Lech Poznań: Dublet z 1984 roku, czyli... kaczka i ćwierć malucha

Czytaj dalej
Fot. Archiwum
Karol Maćkowiak

Lech Poznań: Dublet z 1984 roku, czyli... kaczka i ćwierć malucha

Karol Maćkowiak

Czy Lech Poznań powtórzy wyczyn z 1984 roku i zdobędzie w jednym sezonie mistrzostwo oraz puchar?

W sezonie 1983/84 Lech Poznań zdobył jedyny w swojej historii dublet. Walka o tytuł mistrzowski toczyła się aż do ostatniej kolejki, a tydzień po finiszu ligi lechici zagrali w finale Pucharu Polski z mocnym zespołem Wisły Kraków. Czy i tym razem walka zakończy się happy endem?

Drużyna w przebudowie

Przed historycznym sezonem 1983/84 nastroje kibiców były mieszane. Kolejorz jako mistrz z poprzedniego sezonu został osłabiony - z drużyny odeszli Piotr Mowlik i Janusz Kupcewicz - pierwszy wyjechał do Stanów Zjednoczonych, zaś drugi do Francji. Skład uzupełniła młodzież: Ryszard Szewczyk z Arki Gdynia i Czesław Jakołcewicz ze Stali Stocznia. Zespół był nękany kontuzjami, sparingi grał w eksperymentalnym zestawieniu, więc przygotowania były mocno zaburzone, a w dodatku Kolejorz przegrał spotkanie o Superpuchar Polski z beniaminkiem - Lechią Gdańsk (0:1).

Wszystko to powodowało, że obaw nie brakowało. Jak wkomponują się nowi zawodnicy do przebudowywanej drużyny, czy siła konkurencji wzrośnie, czego spodziewać się po młodych wychowankach - te pytania zadawali sobie w Poznaniu coraz częściej, zwłaszcza że trudniej tytuł obronić niż go zdobyć. Trener Wojciech Łazarek miał nawet ogłosić, że niestety nie ma drużyny. Obawy kibiców okazały się jednak niesłuszne, głównie dzięki młodym piłkarzom.

Młodzież od razy odpaliła

- Jarek Araszkiewicz, Czesiu Jakołcewicz, Damian Łukasik, ja i kilku innych młodych chłopaków dopiero wchodziło do pierwszej drużyny, ale szybko zaczęliśmy stanowić o jej sile. Zmiany kadrowe odbyły się bez uszczerbku na jakości gry pierwszej drużyny - mówi Dariusz Kofnyt, były znakomity pomocnik Kolejorza. Warto wspomnieć też m. in. osobę Zbigniewa Pleśnierowicza, który już w sezonie 1982/83 w świetnym stylu zgrał się z obroną i gwarantował odpowiednią jakość w bramce. W trakcie sezonu okazało się, że zastąpić trzeba było też Józefa Szewczyka, który zmagał się z nowotworem oka i ostatecznie walkę tę przegrał. Zastąpił go świetnym stylu Damian Łukasik.

Młoda drużyna Lecha radziła sobie nad wyraz dobrze i rundę jesienną zakończyła na drugim miejscu za rewelacyjnym beniaminkiem, Górnikiem Wałbrzych.

- Potwierdziła się stara piłkarska zasada, że ten kto prowadzi na półmetku, nie wygrywa ligi

- dodaje Kofnyt. Tak się faktycznie stało, choć nie było to wcale oczywiste, szczególnie w obliczu tego, co działo się zimą w klubie z Bułgarskiej.

Kaczka na boisku

Przygotowania znów przebiegały w niestandardowy sposób. Czesław Jakołcewicz, Krzysztof Pawlak, Józef Adamiec i Mirosław Okoński zostali powołani przez Antoniego Piechniczka do reprezentacji narodowej, która po dalekiej podróży do Indii zagrała z Hindusami, Chińczykami i Argentyńczykami spotkania towarzyskie. Trzon drużyny był więc wyłączony z przygotowań do wiosny.

Konferencja prasowa przed meczem Lech - Korona:

Na szczęście Lech rundę rozpoczął od wysokiego zwycięstwa ze Śląskiem Wrocław (6:0) i od samego początku wiosny wszedł na właściwe tory. Podopieczni Wojciecha Łazarka o tytuł mistrzowski rywalizowali z Widzewem Łódź. W ostatniej kolejce Lechowi wystarczał remis z Pogonią Szczecin, gdyż trudno było oczekiwać, by Widzew pokonał Legię aż 9:0. W Poznaniu padł „zwycięski” remis 1:1 i mistrzostwo stało się faktem.

- Wyjątkowa chwila i wyjątkowe świętowanie, którego nie zapomnę. Ludzie rzucali na boisko serpentyny, którymi były taśmy do sumatorów w kasach, nie wiem też skąd, ale nagle na stadionie pojawiła się… niebiesko-biała kaczka

- mówi z uśmiechem Damian Łukasik, były znakomity obrońca Lecha Poznań, który w lidze grał w sumie prawie 250 razy i strzelił 14 bramek (w rozgrywkach 1983/84 - dwie).

Zlekceważyli Celulozę

W Pucharze Polski zaczęło się od prawdziwych męczarni, które mogły zakończyć się kompromitacją. 120 minut rywalizacji mistrza Polski z Celulozą Kostrzyn nie przyniosło rozstrzygnięcia i potrzebne były rzuty karne. Spotkanie odbywało się tuż przed rewanżem z Atletic Bilbao w Pucharze Europy i miało być tylko elementem przygotowań. Rywalizację z zespołem z Kostrzyna traktowano wręcz jak sparing i zakładano pewny awans.

- Zlekceważyliśmy wtedy rywala - mówi szczerze po latach Damian Łukasik. -To jest cecha meczów maluczkich z faworytami, że ci pierwsi zawsze czują wielką szansę, natomiast ci drudzy - pewne rozluźnienie, rozkojarzenie. Na szczęście udało się pokonać rywali, choć nie było łatwo, zwłaszcza że całe miasto przyszło dopingować Celulozę - dodaje Łukasik. Z tej lekcji Lechici wyciągnęli wnioski i w kolejnych rundach radzili sobie pewnie z bardziej renomowanymi rywalami. W drodze do finału pokonali Piasta Gliwice (5:0), ŁKS-u Łódź (1:0, 1:2) oraz Ruchu Chorzów (1:0 i 3:0).

Triumf na Legii

W finale na Kolejorza czekała Wisła Kraków, zespół szalenie mocny, naszpikowany gwiazdami i reprezentantami Polski. Adam Nawałka, Marek Motyka, Andrzej Iwan - to tylko niektóre nazwiska, które musiały na kibicach i piłkarzach Kolejorza robić wrażenie.

Klub z Krakowa nie był lubiany w Wielkopolsce, na finał Pucharu Polski, który odbył się na stadionie warszawskiej Legii przyjechało aż 10 tys. widzów. Kolejorz dominował, już po 21 minutach prowadził 2:0, lecz nie spoczął na laurach i zaraz po przerwie zadał trzeci cios. - Wisła nie miała w tym meczu nic do powiedzenia - zaznacza Dariusz Kofnyt. - Oni mieli mocny skład, grali tą słynną krakowską piłkę, natomiast czy byli faworytem? Tu można dyskutować, bo my byliśmy przecież tydzień po zdobyciu mistrzostwa - uzupełnia Łukasik.

- My już byliśmy zaprawieni w bojach, przed wspomnianym finałem mieliśmy na koncie jeden wygrany Puchar Polski i dwa mistrzostwa kraju. To raczej rywale bali się nas, niż my ich. Byliśmy drużyną, która znała swoją wartość. Zwycięstwo 3:0 z Wisłą w Warszawie, było jednym z lepszych meczów Lecha przeciwko wiślakom w całej historii. Nasza przewaga była niepodważalna

- wspominał z kolei Krzysztof Pawlak, inny wyśmienity defensor drużyny Wojciecha Łazarka.

Dublet z 1984 roku do dziś pozostaje największym sukcesem w historii Lecha, a w momencie, gdy klub po niego sięgał był czwartą drużyną w Polsce, której się to udało (po Górniku Zabrze, Ruchu Chorzów i Legii Warszawa).

Wyczyn piłkarzy został doceniony wycieczką do Indonezji, gdzie zespół zagrał trzy mecze sparingowe. „Tempo” po meczu finałowym o PP napisało nawet: „Dla Wisły skończyło się szczęśliwie niskim 3:0”. Co ciekawe, piłkarze z Krakowa przez cały sezon w lidze i pucharze nie potrafili strzelić lechitom ani jednej bramki!

Wielka gra o wielką kasę

W tej edycji Pucharu Polski klub z Bułgarskiej zarobił już 385 tysięcy złotych, a jeśli 2 maja zwycięży na Stadionie Narodowym w Warszawie wówczas władze Lecha Poznań otrzymają od PZPN okrągły milion złotych. Połowa tej kwoty ma trafić do piłkarzy. O takich apanażach za sukcesy mogliby pomarzyć gracze Lecha, którzy ponad 30 lat temu zdobywali dublet.

- Kiedy w 1982 roku zdobyliśmy Puchar Polski, dostaliśmy premię, za którą można było kupić malucha. Rok później za mistrzostwo dostaliśmy pieniądze warte pół malucha. W roku kolejnym, gdy ustrzeliliśmy dublet wystarczyło na ćwierć fiata 126p. To jednak nie wszystkie nagrody. Władze wojewódzkie wręczyły piłkarzom po zegarku radzieckiej marki poliot z okolicznościową grawerką. Dałem go ojcu. Zegarek do dziś nie chodzi - żartował po latach Mariusz Niewiadomski, który tworzył trzon wielkiej drużyny Lecha z lat 80. (ma na swoim koncie trzykrotny triumf w PP oraz dwa tytuły mistrzowskie). Oby podobne powody do wspomnień po latach mieli Łukasz Trałka i spółka.

Karol Maćkowiak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.