Mieszkanie to dziś jedyna pewna wartość

Czytaj dalej
Fot. 123rf.com
Lina Szejner

Mieszkanie to dziś jedyna pewna wartość

Lina Szejner

W porównaniu do lat ubiegłych spada liczba eksmisji. Do utraty mieszkania nie prowadzi zły los, ale nadmierny optymizm, życiowa niezaradność albo credo „jakoś to będzie”.

Jarosław z Opola miał 30 lat, żonę i synka, kiedy zdecydował się odejść z firmy, w której pracował i założyć własną. Zajął się dystrybucją owoców i warzyw. Rok był urodzajny, handel szedł tak świetnie, że zdecydował się na eksport.

- Żyliśmy jak oligarchowie. - wspomina. - Uznaliśmy, że po ciężkiej pracy należy nam się godny wypoczynek, więc weekendy spędzaliśmy a to w Barcelonie, a to w Budapeszcie lub Wiedniu. Jechaliśmy wypasionym wielkim samochodem. Na miejscu niczego sobie nie żałowaliśmy. Czuliśmy się jak królowie życia. Fura była na kredyt, podobnie jak kupione większe mieszkanie. Wydawało mi się, że tak będzie zawsze. Nie przewidziałem, że krach nastąpi zupełnie nieoczekiwanie wraz z embargiem Rosjan na polskie jabłka. Dochody przestały płynąć, a bank upomniał się o kredyt. Wkrótce zamieniłem samochód na mniejszy, a potem - na starego rzęcha.

Najgorszym ciosem była jednak informacja ze spółdzielni, że zalegamy z opłatami za czynsz. Żona myślała, że ja go płacę, a ja sądziłem, że ona. Pospiesznie zdecydowaliśmy się zamienić nasze mieszkanie na mniejsze. Nie zmniejszyło to czynszowego długu, ale bankowy już tak.

Przed utratą mieszkania uratowała nas decyzja zarządu, dzięki której rozłożono nam zaległość na raty. Płaczemy, (bo żyjemy z tego, co żona zarobi) ale płacimy.

- Niewiele mamy dziś takich sytuacji, w których zaległości w płaceniu czynszu prowadzą do utraty mieszkania, bo ludzie starają się do tego nie dopuszczać - mówi Adam Jaroch, prezes zarządu Spółdzielni Mieszkaniowej im. Armii Krajowej w Opolu. - Czasami bywa jednak tak, że długi dochodzą do 50-60 tys. zł. Eksmisja może dotyczyć tylko mieszkań lokatorskich, których mamy zaledwie 200, a własnościowe zadłużone lokale sprzedawane są na licytacji. Tak czy owak człowiek traci dach nad głową. Zdarza się to po kilka razy w roku. Najczęściej właśnie z powodu nadmiernego optymizmu osób, które rozpoczęły własną działalność gospodarczą, zachłysnęły się powodzeniem na początku i nie wzięły pod uwagę tego, że dobra passa może być krótkotrwała i należało mieć odłożone zasoby na okres braku prosperity, by go przetrwać.

Kolejną kategorią dłużników czynszowych są w spółdzielni młodzi ludzie, którzy mają mieszkanie spółdzielcze dzięki temu, że rodzice wzięli na nie kredyt. Niestety, młodzi, którzy najwyraźniej nie chcą dorosnąć, nie spłacają kredytu, więc robią to za nich rodzice, którzy w międzyczasie przeszli na emeryturę. Trudno im udźwignąć podwójny czynsz. To ci starsi ludzie przychodzą do zarządu z płaczem, deklarują pomoc w spłacie zadłużenia .

Od tego momentu wszyscy starają się wydobyć z kłopotów. Jeśli tylko widzimy dobrą wolę ze strony dłużników, jeśli zadeklarują, że będą spłacać zaległości, my idziemy im na rękę, rozkładamy dług na raty, a nawet umarzamy odsetki. Nie jest to łatwe, bo trzeba przecież uiszczać także opłaty na bieżąco.

Bywa tak, że do eksmisji lub licytacji dochodzi nieoczekiwanie, mimo, że czynsz jest regularnie płacony.

- Mieliśmy taką sytuację, że do spółdzielni przyszła pani po zgodę na jakąś przeróbkę w mieszkaniu i wtedy okazało się, że ona nie ma do tego lokalu żadnego prawa - mówi Adam Jaroch. Mieszkała w nim wraz z mężem i dziećmi. W międzyczasie małżonkowie się rozwiedli, mężczyzna założył nową rodzinę i miał nowe dzieci. Po jego śmierci nikt nie interesował się ewentualnym spadkiem. Teraz okazuje się, że trzeba przeprowadzić postępowanie spadkowe, ponieważ do tego mieszkania najprawdopodobniej prawo może mieć nie tylko pierwsza żona i jej dzieci, ale także druga i kolejne dzieci. Po ustaleniu tego przez sąd, dotychczasowa lokatorka traci mieszkanie. Zostanie ono sprzedane na przetargu ponieważ będzie jej się należał (jeśli w ogóle) tylko ułamek kwoty, jaką zapłaci za nie nowy właściciel. Taki sytuacje nie są odosobnione, a utrata mieszkania, w którym przeżyło się kilkadziesiąt lat, jest prawdziwą traumą. Dziś, kiedy tak powszechne są rozwody, a ludzie wchodzą w formalne i nieformalne związki po kilka razy w życiu, warto zawczasu ustalić co do kogo należy.

Jakoś to nie będzie

Również w zasobach lokali miejskich eksmisji jest znacznie mniej niż przed kilkoma laty. W 2014 r było ich ponad 100. W rok później - 90, a w roku ubiegłym - tylko 55.

Zofia Twarduś, dyrektor Miejskiego Zarządu Lokali Komunalnych w Opolu uważa, że nie ma jednej przyczyny tej spadkowej tendencji. Lokatorzy mieszkań komunalnych popadają w długi, które rzadko spowodowane są wypadkami losowymi czy chorobą.

Często powodem niepłacenia są nałogi, które kosztują, czasem bywa nim nieporadność, nieumiejętność określenia priorytetów.
Ten ostatni powód dotyczy nie tylko ludzi żyjących z najniższego wynagrodzenia czy zasiłków, ale także tych, którym finansowo nieźle się powodzi.

Biorą wtedy kredyty na różne dobra i lekceważą konieczność wnoszenia opłat za utrzymanie mieszkania. W każdej z tych grup znajdują się osoby, które albo lekceważą informacje o zaległościach w czynszu, które urzędnicy przesyłają pocztą, albo w ogóle nie odbierają przesyłek.

- Dopiero kiedy istotnie grozi im eksmisja z mieszkania, dłużnicy zdają sobie sprawę z tego, że stracą prawo do lokalu, przestają myśleć “ jakoś to będzie” i starają się z nami porozumieć - zwraca uwagę Zofia Twarduś. - Niestety, wyjście z sytuacji nie zawsze jest już wtedy możliwe. Wnikliwie analizujemy każdą taką sprawę i jeśli tylko lokator deklaruje dobrą wolę, staramy się mu pomóc wydobyć z kłopotów. Im większe jest zadłużenie, tym trudniej je spłacić. Jeśli wynosi ono 10 tys. zł., to przy rozłożeniu kwoty na 30 rat, trzeba miesięcznie wyłożyć ok. 333 zł. Do tego należy doliczyć bieżący czynsz, więc robi się z tego naprawdę duży wydatek. W sytuacji, kiedy jest tylko jedno wyjście, ludzie się jednak bardzo mobilizują. Dopiero wtedy zdają sobie sprawę z tego, że w dzisiejszych czasach, kiedy nie można liczyć ani na pewną pracę, ani na pewny związek, tylko mieszkanie może im dać poczucie bezpieczeństwa. Tak myśli coraz więcej ludzi i to jest - jak mi się wydaje - przyczyna spadku eksmisji w ostatnich latach.
Zawsze odbywa się ona po wyroku sądu, który po przeanalizowaniu sytuacji, może określić czy lokator będzie miał prawo do mieszkania socjalnego, czy też nie. Tych pierwszych jest więcej. Oczekują oni w dotychczasowych lokalach aż urzędnicy wskażą lokal socjalny.

- Bywało tak, iż dopiero wtedy dłużnik zdał sobie sprawę z dramatycznej sytuacji i - już po wyroku - znalazł możliwość spłaty długu - wspomina Zofia Twarduś.

Osoby, które wskutek eksmisji straciły mieszkania, trafiają m.in. do Ośrodka Interwencji Kryzysowej.

- U nas, jak w soczewce, widać skupione społeczne problemy współczesnego świata. Trafiają do nas np. młodzi ludzie, o wyeksmitowanie których ze wspólnego mieszkania wniosek złożyli rodzice - mówi Tamara Tymowicz. Syn czy córka żyli na koszt rodziców, choć dawno osiągnęli odpowiedni wiek do tego, by się usamodzielnić. Prawne kroki podjęte przez rodziców, to metoda brutalna, ale ostateczna i skuteczna, ponieważ wcześniejsze zawiodły.

Do OIK-u trafiają też ludzie niezaradni życiowo, którzy nie potrafią sobie poradzić ze znalezieniem albo utrzymaniem pracy Żyją z dnia na dzień i nawet jeśli po eksmisji dostaną mieszkanie socjalne, to bardzo szybko okazuje się, że jego także nie mogą utrzymać, a po kolejnej eksmisji muszą liczyć już tylko na noclegownie. Nie inaczej jest z samotnymi mężczyznami, których eksmitowano z mieszkań na wniosek byłych żon. które nie chcą pod jednym dachem żyć z alkoholikiem.

- Bywa jednak i tak, że samotny mężczyzna traci mieszkanie nie dlatego, że jest tzw. trudnym przypadkiem, skonfliktowanym z rodziną, który zostaje bez dachu nad głową na własne życzenie - uważa Tamara Tymowicz. Mieliśmy do czynienia z mężczyznami, załamanymi po utracie pracy lub bankructwie własnej firmy. Wbrew pozorom, im najtrudniej odbić się z dna, bo muszą sobie sami pomóc gdyż w kolejce przed nimi są matki z dziećmi.

Niemało rodzin oraz osób samotnych po utracie własnego mieszkania ląduje w Ośrodku Readaptacji “Szansa”, gdzie czekają na propozycje mieszkania do remontu.

Jolanta Kowalska, szefowa ośrodka mówi o cienkiej linii, która dzieli optymizm od realizmu. Tego ostatniego brakuje czasem rodzicom, którzy starają się pomóc dzieciom “zakredytowanym” na kupno mieszkania, mebli, samochodu i sami popadają w kłopoty. Tracą dach nad głową poczucie bezpieczeństwa a często i zdrowie. Im już nikt nie jest w stanie pomóc finansowo, a im człowiek starszy, tym cenniejszy jest dla niego własny kąt, który - jak się okazuje - można stracić wcale nie będąc utracjuszem.

Lina Szejner

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.