Maja Zagajewska: Wciąż pokutuje u nas mit matki Polki. Dzielnej i wspaniałej

Czytaj dalej
Fot. Sylwia Penc
Katarzyna Kachel

Maja Zagajewska: Wciąż pokutuje u nas mit matki Polki. Dzielnej i wspaniałej

Katarzyna Kachel

– Rodzice nie są przygotowani na to, że przyjście dziecka na świat to gigantyczny wstrząs, trzęsienie ziemi – mówi Maja Zagajewska, prezes Fundacji Promyk, która prowadzi Zielony Domek, miejsce spotkań i zabaw dla dzieci do lat trzech z opiekunami.

Czy kobieta kocha swoje dziecko od razu, bezwarunkowo?
Bezwarunkowa miłość macierzyńska jest pięknym mitem. Nie zawsze jest tak, że kobieta automatycznie obdarza nowo narodzone dziecko wielkim uczuciem. Bywa, że ono pojawia się z czasem, a bywa, że nie. Na szczęście dużo się ostatnio mówi o wadze bliskości fizycznej, dotyku, pieszczocie. Odkrycia w dziedzinie psycho­ne­urologii potwierdzają, że kontakt noworodka z matką w pierwszych chwilach po porodzie – skóra do skóry – wyzwala w organizmie matki dodatkowy rzut oksytocyny, nazywanej hormonem miłości, bo hormon ten, znosząc stres i ból, umożliwia i wywołuje zauroczenie matki swoim dzieckiem.

To więc tylko chemia?
Chemia, a raczej fizjologia odgrywa ogromną rolę w naszym życiu, rozwoju, także uczuciowym. Każda emocja ma swój odpowiednik fizjologiczny. Również każdy kontakt fizyczny powoduje modyfikację równowagi hormonalnej; kontakt serdeczny, czuły, wyzwala endorfiny, nazywane hormonami szczęścia. Nazwa „endorfina” powstała ze zbitki dwóch słów: endo – czyli wewnętrzny i morfina. Endorfiny (jest ich wiele) uwalniają się w organizmie w czasie zbliżenia seksualnego, ale także podczas fizycznego kontaktu matki z noworodkiem. I choć od dawna się mówi, jak ważny jest ten poporodowy kontakt „skóra do skóry”, według raportu fundacji Rodzić Po Ludzku za rok 2018 w Polsce tylko 40 procent matek i noworodków mogło przeżyć ten co najmniej dwugodzinny kontakt.

Kiedyś było jeszcze gorzej. Noworodek, trzymany za nóżki głową w dół, dostawał klapsa w pupę jako powitanie, „żeby zaczął krzyczeć i oddychać”.
Tyle tylko, że krzyk wcale nie ułatwiał mu oddychania, wręcz przeciwnie: krzycząc, mógł się zakrztusić śluzem zalegającym jeszcze w drogach oddechowych. Potem dziecko przejmowały sprawne ręce pielęgniarki, która przerażonego malucha myła, odciągała mu sondą z nosa, uszu i gardła resztki śluzu. To było dla niego cierpienie fizyczne i psychiczne. Nazywam takie porody porodami weterynaryjnymi, bo chodzi w nich tylko o wydostanie z brzucha matki kolejnego ssaka.

Ile się od tej pory zmieniło?
Akcja „Gazety Wyborczej” „Rodzić Po Ludzku” zrobiła świetną robotę, i to w całej Polsce. Nazwa fundacji stała się popularnym hasłem przypominającym, że narodziny człowieka powinny się odbywać w humanitarnych warunkach. Mały człowiek to nie zwierzątko, które należy opatrzyć, nakarmić i położyć spać. Ważny jest szacunek do dziecka i rodzącej. Może to będzie za mocna metafora, ale gdyby każdy noworodek był oczekiwany, witany i traktowany jak Jezusek, z szacunkiem i miłością, to pewnie w świecie dorosłych byłoby mniej agresji, mniej roszczeń i pretensji, a więcej sympatii, zaufania do innych i miłości. Tu przypomina mi się pewne wydarzenie: jako nastolatka usłyszałam nad rzeką żałosne skomlenie psa, skowyt, w którym czuło się ból. To był szczeniak: jego właściciel trzymał go między kolanami i szarpał za sierść, pod włos. Usłyszałam wyjaśnienie: „Nie jest mi potrzebny pies, który merda ogonem do każdego, to ma być zły pies, który nie wpuści złodzieja, będzie atakował każdego obcego”.

Jak ważna jest relacja matki z nienarodzonym jeszcze potomkiem?
Dzieci, niedługo przed porodem, jeszcze w brzuchu, odczuwają stany emocjonalne matki i otoczenia. Rozpoznają głos ojca, reagują silniejszymi ruchami. Jeśli ojciec położy dłoń na brzuchu matki i „przywoła” dziecko, to na ogół poczuje po chwili delikatny ruch pod swoją dłonią, wybrzuszenie, jak grzbiet kota nadstawiający się do głaskania.

Skąd wiemy, że dziecko rozróżnia głosy, np. ojca?
Prowadzono badania, w których zastosowano czujniki w smoczku. U dziecka, które usłyszało głos matki czy ojca, nagle potęguje się reakcja ssania; wiadomo, że przeżywa coś przyjemnego. Mówi się nawet, że niemowlę rozpoznaje języki i jest w stanie odróżnić np. polski od angielskiego.

Czyli mamy wielką moc, by kształtować nowego człowieka jeszcze na etapie ciąży?
Wszystko, co się dzieje wokół matki oczekującej na dziec-ko, ma ogromne znaczenie dla jej psychiki i tym samym wpływa na psychikę jej syna czy córki. Kiedy jest nieszczęśliwa, cierpi i płacze, jej dziecko to odbiera. Trudna sytuacja matki podczas ciąży powoduje, że dziecko po urodzeniu jest niespokojne, lękliwe, przesadnie płaczliwe, boi się rozstania z nią, bo przeżywa stan zagrożenia, który zaczął się jeszcze w brzuchu.

Poród może pogłębić depresję kobiety?
Tak. Może pogłębić depresję już istniejącą, ale może także spowodować jej powstanie. Poród to przecież jedno z najsilniejszych przeżyć w życiu kobiety, na poziomie fizycznym i psychicznym. Jeśli przebiegał w złych warunkach, staje się traumą, z której trudno się wyzwolić bez fachowej pomocy. Tak właśnie może się zacząć depresja poporodowa.

Dziś już chyba nie usłyszymy o rodzącej „ta wypasiona krowa”?
Przytacza pani słowa Natalii Fiedorczuk, autorki książki „Jak pokochać centra handlowe”, w której opisała depresję poporodową „od środka”. Chciałabym wierzyć, że jest lepiej i że takie traktowanie rodzącej już się nie zdarza, ale niestety. Raport fundacji Rodzić Po Ludzku za rok 2018 pt. „Opieka okołoporodowa w Polsce w świetle doświadczeń kobiet” podaje, że 54,3 procent matek doświadczyło w tym okresie przemocy – psychicznej, a nawet fizycznej, lub nadużyć związanych z nieodpowiednim zachowaniem personelu medycznego lub niedopełnianiem wszystkich procedur. Chodzi m.in. o zagwarantowany prawem dwugodzinny kontakt „skóra do skóry”, o czym wspomniałam, albo odmowę znieczulenia zewnątrzoponowego.

Moje koleżanki rodziły kilkanaście lat temu. Opowiadały straszne rzeczy, ale głównie przerażał je fakt osamotnienia i braku empatii. Czuły się jak przedmiot. Często tak jest?
Depresja bohaterki książki Natalii Fiedorczuk zaczęła się na sali porodowej. Była poniżana, traktowana jak śmieć, czując jednocześnie niewyobrażalny ból, torturę i błagając o pomoc. Jaka może być w takiej sytuacji reakcja kobiety? W jej głowie pulsuje krzyk: ZA CO? DLACZEGO? Kobieta może wówczas odrzucić, nie chcieć dziecka, może uważać, niezupełnie świadomie, że to dziecko jest winne jej cierpieniom. Jak miałaby je natychmiast pokochać, pielęgnować? Przecież jest obolała i krańcowo wyczerpana. To niezwykle trudne wyzwanie.

Pierwszy kontakt fizyczny z noworodkiem pomaga matce „stanąć na nogi”?
Nie pozwala upaść. Wie pani, do czego porównuje się poród? Do wysiłku przebiegnięcia maratonu. Trudno się potem doskonale czuć i myśleć racjonalnie. Ale w sukurs kobiecie może tu przyjść natura, hormony, które – w sprzyjających warunkach – uwolnią się w jej organizmie. To – wspomniane już – oksytocyna i endorfiny. Działając jak opiaty, jak narkotyki, wywołają euforię, która pozwoli jej zapomnieć o bólu i zmęczeniu i zakochać się w swoim dziecku. Pediatra i wielki psychoanalityk angielski D.W. Winnicott mówił o „szaleństwie macierzyńskim”, które ogarnia kobietę w pierwszym okresie po urodzeniu dziecka. Wówczas „świata nie widzi poza dziec-kiem”, czyli przeżywa bezwarunkową, bezkrytyczną miłość do niego. Ta miłość doda jej skrzydeł, pomoże przetrwać brak snu, zmęczenie, a przede wszystkim ciągły niepokój, zwłaszcza gdy jest to jej pierwsze dziecko i wszystko jest dla niej nowe i nieznane. Będzie umiała stawić czoła trudnościom, które pojawiają się zawsze po urodzeniu dziecka. O tym trudzie rodzicielskim, bo ojciec dziecka także go przeżywa, za mało się mówi, za mało uprzedza rodziców o tym, co ich czeka. Nie są przygotowani na to, że przyjście dziecka na świat to gigantyczny wstrząs, trzęsienie ziemi dla matki i dla pary rodzicielskiej, a także dla dalszej rodziny. Wymaga niezwykłej siły. I pogody ducha, o co nie jest łatwo, szczególnie w tym najwcześniejszym okresie poporodowym.

Czy są dane mówiące o liczbie kobiet cierpiących na depresję poporodową?
Oficjalnie w statystykach psychiatrycznych podaje się liczbę między 10 a 20 procent. Dwie kobiety na dziesięć wpadają w depresję – ale nie mówimy tu o baby bluesie, czyli chwilowym załamaniu, które trwa kilka dni, najwyżej kilka tygodni i jest naturalną reakcją, bo przecież dziecko było w brzuchu matki dziewięć miesięcy, a nagle ten brzuch jest pusty. Depresja poporodowa jest czymś innym: trwa dłużej i nie znika sama z upływem czasu. Depresja poporodowa działa niezwykle destrukcyjnie na kobietę, a tym samym na dziecko. Może też skutkować rozbiciem małżeństwa.

Czy trudno jest powiedzieć matce o tym, że przeżywa depresję?
W Polsce wciąż jest żywy mit matki Polki, kochającej dziecko bezwarunkową miłością, dla której najświętszym (i jedynym?) celem jest jego szczęście. Mit cichej bohaterki, która z samozaparciem (czyli z zaparciem się siebie!) poświęca się dla dziecka, matki wspaniałej i zawsze dzielnej. Dlatego kobiety wstydzą się przyznać, że zamiast miłości czują rozpacz, czasem wściekłość i mają ochotę wyrzucić swoje dziecko przez okno albo komuś je oddać. Byleby móc się wyspać, wrócić do panieńskiej beztroski. To są naturalne, wytłumaczalne uczucia każdej matki, ale najczęściej to są tylko momenty, impulsy, które mijają. Jednak u niektórych kobiet te uczucia przybierają ogromne rozmiary: nieleczona depresja może prowadzić do nieszczęścia, do samobójstwa kobiety, do targnięcia się na życie dziecka.

Jest jakieś wyjście?
Kobiety w ciąży powinny być nie tylko pod opieką ginekologa, ale i psychologa. Choćby dwa, trzy spotkania w czasie ciąży, w których terapeuta może stać się pojemnikiem na lęki, smutki przyszłej matki i przyszłych rodziców, ale także może im pomóc przygotować się do nowej, trudnej roli rodziców.

Tutaj, w Zielonym Domku, można dostać wsparcie psychologiczne. Kto może tu przyjść?
Każda mama czy każdy opiekun z dzieckiem do trzeciego roku życia. Anonimowo i bezpłatnie. Każdego dnia w Zielonym Domku przyjmuje inna trójka terapeutów, przeszkolonych do pracy z najmłodszymi dziećmi i rodzinami, dwie kobiety i mężczyzna. Ale nie prowadzimy tu terapii ani warsztatów, nie szkolimy, nie stawiamy diagnoz, nie oceniamy. To jest przestrzeń zorganizowana do zabawy i odpoczynku. Nasi dorośli goście mają do dyspozycji wygodne kanapy, dla dzieci są dziecięce mebelki, niski zlew do zabawy z wodą i dużo zabawek. Dbamy o ciepłą atmosferę, o serdeczne przyjęcie każdego gościa. Bawimy się z dziećmi, co często jest entuzjastycznie witane przez mamy, które mogą wtedy napić się w kuchni kawy i porozmawiać z innymi mamami. Jeśli dorośli powierzają nam swoje problemy, staramy się myśleć o nich razem z nimi, razem z nimi szukać, gdzie jest ich źródło i jak im
zaradzić.

Skąd w ogóle wziął się Zielony Domek?
W styczniu 1979 roku został otwarty w Paryżu działający do tej pory Zielony Dom (La Maison Verte). To jest nasz model, pozostajemy w przyjacielskim kontakcie i wymieniamy się doświadczeniami z pracującymi w Maison Verte tera-peutami. We Francji jest już grubo ponad tysiąc podobnych placówek i powstają one na całym świecie. Krakowski Zielony Domek jest pierwszy i jedyny w Polsce. W czerwcu Zielony Domek będzie miał pięć lat; zbliżamy się do 10-tysięcznej wizyty dziecka, odnotowanej (tylko imię i wiek dziecka) w zeszycie obecności. Zielony Domek jest współfinansowany przez Urząd Miasta Krakowa. Wspierają nas także osoby prywatne i chciałabym tu zaznaczyć, że bez pomocy Krystyny i Jana Baranów, właścicieli restauracji Pod Baranem, Zielony Domek by nie powstał. Syn państwa Baranów, Patryk Baran, zaofiarował nam profesjonalne zbudowanie naszej „amatorskiej” strony internetowej i poprosił o wymyślenie hasła, które by jak najlepiej określało Zielony Domek. Zrobiliśmy w zespole burzę mózgów i ja podałam wtedy hasło „Czułość”. W rozmowie z kolegami przekształciło się to na „Przestrzeń czułości”. Parę tygodni później usłyszałam piękną przemowę noblowską Olgi Tokarczuk, w której dużo mówiła o czułości, o tym, jak ważna jest w naszym życiu. Chciałabym, żeby w Zielonym Domku było jej jak najwięcej – dla dużych i dla małych.

Zielony domek

Jest miejscem spotkań, zabawy i odpoczynku dla rodziców i dzieci do lat trzech. Do Zielonego Domku można przyjść z dzieckiem bez skierowania, bez umawiania się, bezpłatnie i anonimowo. Od poniedziałku do piątku przyjmie was serdecznie i wysłucha codziennie inna, trzyosobowa ekipa psychologów, pedagogów i pracowników socjalnych. Placówka jest współfinansowana przez Urząd Miasta Krakowa, a od roku 2020, otrzymała status Organizacji Pożytku Publicznego, więc aby wesprzeć naszą działalność, można już odprowadzać 1% na konto Fundacji Promyk: 96 1240 4650 1111 0010 6123 2175. Zielony Domek, ul. św. Marka 21 A w Krakowie. Informacje: tel. 537 957 333 (w godzinach otwarcia Zielonego Domku). Strona internetowa: www.fundacja-promyk.org e-mail: [email protected]

Maja Zagajewska

Psycholog kliniczny, certyfikowany psychoterapeuta francuski, prezes Fundacji Promyk, która otworzyła w Krakowie Zielony Domek - placówkę, udzielającą wsparcia psychologicznego rodzicom i dzieciom do lat trzech. Członek zespołu terapeutów, prowadzi w Krakowie prywatny gabinet psychoterapii.

Katarzyna Kachel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.