Mam to po Marii Czubaszek, interesuje mnie tylko jutro [rozmowa]

Czytaj dalej
Fot. Przemysław Świderski
Bogna Skarul

Mam to po Marii Czubaszek, interesuje mnie tylko jutro [rozmowa]

Bogna Skarul

O przyjaźni z Marią Czubaszek, o kondycji polskich kabaretów, ale także o tym, czy pisanie satyryczne wierszem jest bardzo trudne opowiada szczerze Artur Andrus.

Przyznam, że miałam (ale tylko przez chwilę) pokusę, aby „zagadać” do Pana wierszem (to nawiązanie do czasów studenckich Artura Andrusa, który studiował dziennikarstwo na UW i „na zaliczenie” przeprowadził wywiad z Wojciechem Młynarskim. To był wywiad prowadzony wierszem. Zaraz po tym Andrus otrzymał propozycję pracy w radio). No może wierszem nie, bo nie umiem ich pisać, ale rymowanki. Jednak talentu mi nie staje.
To nie jest kwestia talentu. Jak sobie przypomnę te moje próby zadawania pytań wierszem, to nie była kwestia talentu a raczej odwagi. Odważyłem się zadać pytania wierszem, choć wiedziałem z jakim mistrzem będę rozmawiał.

Skąd pomysł, aby porozmawiać akurat w taki sposób?
To może wyglądać tak, jakbyśmy byli prekursorami hip-hopu albo rapu w naszym kraju, że my sobie tak spontanicznie improwizowaliśmy i od razu nam do rymu wychodziło. Nie, nic z tych rzeczy. To po prostu tak się ułożyło, taki łut szczęścia, że ja napisałem pytanie w formie rymowanej, a okazało się, że Wojciech Młynarski napisał właśnie felieton w formie rymowanej, który idealnie pasował jako odpowiedź do mojego pytania. Ale - co od razu zaznaczam - my na coś takiego wcześniej się nie umawialiśmy, to był przypadek.

Ale właśnie ten wywiad pomógł panu w życiu.
Nawet bardzo mi pomógł.

Przyznam, że ja też tak trochę, po cichu na to liczyłam (śmiech).
Że rozmowa ze mną pani pomoże (śmiech)? Nie wiem, czy pani wie, ale rozmowy w życiu ludziom bardzo pomagają. Mam nadzieję, że coś dobrego z tego wyniknie.

Czy po tej pana rymowanej rozmowie znaleźli się naśladowcy?
Pewnie panią zasmucę, ale informacja o tym, że przeprowadziłem rozmowę wierszem szybko poszła w świat i później niemal co drugi dziennikarz próbował ze mną rozmawiać wierszem.

I co?
Różnie wychodziło. Żeby wymyślić coś w sekundę i aby to jeszcze dobrze wyszło, to jest trudne. A nie za każdym razem można liczyć na to, że będzie się miało szczęście i coś dobrego wpadnie człowiekowi do głowy.

To znaczy, że pisanie wierszy jest trudne?
Jakby to było bardzo trudne, to bym tego nie robił. Nie robię w życiu tego, co trudne.

To sypie pan tymi wierszami tak z rękawa?
Coraz częściej zauważam, że musi być konkretny powód, abym coś napisał. Ten powód to najczęściej termin, do którego się zobowiązałem. Potrzebny jest mi też jakiś szczegół, którego mogę się przytrzymać. To znaczy na przykład jadąc kiedyś przez Spałę wpadła mi do głowy fraza „piłem w Spale, spałem w Pile”. I ta fraza kilka lat leżała, do niczego mi ona nie była potrzebna. I nagle okazało się, że w ciągu kilku dni muszę napisać tekst piosenki do programu kabaretowego. Nie miałem pomysłu, ale miałem tę frazę. I później już się potoczyło...

W jednym ze swoich tekstów napisał pan „Nie wiem jak Państwa organizmy reagują na to, co się dzieje. Ja zaobserwowałem u siebie niepokojące zachowania. Na przykład zdarza mi się po obejrzeniu czy wysłuchaniu serwisów informacyjnych zasiadać nad kartką papieru i wymyślać rymowanki”. Nadal?
Rzeczywiście coś takiego miałem. Te wiadomości dawały mi często owe szczegóły, jakie pomagają w pisaniu. A jeśli chodzi o politykę, to bez względu na to, kto rządzi, zawsze wydarzy się jakiś szczegół, który może zainspirować. Aczkolwiek ja od komentowania wydarzeń politycznych za pomocą moich rymowanek uciekam. Nie dlatego, abym się bał, lecz wydaje mi się, że polityka tak głęboko weszła w życie wszystkich nas, nawet do naszego prywatnego życia, że jeszcze raczyć tym publiczność, która przychodzi na występ po to, aby się przez dwie godziny właśnie rozerwać, to już jest raczej bestialstwo. I ja tego publiczności chcę oszczędzić.

Bardzo się pan również wzbrania przed ujawnieniem choćby małego szczegółu ze swojego życia prywatnego, ale tzw. sprawa batonika z hotelu przecież już „wypłynęła”...
Ach, rzeczywiście. Może krótko przypomnę sytuację. Ona była bardzo mnie kompromitująca, ale już raz ją wyznałem, więc mogę powtórzyć. A było to tak. W hotelu, jak zwykle, skorzystałem z minibaru. W tym minibarze był batonik. Zjadłem go. Następnego dnia na pobliskiej stacji benzynowej zauważyłem, że są takie same batoniki, ale dwa razy tańsze. To pomyślałem sobie, co będę przepłacał, kupię batonik i podłożę. Działo się to w tych czasach, kiedy już nie musiałem tak liczyć każdego grosza. Odłożyłem batonik do lodówki. Następnego dnia oddaję klucze, a pani mnie pyta, czy korzystałem z minibaru? Ja mówię - nie. A pani: a batonika pan nie jadł? No i tu oczywiście twarz czerwona, skąd ona wie?! Okazało się, że pani pokojowa, gdy mnie nie było, sprawdzała stan i odnotowała.

I co pan zrobił?
Płaczliwym głosem przyznałem, że zjadłem, ale odkupiłem. Pani recepcjonistka spojrzała na mnie z uśmiechem i nie doliczyła mi tego batonika do rachunku. Doszła do wniosku, że najważniejsze, że stan się zgadza.

Mam to po Marii Czubaszek, interesuje mnie tylko jutro [rozmowa]
Piotr Krzyżanowski

Coś jednak jeszcze z pana życia prywatnego „przeniknęło” do mediów - to przyjaźń z Marią Czubaszek.
Ta przyjaźń to jedno z najważniejszych zdarzeń w moim życiu. Marysia była niesamowitą osobą. Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale jak się popatrzy na Marysię, to okazuje się, że są ludzie niezastąpieni.

Drugiej takiej się nie spotka. Nie wierzę, że jest jeszcze ktoś taki, kto miał takie abstrakcyjne spojrzenie na życie, na siebie, ma taki do siebie dystans. Wielokrotnie mówiłem, że uważam, że Maria była kosmitką.

Dlaczego kosmitką?
Ona była troszkę nie z tego świata, spoza tego układu planetarnego, w jakim my się znajdujemy i dlatego pewnie ją tak wszystko dziwiło. Ona się potrafiła zadziwić najprostszymi rzeczami, takimi które nikogo innego nie dziwiły. Ale jakby się tak zastanowić nad tym co ją dziwiło, to ona miała rację. Choćby ta słynna rozmowa z Karolakiem (mąż Marii Czubaszek - przyp. red.), kiedy ona go zapytała, czy Wojtek nie ma 17 zł, bo jej zabrakło do zakupów. On jej odpowiedział, że nie ma takiego banknotu. Marysia przyjęła za fakt, że może być taki banknot i zdziwiła się, że nie ma. Więc jakby tak logicznie na to spojrzeć, to jest w tym dużo racji. To jest kwestia tylko naszej umowy, że jest banknot 10 zł, 20 zł, 50 zł, a nie umówiliśmy się na 17 zł. A dlaczego tak się nie umówiliśmy się, to już nikt nie zadaje takich pytań. Zadawała je właśnie Marysia.

Skąd ta przyjaźń z Marią Czubaszek? Jak się okazało, że rozmawiacie na tych samych falach?
Tutaj słowo „fale” jest jak najbardziej na miejscu, bo się poznaliśmy w radiu. Zaczęło się od typowo zawodowej znajomości. Szybko zauważyliśmy, że potrafimy i lubimy ze sobą rozmawiać, że nam to sprawia przyjemność i mamy mnóstwo tematów do przedyskutowania.

A skąd pomysł na książkę - rozmowę?
Pojawiła się propozycja, zdecydowałem się na jej napisanie, bo pomyślałem, że daje mi to szansę zadawania takich pytań, jakich nigdy nie zadałbym w prywatnych rozmowach. Bo gdybym ja Marysię zapytał, po tylu latach znajomości, co ona pamięta z dzieciństwa, jakie miała kontakty z siostrą, z mamą, to chyba by stwierdziła, że oszalałem. A książka dała mi taką możliwość.

Zaraz po napisaniu książki ona sama powiedziała, że dużo się naśmialiście, nagadaliście i najeździliście przez ten czas. A czy się napaliliście?
Byłem biernym palaczem przez ten czas. Nie palę, ale nie mam wstrętu do palenia. Marysia nigdy na przykład nie paliła w samochodzie, nawet jak jeździliśmy w długie trasy. Nigdy nikogo nie stawiała w sytuacji, że może przez grzeczność ktoś jej pozwoli zapalić. I choć pewnie wszystkim kojarzy się z papierosem, bo widać było, że to palenie jest bardzo ważną częścią jej życia, nigdy nikogo nie zachęcała do palenia. Ale w czasie pisania książki musiała palić, bo twierdziła, że jak nie pali, to „traci kontakt z rozumem”. A na tym kontakcie bardzo mi zależało.

Ma pan jakąś myśl, jakieś spostrzeżenie Marii Czubaszek, które zostało z panem.
Ona często powtarzała, że jedyny dzień jaki ją interesuje, to nie dzień wczorajszy ani jutrzejszy, a dzisiejszy. Mam dokładnie takie samo podejście. Bo przecież na to co już było nie mam wpływu, na to co będzie też mały, więc koncentruję się na tym co jest tu i teraz. Marysia zawsze powtarzała, że dwa dni jakie jej zupełnie nie interesują to wczoraj i jutro.


"Jedyna, niepowtarzalna, fantastyczna". Pożegnanie Marii Czubaszek

Z czego najgłośniej śmieją się Polacy?
Chciałbym powiedzieć, że z samych siebie, ale tak do końca nie jest. Najchętniej śmieją się z innych, z sąsiadów.

W jednym ze swoich tekstów zachwycał się pan pytaniami, jakie zdawali bardzo młodzi pana fani - dzieci w wieku do 10 lat. Pisał pan, że pewnie ta dorosła publiczność nie zadaje takich pytań, bo się krępuje. Ja się nie krępuję: jakim pan samochodem jeździ? Ile zarabia?
Pani nie ma uprawnień do zadawania takich pytań (śmiech). Już pani skończyła drugą klasę szkoły podstawowej. A właśnie takie pytania o samochód i zarobki usłyszałem kiedyś na spotkaniu z uczniami podstawówki, oni mogą o to pytać.

Może jednak pan odpowie?
Jakim samochodem? Osobowym. A zarabiam tyle, że mogę nie narzekać i stać mnie na odkupienie batonika.

Mam to po Marii Czubaszek, interesuje mnie tylko jutro [rozmowa]
Piotr Krzyżanowski

Autor: Bogna Skarul

Bogna Skarul

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.