacza mecenas Bartosz Wojda. – To fikcja. Na pewno nie można mówić o spełnieniu społecznego poczucia sprawiedliwości.

Przepisy polskiego prawa nie przewidują odpowiedzialności karnej osoby poniżej 15. roku życia (liczy się data popełnienia czynu karalnego). Prokuratura ma więc „związane ręce“. Mimo, że sprawa dotyczy niezwykle brutalnej zbrodni, nie można było też zastosować wobec Dariusza K. środków zapobiegawczych typu areszt tymczasowy, zakaz opuszczana kraju czy chociażby dozór policji. Mężczyzna ciągle więc przebywa na wolności.

– Rozumiem sens i założenie tych przepisów. Jest ono proste – za czyny karalne dzieci odpowiadają w inny sposób niż ludzie dorośli. Z założenia dziecko nie ma jeszcze takiego doświadczenia życiowego, ukształtowanej psychiki, by rozpoznać znaczenie swojego czynu i pokierować swoim zachowaniem – przyznaje mec. Wojda. – Tyle tylko, że w splocie okoliczności jak ten, o którym rozmawiamy, efekt jest taki, że – z punktu widzenia reakcji państwa – zbrodnia obchodzi się w zasadzie bez kary. Tak naprawdę jedyna dotkliwa kara, jaka spotkałaby tego człowieka, gdyby wykazano mu winę, to byłby pręgierz reakcji społecznej.

Szukała ich cała wieś i milicja

Monika i Januszek to były najmłodsze z sześciorga dzieci państwa Faszczewskich.

– Ona spokojna. On żywy, sprytny chłopak – wspominają rodzice.

Januszek był rozrabiaką. W związku z jego zachowaniem matka wielokrotnie była wzywana przez nauczycieli na rozmowy. Również tragicznego 23 października 1989 r. Był to poniedziałek.

Między godziną 11 a 12 Monika i Januszek wrócili ze szkoły. Matka dała synowi reprymendę, po czym podała dzieciom obiad. Po posiłku Monika, Janusz i 13-letni brat Leszek poszli się bawić. W pewnym momencie dwójka młodszego rodzeństwa postanowiła zebrać trochę pieczarek z pola sąsiada (Henryka C.), które leżało po drugiej stronie drogi, bliżej lasku. Leszek został w domu. Na „smugi” – jak miejscowi określają okoliczne łąki – też poszli tylko we dwoje. Było około godziny 14.30. Monika zabrała ze sobą skakankę, zrobioną ze sznurka do prania, z zawiązanymi na końcach węzłami. Gdy rodzeństwo mijało ogrodzenie Henryka C., spostrzegła ich mama. Dzieci poinformowały ją, że idą na „smugi“. To była ich ostatnia rozmowa.

Kiedy dobiegała godzina 15.30, a dzieci ciągle nie wracały, matka wysłała Leszka, by poszukał rodzeństwa. 13-letni brat wołał, krzyczał, wszedł nawet do lasku, ale nikogo nie zauważył. Potem okazało się, że był niespełna sto metrów od zwłok braciszka i siostry.

Po godzinie 16.15 do domu wrócił z pracy ojciec.

– Po obiedzie żona mówi: dzieci nie ma, pobiegły na łąkę – wspomina Józef Faszczewski. – To był październik, ściemniało się, więc zaczęliśmy ich szukać.

Najpierw szukali tylko rodzice i rodzeństwo Moniki i Januszka. Potem do poszukiwań przyłączyli się sąsiedzi. Utworzyła się 30-osobowa grupa.

Późnym wieczorem powiadomiono jednostkę Milicji Obywatelskiej w Wysokiem Mazowieckiem. Przeczesywanie łąk i lasu trwało do godziny 1 w nocy. Niestety, bez rezultatu.

Następnego dnia Józef Faszczewski wznowił poszukiwania razem z milicjantami. Koncentrowali się zwłaszcza na obszarze zagajnika, pomiędzy Jeńkami a Łupianką Starą.

Tragiczny przełom nastąpił o godz. 13. Wtedy to Józef Faszczewski zboczył lekko w stronę wschodniego obrzeża lasku. Tam zauważył fragment rozkopanej ziemi. Nogą odgarnął warstwę mchu i dostrzegł kawałek brązowego, dziecięcego sandałka, a potem wystający z ziemi czubek granatowej skarpetki.

Zabójca bliźniaczek z Gliwic konfabulował

Zwłoki dzieci były przysypane dużą ilością igliwia, roślin i ściółki leśnej. Dziewczynka miała zaciśniętą wokół szyi, zrobioną ze sznurka, pętlę. Był mocno naprężony, przywiązany drugim końcem do drzewa. Monika miała na sobie sweterek i spódniczkę. Nie miała jednak majtek. Były wciśnięte do jednego z bucików. Jednak dopiero wyniki sekcji zwłok potwierdziły, że atak miał tło seksualne. 11-latka miała uszkodzoną błonę dziewiczą. Nie została zgwałcona. Biegli stwierdzili, że błona została rozerwana na skutek działania twardym, wąskim i tępym narzędziem. Mógł to być palec lub patyk.

Monika miała na palcach rąk ślady, które świadczyły, że próbowała się bronić, i zdjąć pętlę z szyi. Lekarze przypuszczają, że sprawca kilka razy doprowadzał ją do nieprzytomności, zanim ostatecznie udusił. W przypadku Januszka śmierć miała nastąpić szybko. Jego również napastnik udusił sznurem – skakanką, którą miała przy sobie siostra.

Śledczy przypuszczali, że w pewnym momencie wspólnej zabawy Monika i Januszek rozdzielili się. Monika poszła do lasu (znała go, bo chodziła tamtędy do szkoły w Łupiance, a miejscowa dzieciarnia lubiła się tam bawić w chowanego). Napastnik mógł natknąć się na nią przypadkowo. Myślał, że jest sama. Zaatakował ją, a następnie wykorzystał seksualnie. Januszek pojawił się nagle. Jako niewygodnego świadka zbrodni, sprawca zabił i jego.

Rozpoczęto szeroko zakrojone poszukiwania gwałciciela i mordercy. Z zeznań mieszkańców wynikało, że tragicznego dnia, około godziny 14.40-15 we wsi kręciła się dwójka nieznanych osób: mężczyzna i kobieta. Mieli zachowywać się podejrzanie. Ich portrety pamięciowe publikowano w lokalnej prasie. Niestety, nie udało się ustalić ich tożsamości.

Przesłuchano szereg świadków, w tym m.in. ojca Dariusza K. – Jerzego. Okazało się, że w dniu i porze, kiedy zginęli Monika i Januszek, znajdował się w pobliżu. Na drodze, około 100 metrów od skraju lasu, gdzie zostały zaatakowane dzieci, wymieniał koło w przyczepie ciągnika. Towarzyszył mu brat i... syn. Mężczyźni zarzekali się, że żadnych dziwnych czy niepokojących odgłosów dochodzących z lasu nie słyszeli. Nie widzieli tam też żadnych osób.

Wobec niewykrycia sprawcy 4 czerwca 1990 r. śledztwo umorzono. W 1992 r. do zbrodni przyznał się 18-letni Andrzej Machowski, zabójca bliźniaczek, Roksany i Sylwii z Gliwic. Uznano jednak, że mężczyzna konfabuluje.

Policjanci z Archiwum X trafili na nowy trop

Śledztwo wznowiono dopiero dwa lata temu. Funkcjonariusze z podlaskiego Archiwum X, czyli Zespołu ds. Przestępstw Niewykrytych Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku, natrafili na nowe okoliczności. Opinia publiczna dowiedziała się o tym 23 października 2018 r., gdy policjanci wyprowadzili z domu zakutego w kajdanki Jerzego K. Zatrzymany został też jego syn Dariusz K.

Fakt ten poruszył mieszkańców Jeniek. Bo pierwszy z zatrzymanych to przecież szanowany sąsiad, członek rady parafialnej, a drugi – w czasie, kiedy dokonano tej makabrycznej zbrodni – był dzieckiem. Mało kto wierzył, aby któryś z nich zamieszany był w zbrodnię.

– To, że opona pękła na drodze i robili te przyczepę, to ich posądzać? Minęło 29 lat i nikogo nie wykryli. A teraz, zanim sprawa się przedawni, chcą kogoś wsadzić za kraty. Już był taki przypadek, że jak policja i prokuratura się przyczepi, to i 18 lat człowiek siedzi niewinny – mówiła nam zbulwersowana żona Jerzego K.

Obaj mężczyźni po przesłuchaniu i – jak informowała łomżyńska prokuratura – pobraniu próbek do badań porównawczych, zostali wypuszczeni na wolność przed upływem 48 godzin. O jakie próbki chodziło? Z archiwalnych akt sprawy wiadomo, że analiza śladów krwi znalezionych na ubraniu Moniki nie naprowadziły na żaden trop. Na butach dzieci znaleziono także ślady linii papilarnych. Od pewnej grupy osób pobrano odciski palców do badań porównawczych. Jeden ślad nie należał do żadnej z nich. Czy należał do Dariusza K.? Czy to on jest zabójcą?

– Ciężko mi uwierzyć, że 13-letni dzieciak w ciągu 15 minut zmolestował moją córkę i udusił dwie osoby. Moim zdaniem ktoś mu pomagał – uważa nawet Cecylia Faszczewska.

Ale śledczy nikomu więcej nie przedstawili zarzutów. Jedynym winnym jest, ich zdaniem, Dariusz K.

Prokurator Rafał Kaczyński poinformował lakonicznie, że o winie tego mężczyzny świadczą m.in. wyniki ekspertyz psychologicznych, wariogra-ficznych (badania na wykrywaczu kłamstw), eksperymenty procesowe, oględziny, zeznania świadków. O nowo ustalonych okolicznościach zbrodni nie chciał jednak mówić, zaznaczając, że gospodarzem postępowania jest teraz sąd.

– Jak sąd wezwie, to pójdziemy zeznawać – mówi Józef Faszczewski.

To może być dla nich trauma.

– Z jednej strony mamy sytuację, że najbliżsi tych zamordowanych dzieci czują pewien rodzaj ulgi. Po 30 latach nagle dowiadują się, kto jest sprawcą, opada kurtyna, mrok tajemnicy znika – mówi mecenas Bartosz Wojda.– Z drugiej strony mamy ogromne psychiczne brzemię, wywołane tym, że sprawca de facto nie poniesie takiej odpowiedzialności, na którą zapewne liczą. Tak otwiera się kolejna rana związana z tym postępowaniem.

W tekście wykorzystałam fragmenty artykuły Adama Kwiecień pt. „Koszmar na Podlasiu Kto zamordował dwójkę dzieci?” z miesięcznika „Zbrodnie z Archiwum X”, nr 2, data wydania: 7 marca 2016 r.

Izabela Krzewska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.