Beata Gliwka

Największy na świecie rajd charytatywny. „Bandziory” pokochały „Złombol”

W tym roku „Bandziory” z Człuchowa wystarują swoją  skodą w trzyosobowym składzie. Na zdjęciu Łukasz, Agnieszka i Sebastian Bajdorowie Fot. B. Gliwka W tym roku „Bandziory” z Człuchowa wystarują swoją skodą w trzyosobowym składzie. Na zdjęciu Łukasz, Agnieszka i Sebastian Bajdorowie
Beata Gliwka

Tysiące kilometrów pełnej przygód trasy pokonują starą skodą z epoki PRL, a żeby wziąć udział w tym zwariowanym rajdzie, muszą najpierw pozyskać pieniądze dla dzieci z domów dziecka.

W tym roku po raz drugi „Bandziory” z Człuchowa wystartują w rajdzie charytatywnym „Złombol”. Wraz z nimi na starcie pojawi się kilkaset innych pozytywnie zakręconych ekip.

- Zaczęło się od tego, że zawsze marzyłem, żeby mieć malucha, generalnie fascynują mnie stare motocykle i auta - mówi Łukasz Bajdor. - Pewnego dnia patrzę - idzie gość, prowadzi „kaczkę” - czyli starą motorynkę jawa. Prowadził ją na złom. Dałem mu trzy dychy, więcej na złomie by nie dostał, a jawkę przemyciłem do domu. Żona nie była zachwycona. A potem jeszcze napatoczyła się WSK-a i jeszcze jedna jawka…

Potem żona poddała się i sama kupiła mu starą skodę, żeby mógł pojechać na „Złombol”.

- Kupiła i powiedziała - jedź! - śmieje się Łukasz Bajdor. - Czym jest „Złombol”? Zaczęło się od kilku „pozytywnie świrniętych” osób, które miały stare polskie samochody i postanowiły gdzieś nimi pojechać. Na zasadzie „może nam się uda”. Kolejnego roku postanowili to powtórzyć, ale pomyśleli, że warto to połączyć z pozytywnym celem. Tak powstał „Złombol”. Żeby w nim wystartować trzeba zapłacić wpisowe, a do tego zebrać „na auto” minimum 1500 złotych. Pieniądze zbieramy po firmach, znajomych. Tu 500 złotych, tam 50… A fajne jest to, że stowarzyszenie organizujące „Złombol” nie bierze z tego złotówki dla siebie. Cała kasa idzie dla domów dziecka. W ubiegłym roku w sumie zebrano ponad milion złotych. I nie jest tak, że za te pieniądze dzieciakom są kupowane tylko najpotrzebniejsze rzeczy, ale też coś ekstra, lepsze ciuchy, tablety, telefony, gry komputerowe, wyjazdy nad morze itp. - żeby nie czuły się gorsze od rówieśników.

W zamian za wpłaty, stara skoda powiezie na masce naklejki z logo darczyńców na drugi koniec świata.

- Teraz to już jedenasta edycja tej imprezy i największy na świecie rajd charytatywny - mówi pan Łukasz. - W ubiegłym roku meta była na Sycylii, zarejestrowanych było 510 załóg, wystartowało ponad 490, a do celu dojechało ponad 450 aut. Cel? Dojechać! Na początku cel był taki, żeby dojechać na metę, zostawić tam auto i wrócić. Ale potem okazało się, że stare auta dają radę, więc można zajechać na metę i wrócić.

Oprócz obowiązkowych opłat startowych za własne pieniądze trzeba przygotować samochód, kupić paliwo i zapewnić sobie utrzymanie. Co mają z tego uczestnicy „Złombolu”? Frajdę! - odpowiadają. Trzeba też odwagi. Nie ma pomocy drogowej, praktycznie żadnej organizacji, zapewnionych noclegów. Uczestnicy spotykają się na starcie i - po określonej liczbie dni - na mecie.

- Skoda jest praktycznie gotowa do trasy, ale i tak bagażnik części trzeba ze sobą zabrać - mówi pan Łukasz. - A są ludzie, którzy na rajd jadą naprawdę starym żukiem, warszawą, syreną, autobusem… albo autem kupionym dzień wcześniej. Jest człowiek, który co roku bierze udział w rajdzie, ale dopiero w tamtym roku po raz pierwszy udało mu się dojechać do mety swoim velorexem - to taki trzykołowiec, który z przodu ma dwa koła, z tyłu jedno, silnik od WSK-i, a wszędzie dookoła brezent, drzwi z kartonu… W ubiegłym roku jeden dojechał na Sycylię WSK - ą!

1 września „Bandziory” - jak nazwali ekipę Bajdorowie - wyruszą spod swojego domu w Człuchowie. Start jak co roku odbędzie się w Katowicach, meta to co roku inny punkt na mapie, w tym - Noja w północnej Hiszpanii. W ubiegłym roku na Sycylię jechał pan Łukasz z synem Sebastianem. W tym roku do ekipy dołączy pani Agnieszka. Najmłodsza, siedmioletnia Julka, niestety, na wielką przygodę musi jeszcze poczekać - dzieci w fotelikach nie mogą brać udziału w wyprawie. W rajdzie mogą brać udział auta z epoki PRL-u z bloku komunistycznego. Skoda favorit rodziny Bajdorów, rocznik 1993, ma 24 lata i jest najmłodszą konstrukcją, jaka może w nim brać udział. Jak zaznacza pan Łukasz, stare polskie auta nie tylko dają radę, ale są też bardziej niezawodne niż współczesne „wypasione” w elektronikę fury. - Auto trzeba oczywiście przygotować jak najlepiej, żeby nic nie zaskoczyło po drodze - mówi.

- Trzeba mieć dużo trytytek - śmieje się pani Agnieszka.

- To takie plastikowe opaski - tłumaczy pan Łukasz. - Do tego dużo mocnej srebrnej taśmy...

Tymczasem w garażu pojawił się już kolejny gość z epoki PRL. - W lipcu Łukasz miał 40. urodziny. Zadzwonił jego kumpel i pyta, czy mogą wpaść na chwilę. Kazali mu wyjść na zewnątrz. Do tej pory mam to przed oczami - trzech wielkich chłopów wciśniętych do malucha - śmieje się pani Agnieszka. - Wysiedli i zaczęli śpiewać „Czterdzieści lat minęło” - śmieje się pan Łukasz.

I tak stał się też posiadaczem wymarzonego malucha.

Beata Gliwka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.