Miała dwa lata, kiedy kosiarka odcięła jej stopy. On ją uratował

Czytaj dalej
Fot. Anna Kaczmarz
Iwona Krzywda

Miała dwa lata, kiedy kosiarka odcięła jej stopy. On ją uratował

Iwona Krzywda

Drogi Ilony Wąsik i doktora Tadeusza Łyczakowskiego przecięły się w dramatycznych okolicznościach. Krakowski mikrochirurg dwie dekady temu przyszył kobiecie odcięte stopy. Po latach efekt swojej pracy sprawdził w praktyce - tańcząc ze swoją byłą pacjentką na jej weselu.

Na tradycyjnym polskim weselu panna młoda pierwszy taniec zawsze rezerwuje dla pana młodego. Wspólny występ na parkiecie jest podobno symbolem zaakceptowania, zaproszenia do nowego, małżeńskiego życia i metaforą jego mniej lub bardziej udanego dalszego ciągu. Nic więc dziwnego, że to właśnie ten moment ślubnej fety wielu narzeczonym spędza sen z powiek. Niektórym tak skutecznie, że specjalnie ułożonych choreografii rodem z Tańca z Gwiazdami albo Dirty Dancing przez tygodnie uczą się pod okiem profesjonalistów.

U Ilony Wąsik nie mogło być inaczej - pierwszy taniec należał do świeżo poślubionego małżonka. Na jej góralskim weselu równie ważny, żeby nie powiedzieć ważniejszy, był jednak także taniec drugi. Do piosenki Anny Jantar, dziękującej za wszystko, co ma, panna młoda na parkiecie wystąpiła z lekarzem, któremu dwie dekady wcześniej powierzono jej życie i któremu zawdzięcza pełną sprawność. Gdyby nie wyjątkowe umiejętności doktora Tadeusza Łyczakowskiego i jego decyzja o przeprowadzeniu bezprecedensowej operacji jednoczesnej replantacji dwóch odciętych nóżek, skazana na wózek inwalidzki albo protezy Ilona o tańcu mogłaby tylko pomarzyć. I, jak sama mówi, pewnie nigdy nie stanęłaby - w praktyce i przenośni - na ślubnym kobiercu.

Drogi Ilony i doktora Łyczakowskiego po raz pierwszy przecięły się dwadzieścia jeden lat temu. 25 lipca 1994 roku 2,5-letnia wtedy Ilona razem z rodzicami pomagała mieszkającym w Gierczycach dziadkom w trwających żniwach. Buszowanie w zbożu skończyło się dla niej tragicznie. Bawiącej się w chowanego dziewczynki nie zauważył obsługujący kosiarkę dziadek i jej stopy zaplątały się między ostrzami. - Z samego wypadku nic nie pamiętam, tylko z relacji innych wiem, że wiele zawdzięczam zimnej krwi osób, które były tam wtedy ze mną i pomyślały, żeby poszukać tych odciętych stóp i zabrać je do szpitala - opowiada Ilona.

Jedną z nóżek udało się odnaleźć od razu, poszukiwania drugiej, która zgubiła się gdzieś pomiędzy zbożem, trwały dłużej. Z ranną dziewczynką na rękach i odnalezionymi kończynami jej bliscy biegiem pokonali ponad kilometr drogi dzielącej ich od Gierczyc. We wsi pomocy udzieliła właścicielka sklepu, jedyna mająca samochód, w tamtych czasach będący jeszcze luksusem. Żeby nie marnować czasu rodzice postanowili na własną rękę dowieźć dziecko do szpitala. Dopiero po drodze małą pacjentkę przejęła załoga bocheńskiego pogotowia. Tamtejsi specjaliści zdecydowali o natychmiastowym przewiezieniu dziewczynki do Prokocimia. Jedynego miejsca na mapie województwa, gdzie lekarze mogli dać Ilonce nie tylko nadzieję na uratowanie życia, ale również na przyszycie obu nóżek i przywrócenie pełnej sprawności.

Życie na włosku

Feralnego dla Ilony dnia dyżur w krakowskim Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym pełnił doktor Łyczakowski, który po telefonie z Bochni natychmiast podjął decyzję o przyjęciu dziewczynki pod swoją opiekę. - Wiedziałem, że potencjalnie mogę te nogi doszyć, poprosiłem więc, żeby przywieźli ją do nas. Mój syn był wtedy w podobnym wieku, więc w naturalny sposób towarzyszyła mi myśl, że taki wypadek mógł spotkać jego i wiązały się z tym duże emocje - wspomina.

Swoje zupełnie wyjątkowe umiejętności, które pozwalały mu zakładać, że jednoczesna replantacja, jakiej nie dokonał w Polsce nikt przed nim, zakończy się powodzeniem, doktor Łyczakowski zdobywał w Kanadzie. Po kilku latach spędzonych na oddziale chirurgii ogólnej w Szpitalu im. G. Narutowicza, na Uniwersytet McGill w Montrealu trafił dzięki ciotce, która była szefem tamtejszej biblioteki. W Kanadzie miał możliwość współpracy z prekursorami mikrochirurgii, operującymi przy wykorzystaniu powiększenia, na bardzo małych strukturach, takich jak naczynia czy nerwy. - W przypadku mikrochirurgii rekonstrukcyjnej są one tak niewielkie, że nici, które stosujemy do zespoleń, mają grubość mniej więcej połowy ludzkiego włosa - tłumaczy doktor Łyczakowski.

Do wejścia na pokład statku Batory i spędzenia dwunastu dni w podróży powrotnej do rodzinnego kraju, namówił go profesor Jan Grochowski, na początku lat 80. ubiegłego stulecia zarządzający szpitalem uniwersyteckim. Umowa była bardzo prosta - on wraca i wykorzysta to, czego nauczył się w Kanadzie, a szpital dzięki wsparciu amerykańskiej fundacji Hope Project stworzy mu do tego odpowiednie warunki i zakupi potrzebny sprzęt.

Pod kierownictwem doktora Łyczakowskiego w Prokocimiu powstał zespół lekarzy, który wykonywał bezprecedensowe u dzieci operacje przeszczepów wolnych płatów, replantacji palców, w końcu całych kończyn. Stworzony pod Wawelem zespół przez kilka lat realizował również rządowy program dotyczący optymalizacji postępowania w rozległych urazach i amputacjach kończyn u dzieci. Swoją opieką objął on całą południowo-wschodnią Polskę. Mali pacjenci z uszkodzonymi rączkami i nóżkami w Prokocimiu zapewnioną mieli całodobową pomoc. Dzięki inicjatywie Łyczakowskiego wydana została nawet specjalna broszura zawierająca instrukcję postępowania w przypadku tego rodzaju urazów, od momentu pierwszego kontaktu na miejscu wypadku, aż po stół operacyjny.

Normalne dziecko

Bliscy Ilony nigdy nie mieli tej instrukcji w ręku, ale na miejscu wypadku zachowali się perfekcyjnie, dając doktorowi Łyczakowskiemu szansę, by zajął się resztą. Kiedy mała pacjentka trafiła na stół, zorganizowany system leczenia tego typu urazów już nie istniał, bo płatnik nie znalazł pieniędzy na kontynuowanie programu. Na szczęście zostało wieloletnie doświadczenie, które pozwoliło pomóc Ilonie w tak efektywny sposób.

- To nie była nasza pierwsza tego typu operacja. Już w 1988 roku przeprowadziliśmy replantacje stóp pacjentki, która trafiła do nas po podobnym urazie, z tym, że u niej jedna stopa nie była odcięta w całości - opowiada doktor Łyczakowski.

Walka o uratowanie małych stópek Ilony trwała całą noc. Chirurgowi przy stole operacyjnym towarzyszyła jego żona Maria, która odpowiedzialna była za zespolenia jednej z kończyn. - I to ona wykonała swoją pracę lepiej. Moja stopa jeszcze przez kilka dni po operacji była zagrożona i wymagała później drobnej poprawki - przyznaje lekarz.

W szpitalnym łóżku Ilona spędziła niespełna miesiąc i po rekordowo krótkiej rekonwalescencji wróciła do domu w Moszczenicy. Wspomnień z pobytu na prokocimskim oddziale nie ma. - Wiem tylko, że doktor zdecydował się wypuścić mnie do domu wcześniej niż to było planowane ze względu na rodziców. Oni byli ze mną cały czas, a wtedy nikt nie miał jeszcze samochodu i dojazdy do Prokocimia były wyjątkowo trudne - mówi.

Później do krakowskiego szpitala kobieta trafiała jeszcze dwukrotnie - najpierw na rehabilitację, a po kilku latach tuż przed samym pójściem do szkoły na dodatkowy zabieg, którego wymagało jedno ze ścięgien. Z tamtego okresu pamięta już więcej - żmudne ćwiczenia, wielokrotnie powtarzane podnoszenia stopami woreczków i zakrętek, twarze dzieci, z którymi wspólnie bawiła się na prokocimskich korytarzach.

Efekty leczenia, któremu ją poddano, przerosły najśmielsze oczekiwania. Od czasu drugiej operacji Ilona nie wymagała już żadnych interwencji chirurgicznych. Poszła do szkoły i rozwijała się dokładnie tak, jak „normalni” rówieśnicy. Dziś jest szczęśliwą żoną i matką. Pracuje w sklepie i studiuje zarządzanie. Gdyby nie charakterystyczne blizny na nogach, nieustannie wzbudzające ludzką ciekawość, trudno byłoby w jej traumatyczną historię uwierzyć.

- Kiedy zaczynałam naukę, nauczycielki pytały moją mamę, czy powinny mnie traktować w szczególny sposób, ale nie było takiej potrzeby. Normalnie uczestniczyłam w lekcjach, również wychowania fizycznego, byłam nawet członkiem drużyny siatkarskiej i koszykarskiej i brałam udział w międzyszkolnych zawodach. Tylko na rolkach nigdy nie potrafiłam jeździć, ale to z innego powodu - śmieje się Ilona.

Wujek Łyczakowski

Więź, która połączyła Ilonę z twórcą jej prywatnego cudu, okazała się równie silna, co szwy, którymi przyszyto jej stopy. Przez lata kobieta u doktora stawiała się na rutynowych kontrolach. Z czasem ich spotkania przestały mieć charakter konsultacji pacjenta z lekarzem. Doktor Łyczakowski o jej los troszczył się, i nadal się troszczy, niemal jak o dobro własnego dziecka. W swojej kolekcji zatrzymał wspólne zdjęcia ze szpitalnego oddziału i to z Pierwszej Komunii Świętej, które Ilona wysłała mu na pamiątkę. - Teraz nasz kontakt jest raczej towarzyski. Zaproponowałam ostatnio panu doktorowi, żeby mi mówił po imieniu, ale nie chciał, bo twierdzi, że w ten sposób okazuje mi szacunek - opowiada Ilona, która sama o mikrochirurgu lubi mówić i myśleć po prostu - wujek.

Kiedy świeżo upieczona narzeczona poinformowała doktora Łyczakowskiego, że spodziewa się dziecka i planuje ślub, ten przyznał, że jego marzeniem jest zobaczyć ją w tym wyjątkowym dniu. Pewnie znów wystarczyłoby wysłanie pamiątkowego zdjęcia, ale po konsultacji z przyszłym mężem, Ilona postanowiła pójść o krok dalej i zaprosić lekarza do udziału w uroczystości. Przy weselnym stole doktorowi przypadło wyjątkowe miejsce, tuż obok najbliższej rodziny panny młodej. I wyjątkowy zaszczyt sprawdzenia funkcjonowania swoich dwóch dzieł w praktyce, w czasie uroczystego drugiego tańca z panną młodą. - To był bardzo wzruszający moment. Wielu moich znajomych miało wtedy łzy w oczach, szczególnie że nie wszyscy znali tę historię wcześniej - mówi Ilona.

- Przypadł mi w udziale pierwszy taniec po panu młodym. Dla mnie to była wyjątkowa chwila. Zresztą całe wesele było ekstra, takie, jakich w środowiskach dużych miast się nie spotyka - dodaje doktor Łyczakowski.

Podniesiona kurtyna

Ilona przyznaje, że często towarzyszy jej pytanie, co by było gdyby? Gdyby w Prokocimiu nie było doktora Łyczakowskiego, gdyby operacja się nie udała, gdyby musiała poruszać się na wózku albo przyzwyczaić do protez.

- Szczególnie teraz przy okazji ślubu i tego, że zostałam matką pojawiają się takie myśli. Nie wyobrażam sobie życia niepełnosprawnej. Jestem bardzo otwartą osobą, nie poznałabym tylu ludzi, nie przeżyła tylu rzeczy, ślubu też by pewnie nie było - stwierdza.

Wesele z udziałem wyjątkowego gościa stało się dla jej rodziny pretekstem skłaniającym do odbycia odkładanej przez lata rozmowy. Wcześniej tamte wydarzenia zbywano konsekwentnym milczeniem. Szczegóły feralnego dnia kobieta poznaje właściwie dopiero dzisiaj, dwadzieścia jeden lat później. - Mama nigdy nie chciała o tym rozmawiać, dopiero teraz się przede mną otworzyła. Dziadek, który już nie żyje, też nigdy nie poruszał tego tematu, nie przeprosił, ale ja tego nie oczekiwałam. Wiem, że było mu przykro, podobno zaraz po wypadku pozbył się feralnej kosiarki - mówi.

Swoją niezwykłą historią Ilona zdecydowała podzielić się z innymi, poniekąd, by wyrównać rachunki. Jak twierdzi, wysyłane przez lata kwiaty i laurki to niewystarczający sposób, by za to, co zrobił podziękować ukochanemu wujkowi Łyczakowskiemu. Dwie dekady temu, o pierwszej w Polsce, a kto wie, czy nie również na świecie, jednoczesnej replantacji dziecięcych stóp, media nie informowały na pierwszych stronach gazet i wyczyn chirurga przeszedł niezauważony.

Dziś Ilona chce być żywym przykładem jego umiejętności, ale również zasadności niesienia systemowej pomocy w tego typu urazach. - Opowiadam o tym z myślą o nim, żeby świat się dowiedział się, co zrobił. Moja historia to najlepszy przykład, że warto znaleźć pieniądze i inwestować w takie zespoły jak ten, który kiedyś istniał w Prokocimiu. Doktor Łyczakowski wielokrotnie podkreślał, jak ważne jest, żeby do zorganizowanej pomocy w przypadku amputacji wrócić - tłumaczy. Zwłaszcza że w spadku po pracy doktora Łyczakowskiego pozostały nie tylko w stu procentach sprawne stopy Ilony. Ciągle aktualna pozostaje również opracowana przez niego gotowa instrukcja postępowania w przypadku podobnych urazów, której powszechne stosowanie mogłoby pomóc skoordynować pracę mikrochirurgów, gotowych dzięki swoim umiejętnościom doprowadzić do filmowego happy endu nawet w najbardziej beznadziejnych przypadkach.

***
- W 1988 roku w Dziecięcym Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie doktor Tadeusz Łyczakowski przeprowadził udaną replantację stóp dziewczynki, poszkodowanej przez kosiarkę. Jedna ze stóp wtedy nie była jednak całkowicie obcięta.

- Ilona Wąsik trafiła do Prokocimia 25.07.1994 roku. Obie stopy straciła w wyniku obcięcia kosiarką, którą prowadził jej dziadek.

- Operacja Ilony trwała całą noc. Przeprowadził ją doktor Tadeusz Łyczakowski wraz ze swoją żoną Marią. Była to pierwsza w Polsce jednoczesna replantacja stóp u dziecka.

- Po operacji Ilona spędziła w krakowskim szpitalu zaledwie miesiąc. Później w Prokocimiu przeszła jeszcze rehabilitację oraz zabieg naprawiający ścięgno w jednej ze stóp.

- Dziś Ilona jest w pełni sprawną kobietą. Niedawno urodziła syna i wyszła za mąż.

Iwona Krzywda

Do redakcji Dziennika Polskiego dołączyłam w sierpniu 2015 r. Zajmuję się głównie ogólnopolskimi i lokalnymi tematami związanymi z systemem ochrony zdrowia oraz szkolnictwem wyższym.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.