Mama Karolinki jako młoda dziewczyna zbierała na WOŚP. Nie wiedziała, że zbiera też dla swojej córki

Czytaj dalej
Fot. Archiwum prywatne
Agata Pustułka

Mama Karolinki jako młoda dziewczyna zbierała na WOŚP. Nie wiedziała, że zbiera też dla swojej córki

Agata Pustułka

W przypadku Karolinki wszystko zagrało właśnie jak w najlepszej orkiestrze świata: była na skraju życia i śmierci i znaleźli się odważni lekarze, którzy przeprowadzili zabieg. Był sprzęt, który pomógł ją uratować, kupiony dla Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka przez ludzi Jerzego Owsiaka.

Zwykle nic nie zapowiada dramatu. Tego dnia, rok temu, 5-letnia Karolina Grubiak z Nowego Lasu koło Głuchołaz na Opolszczyźnie, była najszczęśliwszą dziewczynką na świecie. 11 listopada. Wolne. W dodatku niedziela, wszyscy w domu. Starszy brat Maciej, dziadkowie. Zajęła się zabawkami, nuciła ulubione piosenki, coś sobie rysowała.

Dopiero wieczorem zrobiła się marudna, płaczliwa, nie mogła zasnąć. Wyglądała tak jakby za chwilę złapać ją miało przeziębienie. Intuicja kazała rodzicom dziewczynki, Dorocie i Romanowi, ubrać małą, wsadzić do auta i natychmiast pojechać do lekarza. Do wyboru była już tylko nocna i świąteczna opieka medyczna w Nysie.

Szczęśliwie dyżurowała wtedy ich lekarka rodzinna. Znała Karolinkę. Do tej pory okaz zdrowia. Ale i jej coś nie dawało spokoju, zwłaszcza gdy przechodząc, dziewczynka zaczęła się przechylać na prawą stronę.

- Lekarka powiedziała, że natychmiast powinniśmy pojechać z małą do szpitala do Nysy. Przeczuwała coś złego. Bez wahania ruszyliśmy w drogę - mówi tata Roman Grubiak.

I już w tych szpitalach Karolinka została.

Pierwsze badania krwi, USG brzucha nic nie wykazały. Karolinka zaczęła wykrzywiać twarz w prawą stronę. Z ust wyciekała jej ślina. Nad niczym nie mogła zapanować. Wszystko wskazywało na poważne neurologiczne przyczyny. Lekarze wykonali tomografię komputerową głowy. I znaleźli niepokojącą zmianę. Zapłakana mama dziewczynki zadzwoniła do męża, który w domu przygotowywał dla nich szpitalny ekwipunek.

- Jest źle - płakała. - Mała ma coś w główce. Ropień albo guz. Nie wiedzą.

Dokumentacja Karolinki trafiła do Opola. Tu lekarze od razu wskazali właściwy adres. Trzeba dziewczynkę skonsultować w Katowicach, w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka u prof. Marka Mandery, kierownika oddziału neurochirurgii. Jeśli ktoś pomoże, to on i jego zespół.

Profesor Mandera nie ukrywał, że jest to bardzo trudny przypadek. Ale nie odbierał nadziei.

- Nie będziemy przecież małej leczyć na odległość. Proszę przyjeżdżać do naszego szpitala - stwierdził.

Ropień w najgorszym z możliwych miejsc

- To była jakaś szalona podróż. Karolinka znajdowała się już w śpiączce farmakologicznej. Dostawała sterydy, antybiotyki. Na trasie mijający nas samochód urwał karetce lusterko. Opiekujący się nami lekarz co jakiś czas musiał otwierać okno, by sprawdzać bezpieczeństwo przejazdu - wspomina pan Roman.

W szpitalu nie czekały na nich dobre wieści. Okazało się, że Karolina ma ropnia usytuowanego w najgorszym z możliwych miejsc. W pniu mózgu. Ropnie w tym miejscu diagnozuje się niezwykle rzadko.

- Na dodatek nikt nie potrafił powiedzieć, skąd tam się ten ropień wziął, a przecież taką ludzką rzeczą jest, że chce się takie rzeczy wiedzieć - opowiada pan Roman. - Jak przez mgłę przypominaliśmy sobie z żoną, że kilkoro dzieci z przedszkolnej grupy Karolinki miało infekcję. Potem lekarze tłumaczyli nam, że jedni mieli szczęście i skończyło się na jakimś banalnym schorzeniu, a u naszej córki doszło do splotu różnych pechowych okoliczności. Być może bakteria zaatakowała, gdy mała miała obniżoną odporność. Wiele jest możliwych scenariuszy - zastanawia się tata Karolinki.

Najpierw zmiana miała 17 mm, ale szybko urosła do rozmiarów czterocentymetrowego jajka.

- Nagle z pełnej życia dziewczynki stała się bezwolna jak śliczna, porcelanowa laleczka. Woziliśmy ją po szpitalnych korytarzach na wózku inwalidzkim. Nie mówiła, nie poruszała rękami, nogami. Porozumiewała się z nami spojrzeniem - mówi Dorota, mama Karolinki. - Znajdowaliśmy się na dnie rozpaczy - wspomina.

Nie odstępowali córki, byli u niej dzień i noc. Kątem pomieszkiwali u sióstr zakonnych Bożych Służebniczek Najświętszej Marii Panny z Zakonu w Ligocie.

- Pamiętam, jak w dniu Wigilii dostałem od nich torbę opłatków. Szedłem z tymi opłatkami przez ulice i dzieliłem się z każdym, kogo spotkałem. W szpitalu podzieliłem się z pielęgniarkami, z lekarzami nad łóżkiem Karolinki, z którą spędzaliśmy Wigilię. Wtedy myśleliśmy, że może ostatnią - dodaje pan Roman.

Lekarze zastanawiali się, co robić, bo zabieg obarczony był dużym ryzykiem. Np. podczas ingerencji ropień mógł się rozlać i spowodować jeszcze większe spustoszenie. Obawiali się, że nie przebiją torebki ropnia. Ale stan Karolinki stale się pogarszał. Kiedy Roman wyskoczył na chwilę ze szpitala, zadzwoniła żona i mówi:

- Szybko wracaj. Karolinka umiera - usłyszał od niej.

On już nie pamięta, jak wtedy znalazł się w sali córki. Cała rodzina chciała się pożegnać z dziewczynką. Od urodzenia była ich oczkiem w głowie. Nie miał siły im odmawiać. Przyjechali do niej najbliżsi. Co do jednego. Babcie, dziadkowie, wujkowie. Dziewczynka cudem przetrwała kryzys.

Jest decyzja o operacji.Karolina będzie uratowana

Potem było jak na przyspieszonym filmie. Lekarze proszą Grubiaków o podpisanie zgody na przeprowadzenie operacji. Decydują się, bo zabieg to dla dziecka ostatnia szansa, a szpital ma m.in. wsparcie w postaci sprzętu, który dla oddziału kupiła Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy.

- To neuronawigacja, którą porównuję do GPS w samochodzie. Ta samochodowa mapa pozwala ominąć korki i radary, a nasza, w postaci rezonansu magnetycznego, pozwala ominąć ryzykowne miejsce na trasie do ropnia - wyjaśnia prof. Mandera.

Dzięki sprzętowi precyzja działań jest ogromna (do 1 mm). Długa, na 10 centymetrów igła, by dostać się do ropnia i go wyssać, musiała przejść drogę, na której znajdował się m.in. móżdżek czy jądra nerwów czaszkowych, kluczowe dla funkcjonowania mózgu. Ekstremalny zabieg przebiegł wyśmienicie. Po jakimś czasie Karolinka trafiła na oddział rehabilitacji neurologicznej.

Rodzice Karoliny w czasie pobytu w szpitalu wszędzie te czerwone serduszka widzieli, ale nie mieli pojęcia, że to sprzęt od Owsiaka uratował ich córkę. Pani Dorota przed laty była wolontariuszką WOŚP. Nie myślała wtedy, bo skąd, że być może zbiera pieniądze, które pomogą kiedyś jej ukochanej córeczce.

Bo niezwykłość Orkiestry polega właśnie na niesieniu bezinteresownej pomocy, dawaniu siebie przez kilka godzin styczniowej niedzieli. Skąd mamy wiedzieć, że ten nasz grosz trafiający do puszki to być może ta najważniejsza moneta, która spowoduje, że w szpitalu znajdzie się urządzenie, dzięki któremu jakiś zabieg się odbędzie. Życie zostanie uratowane. Wyschną wreszcie łzy mam, ojców chwytających się każdej szansy.

- Uratowanie dziewczynki bez neuronawigacji byłoby niemożliwe - dodaje prof. Mandera. - Zawsze przez WOŚP jesteśmy obdarowywani sprzętem, który pozwala przenieść jakość naszego leczenia na wyższy poziom. To nas bardzo mobilizuje, bo w głowie mamy twarze chorych, którzy będą mogli żyć.

611 urządzeń za 12 mln zł

Orkiestra od lat wspiera katowicki szpital. Zakupiono m.in. rezonans magnetyczny o wartości ok. 6 mln zł, aparaturę i wyposażenie Szpitalnego Oddziału Ratunkowego za ok. 1 mln zł, ultrasonograf dla Oddziału Kardiochirurgii (500 tys. zł). Wartość sprzętu i aparatury przekazanej dotychczas szpitalowi przez Orkiestrę od początku działalności wyniosła ponad 12 mln zł. Do szpitala trafiło w sumie 611 urządzeń.

Właśnie dzięki jednemu z nich Karolinka żyje, jest zdrowa i śpiewa swoje ulubione piosenki.

Agata Pustułka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.