Krzysztof Cugowski: „Takie Tango” zmieniło moje życie [ROZMOWA]

Czytaj dalej
Fot. Łukasz Kaczanowski
Marek Zaradniak

Krzysztof Cugowski: „Takie Tango” zmieniło moje życie [ROZMOWA]

Marek Zaradniak

Najważniejsze jest to, aby być wobec siebie O.K. - mówi Krzysztof Cugowski, wokalista, długoletnim frontman Budki Suflera.

Mija właśnie pół wieku pana obecności na estradzie. Czy od razu była Budka Suflera, czy wcześniej było coś innego?
Budkę Suflera założyłem na przełomie lat 1969-1970, a więc siłą rzeczy był to ten zespół. Ale oczywiście wtedy nie grał nikt z ludzi, którzy grają tam obecnie. W marcu 1970 roku zrobiliśmy pierwsze nagrania i na płycie, która swoją premierę będzie miała 15 lutego, na nowo nagrałem zarejestrowany wówczas utwór pod tytułem „Blues Maxwell Georgia”.

A kiedy zaczęła funkcjonować ta Budka, którą poznaliśmy?
Dopiero po dwóch latach. Od jesieni roku 1971. W tamtej Budce grał tylko Romuald Lipko. Tomasz Zeliszewski doszedł w roku 1975.

A kto grał w tej pierwszej Budce?
Na gitarze grał nieżyjący już niestety Krzysztof Brozi, który potem był profesorem logiki na UMCS. Na perkusji grał także niestety

Krzysztof Cugowski jest na scenie od pół wieku. - „Takie Tango” sprawiło, że z wykonawcy znanego, ale nie tak bardzo, uczyniło nas gwiazdę estrady.
Sławomir Mielnik Krzysztof Cugowski jest na scenie od pół wieku. - „Takie Tango” sprawiło, że z wykonawcy znanego, ale nie tak bardzo, uczyniło nas gwiazdę estrady.

nieżyjący Jacek Grun, który potem był dziennikarzem w Białymstoku. Na klawiszach grał Witek Odorowicz, który także był doktorem logiki, a na basie grał Janusz Pędzisz, który jako jedyny, oprócz mnie, żyje i jest wykładowcą chemii na UMCS-ie. Grał on zresztą w ubiegłym roku podczas mojego koncertu jubileuszowego w Opolu. Zagraliśmy właśnie naszą pierwszą piosenkę „Blues Maxwell Georgia”.

Czy szybko zdobywaliście popularność?
To nie było takie proste. Ten pierwszy skład przestał grać z najróżniejszych powodów. Tak naprawdę zaistnieliśmy dopiero w roku 1974 od momentu nagrania utworu „Ain’t No Sunshine” czyli „Snu o dolinie”. Namówił nas do tego także niestety nieżyjący już Jerzy Janiszewski. Jego śmierć dwa miesiące temu była dla mnie ogromną stratą. Byliśmy ze sobą bardzo związani od początku lat 70. Jeszcze nim Budka Suflera stała się znana. On zresztą uczestniczył w zakładaniu tej pierwszej Budki i we wszystkich rzeczach, które działy się potem. Miał ogromny wpływ na to, co się działo i jego rola była nie do przecenienia.

Był pan frontmanem Budki, ale odchodził pan też z zespołu. Dlaczego?
Odszedłem tylko raz w 1978 roku. Wszystko ma swój dalszy ciąg. To nie są rzeczy oderwane. W tamtym czasie trzeba było tak zrobić i tak się stało. Nie było mnie prawie 5 lat. Wróciłem jesienią w roku 1983 także za sprawą Jurka Janiszewskiego. Nigdy więcej z Budki Suflera nie odchodziłem, a w roku 2014 wspólnie zakończyliśmy działalność Budki Suflera wielką trasą. Zagraliśmy 100 koncertów. Obejrzała nas ogromna ilość ludzi. Pożegnaliśmy się z publicznością tak jak należało. I na tym koniec.

Które momenty w pana działalności przełomowe znaczenie?
Niewątpliwie przełomowym momentem było nagranie „Snu o dolinie”, bo w tamtym momencie byliśmy już zdecydowani, że zamykamy działalność zespołu.

Dlaczego?
Mieliśmy z Romualdem Lipko po 24 lata. Byliśmy w miarę dorosłymi ludźmi i trzeba było zająć się czymś, co przynosi jakikolwiek dochód. Ja i Romuald Lipko studiowaliśmy prawo i rozglądaliśmy się co tu zrobić, aby zacząć normalnie funkcjonować. Zabawa w zespół to bardzo fajna rzecz, ale rzeczywistość jest nieubłagana i trzeba z czegoś żyć. W tym momencie, na dobrą sprawę, byliśmy o krok od dania sobie z tym spokój. Ale pewnego dnia Jurek Janiszewski znalazł piosenkę Billa Withersa i namówił nas, abyśmy ją nagrali. Ja nigdy nie zapomnę jak powiedział: Jak chcecie się rozejść i zająć się czymś innym, to zróbcie mi przyjemność i nagrajcie tę piosenkę. I tak się stało.

Myśmy byli wtedy w innym rejonie zainteresowań muzycznych i była to dla nas taka „rzecz z sufitu”. Po zagraniu studniówki w Technikum Elektrycznym, podczas której graliśmy na pożyczonym sprzęcie, przyjechaliśmy do radia. Myśmy sprzętu nie mieli, bo kosztował on niebotyczne kwoty. A nikt z nas przecież nie zarabiał, nie miał żadnych dalszych oczekiwań. Jurek złapał to nagranie i pojechał do Warszawy. Z Programu I wyrzucili go. Był to rozkwit ery Gierka i jak tu w dobie propagandy sukcesu śpiewać „Znowu w życiu mi nie wyszło”. Byłoby się wrogiem publicznym numer 1. Z Trójki też go wyrzucili. „Przytuliła” nas Rozgłośnia Harcerska, która wtedy nadawała na falach krótkich i nieżyjący już dziś Janusz Kosiński. Rozpropagował on te piosenkę tak, że za jakiś czas Trójka zaczęła go nieśmiało grać, a Jedynka była konsekwentna i do dziś niespecjalnie kocha zespół. Od tego się zaczęło. Dla nas była to niewiarygodna niespodzianka. Nie wiedzieliśmy co o tym myśleć, ale był to moment zwrotny, bo myśmy wtedy złapali wiatr w żagle i zaczęliśmy się zastanawiać, że może coś jednak z tego będzie. Działaliśmy więc dalej ze zdwojoną siłą. A potem było tyle różnych innych momentów. Raz w górę. Raz w dół. Jak to w życiu.

Wspomniał pan, że z Romualdem Lipko studiowaliście prawo. Ukończył pan studia?
Ja studiowałem na dziennych, a on na zaocznych. Studiów nie skończyłem, bo Budka Suflera i jemu i mnie skutecznie przerwała naukę.

Rozmawiamy o wielu piosenkach w historii Budki Suflera. Ma pan swoją ulubioną?
To jest tak, jak ze wszystkim w życiu. Coś, co jest pierwsze, wydaje się najpiękniejsze. „Sen o dolinie” nie dlatego, że jest to aż tak świetny numer, ale ta piosenka spowodowała, że my między innymi rozmawiamy teraz o tym wszystkim. Na pewno wielkim utworem był „Cień wielkiej góry”, a także „Takie Tango”. Bo z wykonawcy znanego, ale nie tak bardzo, uczyniło z nas wielką gwiazdę estrady polskiej i byliśmy znani przez różne pokolenia. Nie tylko przez ludzi młodych. Przeszliśmy w zupełnie inne rejony, a oprócz tego jeszcze, co nie jest bez znaczenia, nareszcie zarobiliśmy jakieś poważne pieniądze. Poważne, oczywiście, jak na naszą biedną branżę. „Takie Tango” zmieniło moje życie w sposób diametralny. Choć nie ukrywam, że nie jestem wielkim fanem tego typu stylistyki muzycznej. Mam wielki szacunek do tego utworu ze względu na to, że on zmienił moje życie.

A jaka była pana największa muzyczna przygoda?
Myślę, że wielką przygodą dla mnie była w roku 2004 wyprawa do Los Angeles i nagrywanie w Santa Monica. Nagraliśmy tam dwie piosenki. W prawdziwym studio, z prawdziwymi realizatorami, a naszymi gośćmi byli fantastyczni muzycy: Sheila E, która grała na instrumentach perkusyjnych z Prince'em, Steve Lukather gitarzysta znany z zespołu Toto, basista Marcus Miller oraz pianista Greg Phillinganes. Autorem tekstów do tych piosenek był światowej sławy pisarz Jonathan Carroll. To była przygoda bo myśmy po prostu tę sesję zamówili przez telefon. Gdy pojawiliśmy się punktualnie okazało się, że miejscowi byli zaskoczeni, bo nie spodziewali się, że my dotrzemy. Całe te cztery dni były ogromną przygodą.

Po pierwsze, nareszcie nagrywaliśmy w prawdziwym studio i z prawdziwymi realizatorami. Mogliśmy skonfrontować jak wygląda ten świat prawdziwy w porównaniu z naszym i wyciągnęliśmy wnioski. Tam się okazało, że wszystkie te rzeczy jak studia, jak i wszyscy

Krzysztof Cugowski jest na scenie od pół wieku. - „Takie Tango” sprawiło, że z wykonawcy znanego, ale nie tak bardzo, uczyniło nas gwiazdę estrady.
Łukasz Kaczanowski Obecnie Krzysztof Cugowski koncertuje z Zespołem Mistrzów

ludzie wokół to są normalni, fajni ludzie pozbawieni nadęcia. Jak my byśmy mieli nagrać takie rzeczy w Polsce i zaprosić do tego tak zwane polskie gwiazdy, to kosztowało by to znacznie drożej, a do tego mielibyśmy kłopoty zupełnie innego typu z gwiazdorstwem tych osób. Tam okazało się, że ci wszyscy ludzie są normalni. Tego nikt mi nie odbierze, ja to widziałem. Obserwowałem. Mało tego, Steve Lukather przyszedł na nagranie z 17-letnim synem, który chciał nas po prostu zobaczyć. Może chciał zobaczyć czy nie mamy rogów i sierści na plecach? Patrzyli na nas trochę tak, jak byśmy spadli z Marsa. Nigdy nie zapomnę miny Lukathera, który miał zagrać dwie solówki jak grał z Gregiem Phillinganesem, który był naszym producentem. Słuchając tego, odwracał się i patrzył ze zdumieniem. Oni byli zszokowani tym, że goście nie wiadomo skąd, mogą tworzyć takie nagrania.

Wszystko to pokazało, jak ta branża wygląda. Oczywiście, że są tam ludzie, którzy się nie lubią, ale to są wszystko koledzy. To nie jest branża dzikich zwierząt. U nas to jest po prostu niemożliwe. Ja w końcu tak wiele lat jestem w branży i byłem na wszystkich możliwych spędach oraz festiwalach i nie wyobrażam sobie takiego podejścia do kolegów i koleżanek, jak to wygląda tam. Myślę, że powinno się tam wysyłać na przeszkolenie i na stypendia młodych ludzi, aby zobaczyli jak to wygląda i jak należy to robić.

Z okazji jubileuszu ukaże się dwupłytowy album. Co na nim będzie?
Jedna będzie koncertowa. To koncert z lubelskiego radia ze studia im. Budki Suflera. Będzie elektryczna. Płyta akustyczna nagrana będzie z perkusja, gitarą akustyczną, kontrabasem, fortepianem i organami Hammonda. To będzie przekrój utworów z minionych 50 lat. Będzie też nowa piosenka. Zastanawiamy się nad tytułem płyty, ale myślę, że będzie to jakieś nawiązanie do 50-lecia mojej obecności na scenie i przypadających w tym roku moich 70. urodzin.

Marek Zaradniak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.