Koronawirus zabija firmy transportowe. Także na Podkarpaciu. Straty przewoźników będą potężne, ludzie stracą pracę

Czytaj dalej
Bartosz Gubernat

Koronawirus zabija firmy transportowe. Także na Podkarpaciu. Straty przewoźników będą potężne, ludzie stracą pracę

Bartosz Gubernat

Właściciele firm przewozowych nie mają wątpliwości, epidemia koronawirusa znacząco zmieni ich branżę. Wiele z nich nie przetrwa trudnego okresu, a te najsilniejsze, w najlepszym wypadku zredukują liczbę pojazdów i pracowników.

Rzeszowska firma Marcel to jeden z największych, prywatnych przewoźników w regionie. Zatrudnia 250 osób, na jej tabor składa się 150 nowoczesnych busów i autokarów.

Firma obsługuje przede wszystkim kursy liniowe, między Rzeszowem a pozostałymi podkarpackimi miastami. Ale wynajmuje także autokary do celów turystycznych. W związku z epidemią i kolejnymi ograniczeniami w życiu publicznym, z dnia na dzień niemal stanęła.

CZYTAJ TEŻ: Nadchodzą ciężkie czasy dla gospodarki. Firmy w całej Polsce zwalniają i wstrzymują produkcję. Tak jest także na Podkarpaciu

Autobusy stoją w bazie

- Nie ma się co oszukiwać, sytuacja w naszej branży jest bardzo zła. W tej chwili 90 procent naszych kursów liniowych stoi, a autokary turystyczne wcale nie wyjeżdżają z bazy. Obsługujemy pojedyncze kursy, ale robimy to bardziej charytatywnie, niż zarobkowo. Bo te busy po obowiązkowej redukcji liczby pasażerów jeżdżą prawie puste. Nie zarabiamy na tym, ale mam poczucie odpowiedzialności przed naszymi klientami. Nie każdy ma własne auto, a pielęgniarka, czy ratownik muszą dojechać do pracy

– mówi Marcin Chmielarski, właściciel Marcela.

Podobnie sytuacja wygląda w MPK Rzeszów, które na zlecenie Zarządu Transportu Miejskiego obsługuje komunikację publiczną w stolicy regionu.

CZYTAJ TEŻ: Zawieś bilet na autobusy MPK w Rzeszowie albo odzyskaj pieniądze

- Szukamy rozwiązań, które pozwolą nam przetrwać ten trudny okres. Jeździmy mniej, kursujemy według sobotniego rozkładu jazdy, a więc nie ma w tym momencie pracy dla wszystkich kierowców. A także dla pozostałych osób z naszej firmy. Bo mniejsza liczba wyjazdów, to chociażby mniej usterek, a więc i mechanicy mają mniej zadań – mówi Marek Filip, prezes MPK Rzeszów.

Koszty pozostały, wpływów brak

Przewoźnicy nie mają, wątpliwości, że rynek w wyniku pandemii zmieni się bardzo, a straty będą gigantyczne.

- Nie pracuję, nie zarabiam, a żyć z czegoś trzeba. Co z tego, że ZUS odroczy mi płatność składek, skoro i tak będę musiał je oddać. A przecież liczba klientów po epidemii nie wrośnie dwu czy trzykrotnie. Jestem bez środków do życia – rozkłada ręce taksówkarz z Rzeszowa

CZYTAJ TEŻ: Urząd Miar zamknięty, a taksówkarzom kończy się homologacja na taksometry

Marcin Chmielarski szacuje, że aby przetrwać najbliższe tygodnie, będzie musiał zadłużyć firmę na kilka milionów złotych.

- Nie zarabiamy, ale koszty ponosimy. Chociażby leasing pojazdów to olbrzymie obciążenie. Niestety mimo kolejnych zapowiedzi, instytucje finansowe wciąż odwlekają wprowadzenie ulg, które mogłyby nam pomóc złapać oddech. Na szczęście nasi pracownicy podeszli do sprawy bardzo odpowiedzialnie i zgodzili się na konieczną redukcję pensji. Staram się, aby nie trzeba było nikogo zwalniać, jestem świadomy, że ludzie maja kredyty i dla wielu jest to główne źródło utrzymania – mówi Chmielarski.

Nie przedłużają umów czasowych

W MPK Rzeszów zwolnień na razie nie ma, ale prezes Filip nie ukrywa, że cięcia pensji będą konieczne. W jakiej formie i wysokości, tego jeszcze nie wiadomo. Michał Białogłowski, związkowiec i kierowca w MPK zdradza, że firma nie przedłużyła już umów, które z częścią kierowców były zawarte na czas określony i w ostatnim czasie wygasały.

- Także emeryci, którzy dorabiali w firmie nie będą mogli tego robić. Ale to zrozumiałe. Podczas, gdy jeszcze jesienią brakowało nam do obsługi linii około 20 osób myślę, że dzisiaj jest o 20-30 za dużo. Dlatego staramy się wykorzystywać zaległe urlopy i wyczekujemy na poprawę sytuacji – mówi Michał Białogłowski.

Załoga MPK jest świadoma, że główne wpływy firmy to zapłata za wykonane wozokilometry, których teraz jest znacznie mniej. Dlatego o żadnych protestach nie ma mowy.

- Sytuacja jest trudna w całej branży. Na biurku mam w tej chwili kilkadziesiąt podań o przyjęcie do pracy. Na dzisiaj bez szans na realizację

– dodaje prezes Filip.

Marcin Chmielarski ma nadzieje, że na przełomie maja i czerwca sytuacja zacznie się normować i będzie można zacząć odrabiać straty.

- O tym, że po powrocie do normalnej liczby kursów będziemy mieć długi, jestem przekonany. Pytanie tylko, ile firm sobie z tym poradzi. Nie oszukujmy się, im dłużej potrwa przestój, tym trudniej będzie się podnieść z kolan. Tym bardziej, że jeśli firmy z innych branż będą redukować zatrudnienie, to automatycznie i u nas spadnie liczba klientów. Poza tym wiele ludzi ze strachu jeszcze długo będzie unikać miejsc publicznych i komunikacji zbiorowej – nie ma wątpliwości właściciel Marcela.

Bartosz Gubernat

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.