Koronawirus. Kaszel nie dawał spać, kombinezony personelu szeleściły pod czaszką

Czytaj dalej
Fot. Fot. archiwum prywatne
Tomasz Kapica

Koronawirus. Kaszel nie dawał spać, kombinezony personelu szeleściły pod czaszką

Tomasz Kapica

Poprosił mamę, by zawiozła go do szpitala w Głubczycach. Jest najbliżej jego miejsca zamieszkania. Nie wchodził jednak na izbę przyjęć tylko przez domofon udzielił wywiadu dyżurnemu lekarzowi. Poinformował o dolegliwościach, o tym, gdzie przebywał i gdzie podróżował w ciągu ostatnich dwóch tygodni.

Z wywiadu wynikało jednak, że to może być koronawirus. Pierwotnie został skierowany do Opola, gdzie od lat znajduje się oddział zakaźny. Monoprofilowy szpital specjalistyczny w Koźlu jeszcze nie był w pełni gotowy, by przyjąć pierwszego pacjenta (w praktyce osiągnął pełną gotowość I zaczął funkcjonować 16 marca). Droga do Opola z Branic wydawała się wyjątkowo daleka. Rodzina pojechała więc do Raciborza, gdzie miała o wiele bliżej. Tam również stworzono specjalny szpital zakaźny.

Od razu został potraktowany jako zakażony, chociaż potwierdziły to dopiero badania. O wynikach dowiedział się w nocy z 16 na 17 marca. Początkowo został umieszczony w pojedynczej sali. Jedyne leki, jakie otrzymywał to paracetamol. Do ośmiu tabletek dziennie.

Pierwsza w Polsce relacja ze szpitala zakaźnego

W połowie marca epidemia w Polsce zaczęła przybierać na sile, a kolejne doniesienia o zakażonych był najważniejszymi wiadomościami wszystkich serwisów informacyjnych. Wielu mieszkańców czuło lęk przed trafieniem do nowych szpitali zakaźnych przeznaczonych dla chorych na COVID-19. Pan Artur postanowił ten lęk rozładować i przeprowadził... pierwszą w Polsce relację z zamkniętego oddziału zakaźnego. Opolanie mogli ją śledzić na portalu nto.pl. Pan Artur uspokajał, że jest pod bardzo dobrą opieką, robił zdjęcia. I jednocześnie narzekał na stan zdrowia, bo z tym było dość kiepsko.

- Przez kilka dni gorączka nie chciała zejść, no ale wreszcie nadszedł dzień ulgi - ustąpiła - opowiada.

Po paru dniach przeniesiony został do większej sali. Poza nim przebywało tam dwóch innych mężczyzn. Jednemu z nich lekarze musie podawać tlen, nie mógł normalnie oddychać.

Pobyt w szpitalu zakaźnym był trudnym przeżyciem. Szczególnie że z każdym kolejnym dniem sytuacja w takich lecznicach stawała się coraz poważniejsza, pacjentów zaczęło przybywać.

- W nocy nie mogłem spać, bo wszędzie słychać było kaszel. Niektórzy walczyli w ten sposób o każdy oddech - wspomina pan Artur.

Lekarze szeleścili po nocach

Dodatkowo pracownicy szpitala zawsze musieli być ubrani w specjalne kombinezony ochronne. One z kolei szeleściły, rozpraszając próbujących zasnąć chorych.

- Niektórzy rano, przebudzeni po krótkim śnie, wyglądali jakby wrócili z jakiejś mocno zakrapianej imprezy. Pamiętam te przekrwione oczy - wspomina.

Wielu ludzi przynosiło dary dla szpitala

Pan Artur przyznaje jednocześnie, że personel starał się jak tylko mógł, aby otoczyć pacjentów najlepszą opieką. W szpitalu zachowane były także wszystkie standardy bezpieczeństwa. Wybudowano doraźnie specjalne śluzy. Czas starała się umilać lepiej czującym się pacjentom darmowa telewizja.

Szczególnie chwalił sobie jedzenie, a także wsparcie wolontariuszy dla szpitala.

- Mogliśmy liczyć na przepyszne soki, przekąski, smaczne kaszki. Jedzenie było naprawdę dobre - podkreśla. - Dochodziły do mnie cały czas informacje, że zwykli ludzie dobrej woli przynoszą nam różne dary.

Pobyt w szpitali to był też czas przemyśleń: Gdzie ja mogłem się tym cholerstwem zakazić?

3 marca brał udział w turnieju tenisa stołowego w czeskim Bruntalu. Kilka dni później był na podobnych zawodach w Żywocicach, a potem, 9 marca znów we Bruntalu. Wtedy imprezy sportowe jeszcze się odbywały, a świadomość o potencjalnym zagrożeniu w społeczeństwie była raczej niewielka. Dominowało przekonanie, że mnie przecież nic złego się nie może przytrafić. Tak myśleli wszyscy, z którymi leżał na szpitalnym oddziale.

Czech zarażał innych

Udało mu się dowiedzieć, że prawdopodobnie źródłem zakażenia być jeden z Czechów, uczestnik bruntalskich turniejów. Czech jest przedstawicielem handlowym i codziennie miał kontakt z wieloma ludźmi.

- Zarażonych zostało w ten sposób kilku zawodników z Czech. Słyszałem, że tamtejszy klub może się z tego powodu całkowicie posypać. A szkoda, bo to dobrzy gracze - opowiada pan Artur.

W sumie większą część pobytu w szpitalu w Raciborzu spędził w dobrym stanie zdrowia. Ale zanim go wypuszczono, lekarze dwa razy wykonywali mu testy.

Zasmuciła go wiadomość, że w momencie kiedy on wracał do domu, w szpitalu zmarła kolejna osoba zakażona koronawirusem.

Wiadomo, że COVID-19 może przebiegać jako łagodne zakażenie układu oddechowego. Tak dzieje się w przypadku zdrowych, młodych osób, bez chorób przewlekłych. Do takich należy pan Artur. Cięższy przebieg obserwuje się przeważnie u osób starszych, które są obciążone chorobami przewlekłymi - układu krążenia, oddechowego (w tym spowodowanymi długotrwałym paleniem tytoniu), cukrzycą oraz nadciśnieniem tętniczym.

To świństwo przyszło z Wuhan

Lekarze podkreślają, że zakażenie może się objawiać gorączką, kaszlem, spłyceniem oddechu i trudnościami w oddychaniu. Nie ustalono jeszcze, skąd wirus zaczął się rozprzestrzeniać. Podejrzewa się, że mógł się przenieść na ludzi ze zwierząt. Pierwsze udokumentowane przypadki miały miejsce na targu owoców morza w stolicy prowincji Wuhan.

Artur cieszy się, że miał tyle szczęścia w tym nieszczęściu, że chorobę przeszedł w miarę gładko. Teraz chce pomagać innym chorym jako wolontariusz.

- Tym, którzy mają mniej szczęścia i chorobę przechodzą dużo trudniej. Uważam, że w tym trudnym czasie musimy się wszyscy wspierać i dawać jak najwięcej od siebie - podkreśla.

Słyszał o problemach w Domu Pomocy w Jakubowicach (gmina Pawłowiczki). Wojewoda opolski poinformował niedawno, że pilnie potrzeba tam opiekunek. Część pań pielęgniarek sama zachorowała bowiem na COVID-19 podczas opieki nad seniorami. W praktyce praca placówki jest mocno sparaliżowana. Pan Artur już się interesował, czy przypadkiem tam nie byłaby potrzebna jego para rąk.

W sumie na Opolszczyźnie mamy już pięciu ozdrowieńców, a w całej Polsce ponad 50. Pierwsze dwie osoby z naszego regionu opuściły Szpital Wojewódzki w Opolu już 20 marca.

- Oby zdrowiejących było jak najwięcej - podsumowuje pan Artur.

Tomasz Kapica

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.