Martyna Jakubowicz: Dzieciństwo spędziłam na krakowskim osiedlu. Z kluczem do domu na szyi...
To było inne miasto. W weekendy Rynek Główny świecił pustkami. Zwykła małolata nie miała szans, aby wejść Pod Jaszczury czy do innego klubu. Dopiero w połowie liceum zaczęliśmy się umawiać w knajpce na grzane wino - wspomina piosenkarka Martyna Jakubowicz.
- Często bywa Pani w Krakowie?
- Ostatnio dosyć często, bo raz w miesiącu jeździłam tu do szpitala. W Krakowie mieszka mój brat razem z rodziną, więc gdy mam czas, to go odwiedzam. Poza tym we wrześniu nagrywałam w Krakowie nową płytę z piosenkami Boba Dylana, więc wspomnienia mam fantastyczne.
- Urodziła i wychowała się Pani pod Wawelem. Jak wtedy odnajdywała się Pani w Krakowie?
- To przede wszystkim okres szkolny. Chodziłam do dziesiątego liceum i nie bardzo lubiłam reżimy. Kiedy zaczęłam naukę, miałam kilku nauczycieli spoza rozdania partyjnego. Potem zmienił się dyrektor - a z nim pojawili się partyjni pedagodzy. To nie było fajne.
- Miała Pani kłopoty w szkole?
- Nie można być jednocześnie bardzo dobrym uczniem z przedmiotów humanistycznych i z przedmiotów ścisłych. Ja jestem typową humanistką. Dlatego irytowało mnie tracenie czasu na uczenie się matematyki i fizyki, z którymi byłam na bakier. Musiałam brać korepetycje, bo program był poszerzony i dość dla mnie trudny. Cóż - nie jestem fanką polskiej szkoły, która wymaga pamięciowego opanowania materiału.
Czytaj więcej:
- Mama piosenkarki była historykiem sztuki. To od niej gwiazda przejęła humanistyczne fascynacje?
- Czy rodzice poświęcali piosenkarce dużo czasu?
- Jakie relację z rówieśnikami miała Martyna Jakubowicz?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień