Jerzy Lackowski: Całkowite zamknięcie szkół było błędem. Zdewastowało psychikę uczniów

Czytaj dalej
Fot. Joanna Urbaniec / Polska Press
Marek Kęskrawiec

Jerzy Lackowski: Całkowite zamknięcie szkół było błędem. Zdewastowało psychikę uczniów

Marek Kęskrawiec

Można było spróbować nauki hybrydowej, w której pewne elementy nauczania realizowane byłyby w szkole, w mniejszych grupach, w odpowiednim reżimie sanitarnym. Niestety, bez głębszego namysłu podjęto decyzję o całkowitym zamknięciu szkół. Dziś widzimy, jak dewastujące było to doświadczenie dla psychiki młodych ludzi - mówi dr Jerzy Lackowski, fizyk, dyrektor Studium Pedagogicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego, w latach 1990 - 2002 wojewódzki kurator oświaty w Krakowie.

Czy trwające od 14 miesięcy nauczanie zdalne zdało w Polsce egzamin?
To trudne pytanie, gdyż nie mamy żadnego punktu odniesienia, taka sytuacja zdarzyła się - nie tylko w Polsce - po raz pierwszy. Brałem udział w badaniach prowadzonych na zlecenie MEN, dotyczących nauki zdalnej w pierwszych miesiącach pandemii, ale mam wrażenie, że nasz raport oraz zawarte w nim wnioski nie zostały wykorzystane. Jedno jest pewne, nauczyciele reagowali bardzo różnie. Ci, którzy już stosowali autorskie rozwiązania w pracy, sprawnie korzystali z multimediów, znajdując nowoczesne drogi dotarcia do uczniów - dali sobie świetnie radę. Byli też nauczyciele, którzy dzięki ciężkiej pracy nadrobili „cyfrowe” zaległości, choćby w korzystaniu z platformy MS Teams, stwarzającej możliwości prowadzenia ciekawych zajęć zdalnych. Potrafili się oni wczuć w sytuację swoich uczniów oraz zdawali sobie sprawę, że od jakości ich pracy zależy uczniowska przyszłość. Niestety, z przykrością stwierdzam, że są też nauczyciele, którzy wciąż traktują zdalne nauczanie jako przejściowy „wybryk natury” i bardziej starają się przetrwać, niż prowadzić pełnowartościowe lekcje. Część z nich po ponad roku nauki zdalnej nadal ma duże problemy z nowymi technologiami i nie potrafi tak ustawić „teamsów”, aby np. uniemożliwić złośliwe wyciszanie lub też wyrzucanie uczniów z systemu przez innych uczestników lekcji.

Z tego, co zauważyłem, „teamsy” to kopalnia wiedzy, zarówno dla dyrektorów, jak i rodziców. Gdy się przeanalizuje ich zawartość, można łatwo dostrzec, którzy nauczyciele zostali w tyle.
Można tam bez większego trudu dostrzec, czy w pracy nauczyciela istnieje porządek, czy nauczyciel wykorzystuje narzędzia dostępne na platformie. Dzięki analizie „teamsów” można też pokusić się o wnioski na temat funkcjonowania całej szkoły i jakości nadzoru ze strony dyrektora. Zdarzało się podczas nauki zdalnej np. pogłębianie problemów technicznych dzieci poprzez wykorzystywanie na sprawdzianach aplikacji, z którymi uczniowie byli zapoznawani tuż przed klasówką. Równocześnie nie potrafię zrozumieć, dlaczego wielu uczniów wciąż nie otrzymuje informacji zwrotnej po klasówce, z komentarzem uzasadniającym ocenę i wskazującym na popełnione przez ucznia błędy, choć dostępna na „teamsach” aplikacji MS Forms stwarza takie możliwości. Przecież uczeń ma do tego prawo, a zrozumienie popełnionych błędów pomoże mu uniknąć ich w przyszłości.

Uczeń ma też prawo, by widzieć nauczyciela, który go uczy. Z tym także wciąż bywa różnie.
Można zrozumieć sytuację, w której uczniowie nie włączają kamer. Ale kompletnie niezrozumiałe jest dla mnie, gdy to nauczyciel prowadzący zajęcia ukrywa się przed dziećmi za szarą plamą na ekranie. Lekcja to nie może być przekaz radiowy, nauczyciel musi sobie zdawać sprawę, że swoim widokiem przyciąga uwagę uczniów, uruchamia wyobraźnię, angażuje ich, zwiększa swoje edukacyjne oddziaływanie na nich.

Potem trudno się dziwić, że dzieci, które i tak we współczesnych czasach mają problemy z koncentracją, w czasie lekcji serfują po internecie.
Niestety, tak. Dzieci siedzą przed ekranem przez wiele godzin, nierzadko na mało angażujących lekcjach, a wokół jest tyle pokus, na czele z wędrówkami po Youtubie, grami sieciowymi, portalami społecznościowymi, komunikatorami. Nawet ciekawym lekcjom trudno jest zwyciężyć w takiej konkurencji, a co dopiero tym nudnym.

Szczególnie, gdy mówimy o najmłodszych uczniach. Jak pan ocenia decyzję o wprowadzeniu zdalnego nauczania w klasach I - III?
To już był w istocie absurd. Kiedyś wspaniała, mądra nauczycielka zapytała mnie ze szczerą troską w głosie, czy nie wiem przypadkiem, jak się zdalnie uczy dzieci pisania? Niech pan sobie wyobrazi lekcję zdalną z siedmiolatkiem. To jest absolutna fikcja. Szczerze się dziwię, że nikt z decydentów nie przemyślał tej kwestii wcześniej. Te dzieci naprawdę mogły chodzić do szkół, a zostały skierowane na zdalne nauczanie, kolejny raz przed Wielkanocą, pomimo że wówczas zdecydowana większość nauczycieli była już zaszczepiona.

To zupełnie jak w ochronie zdrowia. Lekarze są już zaszczepieni, ale wielu wciąż woli wygodne teleporady, ze zgubnym skutkiem dla społeczeństwa… Odetchnijmy jednak na moment od grzechów decydentów i nauczycieli. Rodzice też nie są bez winy.
Zdarzało się, że część z nich rozwiązywała za swe dzieci zadania na klasówkach, siedząc tuż obok nich. W ten sposób dochodziło do zwykłych edukacyjnych oszustw, które będą miały w przyszłości bardzo niekorzystny wpływ na dzieci. Oczywiście, wsparcie ze strony rodziców jest czymś bezcennym, ale ono musi mieć swoją granicę. W efekcie teraz nauczyciele ostrzegają uczniów, że po powrocie do szkół będzie się sprawdzać ich faktyczną wiedzę, co jeszcze bardziej wzmaga uczniowski stres. Z drugiej strony mamy też częste przypadki uczniów, którzy z różnych powodów nie uzyskiwali wsparcia ze strony najbliższych, jak również mieli trudne warunki do uczestniczenia w zdalnym nauczaniu i w efekcie zaczęli się gubić, choć wcześniej dawali sobie dobrze radę z nauką. Sporo szkół i nauczycieli nie umiało się dotychczas z tym problemem zmierzyć i pomóc tym uczniom.

Szkoły to również dyrektorzy. Co wynika z pańskich obserwacji ich działań?
Mimo wprowadzenia obowiązku zdalnego nauczania, przez wiele tygodni było sporo szkół, w których nauczyciele nie pracowali online w czasie rzeczywistym, tylko stosowali coś na kształt zlecanej rodzicom edukacji domowej, czyli po prostu przesyłali uczniom zadania i materiały do przerobienia. Część dyrektorów nie potrafiła zupełnie zapanować nad tym zjawiskiem. Nie korzystali też z możliwości uczestniczenia w prowadzonych lekcjach, choć „teamsy” pozwoliłyby im łatwo się przekonać, jak naprawdę wygląda edukacja w ich szkole i jak różne jest podejście nauczycieli do swoich obowiązków. Byli dyrektorzy, którzy nie wiedzieli, co się dzieje w ich szkole i nie potrafili nawet określić, z jakich narzędzi korzystają nauczyciele. Jakby tego było mało, nadzór nad szkołami ze strony kuratoriów, jak i wsparcie z ich strony - również wyglądały słabo.

Uważa pan, że wszystko to można było lepiej zorganizować?
Mieliśmy sporo czasu, podczas którego można było poważnie przeanalizować, jakie efekty nauczania da się uzyskać w zdalnej edukacji, a jakie nie. Można było spróbować choćby nauki hybrydowej, w której pewne elementy nauczania realizowane byłyby jednak w szkole, w mniejszych grupach, w odpowiednim reżimie sanitarnym. Uczniowie mogliby np. eksperymentować na fizyce czy chemii, prowadzić dyskusje na różnych przedmiotach. Niestety, zbyt łatwo, bez głębszego namysłu podjęto decyzję o całkowitym zamknięciu szkół. Dziś widzimy, jak dewastujące było to doświadczenie dla psychiki młodych ludzi, jak również dla ich edukacyjnego rozwoju. Gdyby po pierwszym szoku wywołanym pandemią zastosowano po kilku miesiącach naukę hybrydową, uczniowie mieliby większą wiedzę i umiejętności, a zarazem mniejsze poczucie alienacji, utrzymaliby rzeczywiste kontakty z rówieśnikami i z nauczycielami…

…coś by się w ich życiu działo, odczuwaliby mniejszy lęk przed światem. Przecież szkoła to miejsce pierwszych miłości i przyjaźni na całe życie, nauki radzenia sobie w społeczeństwie, miejsce rodzenia się pasji. Dziś wiele z tych rzeczy zastępują im seriale, kreujące często świat fałszywy, który jednak staje się prawdą, bo młodzież nie ma gdzie konfrontować filmu z rzeczywistością.
Cóż, nauka zdalna rodzi również i takie zagrożenia, niszczy więzi społeczne, rodzi ogromne frustracje i poczucie samotności. To się pogłębiło w marcu, kiedy zamknięto dosłownie wszystko. Dzieci, które mogły się wyżalić przed rodzicami i miały poczucie, że ktoś ich słucha - i tak miały lepiej niż te, które zostały pozostawione same ze swoimi myślami. Jeszcze raz powtórzę, nie doszło w Polsce do poważnej analizy skutków nauki zdalnej. W efekcie przez większość pandemii stosowano dwie proste recepty: po pierwsze dzieci mają siedzieć w domach, bo trzeba je chronić przed wirusem poprzez izolację. Drugim lekarstwem było obniżenie wymagań o 20-30 proc. na egzaminie ósmoklasisty i na maturze. Proszę się zastanowić, jak w takiej sytuacji będą wyglądały studia? Czy tam również będziemy obniżać poziom? Raczej będziemy musieli umożliwić młodym ludziom nadrobienie braków. W przeciwnym razie będą oni w przyszłości niepełnymi profesjonalistami, skazanymi na kłopoty na rynku pracy. To wszystko są konsekwencje, nad którymi rządzący powinni się zastanawiać przy podejmowaniu trudnych decyzji.

W pandemii doszło też chyba do pogłębienia kolejnej choroby polskiego szkolnictwa, czyli manii testowania, która pozoruje wiedzę i wypuszcza ze szkół niedojrzałych życiowo ludzi.
To jest kształtowanie ludzi pod kątem bardzo prostego sposobu widzenia świata. Albo jest A, albo B, albo C, albo D. Tu nie trzeba myśleć, wyrażać wątpliwości, rozważać niuanse, spójnie się wypowiadać. Na test wystarczy się wyuczyć, a potem można wiedzę zapomnieć. Często się zastanawiam, jak by sobie poradzili dzisiejsi uczniowie np. ze starą maturą z języka polskiego, kiedy trzeba było napisać poważny esej na jeden z czterech tematów, użyć argumentów na poparcie swej tezy, ładnie i samodzielnie opracować temat, mając na to sporo czasu. Wtedy można było dostrzec nie tylko, jaką uczeń ma wiedzę, ale też jak ją potrafi wykorzystać, czy sprawnie i poprawnie posługuje się językiem, umie używać argumentów.

Obniżamy wymagania, a wyniki na egzaminach są coraz gorsze. Przecież dzieci nie są chyba mniej inteligentne niż kiedyś?
Nie są. I choć przekroczyliśmy wszelkie granice w obniżaniu wymagań, to wyniki egzaminów zewnętrznych są coraz niższe, zaś większość ludzi w rzeczywistości jest coraz gorzej wykształcona.

Ale jak to jest możliwe?
To jest pewna filozofia edukacyjna obecna nie tylko w Polsce, oparta na idei powszechnej standaryzacji, której rzekomo najlepszym i najbardziej obiektywnym elementem, sprawdzającym uczniowską wiedzę, są testy wyboru. One jednak moim zdaniem ograniczają samodzielne myślenie uczniów, likwidują w istocie ich kreatywność. Do tego autorzy podstaw programowych zachowują się tak, jakby uczniowie byli coraz mniej inteligentni. Sądzę, że całość podstaw programowych trzeba uważnie przeanalizować, uporządkować, skorelować treści przedmiotów pokrewnych, ułatwiając nauczycielom kreowanie autorskich rozwiązań programowych. Powinniśmy np. dać większą swobodę nauczycielom języka polskiego w doborze lektur uzupełniających „żelazny”, ogólnopolski kanon. Cieszyłbym się też, gdyby na lekcjach historii szkoła romantyczna, z jej insurekcyjnym charakterem gloryfikującym nie zawsze przemyślane powstania narodowe, została wzbogacona o nurt myśli szkoły krakowskiej, bardziej racjonalnej, odcinającej się od działań typu: „poszli nasi w bój bez broni”. Na takim sporze można budować fascynujące, angażujące uczniów dyskusje. Trzeba przywrócić sprawdzone i skuteczne metody kształcenia przedmiotów ścisłych i przyrodniczych oraz zaprzestać spychania ich na drugi plan edukacyjny. Jeśli dalej będziemy obniżać wymagania w tych przedmiotach, to czy doczekamy się pokolenia świetnych inżynierów, informatyków, lekarzy? Na pewno nie. A bez nich marnie rysuje się polska przyszłość.

Proszę mi powiedzieć, jak może się zmienić szkoła, skoro nauczyciele zarabiają tak mało? Przecież efekt jest taki, że do zawodu idą albo pasjonaci, albo - częściej - ludzie przeciętni.
Od października 2019 roku stopniowo wchodzą w życie nowe standardy kształcenia nauczycieli. Np. uprawnienia do nauczania najmłodszych dzieci będzie można uzyskać tylko kończąc jednolite, pięcioletnie studia magisterskie, prowadzone tylko na uczelniach spełniających wysokie wymagania. Nie będzie też można zdobyć uprawnień do pracy w tym obszarze edukacji podczas studiów podyplomowych. Równocześnie każdy nauczyciel przedmiotu będzie musiał studiować w pięcioletnim cyklu określony kierunek. Niestety, wokół tych kwestii wciąż toczy się batalia, bo część szkół wyższych protestuje, gdyż nie spełniają podwyższonych wymagań. A co do wynagradzania nauczycieli, trzeba przestać się bać związków zawodowych i uzależnić wysokość zarobków od jakości nauczycielskiej pracy. Mamy bowiem w Polsce wielu naprawdę świetnie pracujących i zaangażowanych nauczycieli, którzy zarabiają tyle samo, jak ci, którzy przychodzą tylko do pracy i sprawnie wypełniają dokumenty. Niepokojące jest również to, że wszelkie próby zmiany tej sytuacji, np. poprzez przywrócenie cyklicznej oceny nauczycieli i powiązanie jej wyników z wysokością nauczycielskiego wynagrodzenia, upadły pod presją związków. Taka sytuacja zniechęca wielu utalentowanych absolwentów do podjęcia nauczycielskiej pracy. Tak samo jak blokuje ich zbiurokratyzowanie szkół i panujący w wielu z nich marazm. Gdyby wprowadzić system promujący samodzielność i gwarantujący podwyżki efektywnie pracującym pedagogom, nie cierpielibyśmy na brak dobrych nauczycieli. Pamiętajmy też, że nauczyciele kreatywni, stosujący autorskie programy, nie wypalają się tak szybko, jak ci tonący w schematach.

Gdyby nawet te zmiany zaszły, to na ich efekty poczekamy sporo lat. Dziś mamy taką rzeczywistość, że minister edukacji obniża wymagania dla maturzystów, a jednocześnie zapowiada, że za dwa lata będą one podwyższone i nie będzie już można zdać rozszerzonej matury bez uzyskania 30 proc. punktów na egzaminie. Przecież to nierealne, biorąc pod uwagę skutki pandemii w szkolnictwie.
Obawiam się, że ten pomysł polegnie w związku z dalszym obniżaniem wymagań. Zostanie więc utrzymany obowiązek przystąpienia do matury z jednego przedmiotu na poziomie rozszerzonym (chociaż w tym roku go nie ma), ale bez określonego progu zdawalności. Nadal będzie można otrzymać na nim zero punktów i uzyskać maturę, bo zdało się ją z przedmiotów obowiązkowych na poziomie podstawowym. Tylko że w ten sposób nadal będziemy uprawiać fikcję kształcenia i wypuszczać coraz gorszych absolwentów, którym trudno będzie sobie poradzić w życiu. Powtarzam, brakuje nam kompleksowego spojrzenia na edukację, bo wciąż dominuje skupianie się na szczegółach, które są marginalne, ale dobrze brzmią w przestrzeni ideologiczno-politycznej. W efekcie niekompetentnego i wąskiego spojrzenia na edukację politycy i decydenci zdają się nie rozumieć istotnych celów kształcenia. Uczniom może się dziś wydawać, że dobra władza to ta, która obniży im wymagania. Niestety, zapłacą za to wysoką cenę w przyszłości.

Jakie to może mieć skutki dla całego społeczeństwa?
Wskaźniki liczby osób studiujących lokują Polskę w czołówce światowej. Cóż z tego, skoro dostać się u nas na studia do większości szkół wyższych jest bardzo łatwo. Wiele z ponad 400 naszych szkół wyższych jest na bardzo słabym poziomie i jedynie najlepsze polskie uczelnie opierają rekrutację na wynikach matury z przedmiotów zdawanych na poziomie rozszerzonym… Pyta pan o skutki. Współczesny system edukacji promuje ludzi posłusznych, bezrefleksyjnie wykonujących polecenia, umiejących „nastawić żagle na odpowiednie wiatry”, słowem - konformistów. Źle wykształceni ludzie są najczęściej mniej krytyczni, mniej samodzielni intelektualnie, dużo łatwiej jest nimi manipulować. W takim świecie człowiek może być już tylko bezrefleksyjnym konsumentem, pozbawionym poczucia odpowiedzialności za swe życie, zaś autorytetami w najważniejszych sprawach stają dla niego celebryci. Ludzie już teraz przestają być obywatelami podejmującymi świadome wybory polityczne, ale stają się politycznymi kibicami, bez namysłu idącymi za swymi klubami-partiami. Brakuje miejsca dla ludzi mających wątpliwości wynikające z szerokiej wiedzy i umiejętności krytycznego myślenia. Dla porównania Finowie nie boją się proponować uczniom podczas lekcji tematów bardzo kontrowersyjnych, ale zmuszających do wyjścia z utartych schematów i do samodzielnego myślenia. Ale tam cały system kształcenia nauczycieli jest dużo bardziej wymagający, a studia nauczycielskie prowadzi się jedynie na ośmiu najlepszych uniwersytetach. Równocześnie nauczycielska praca jest dobrze wynagradzana.

Kończąc, wróćmy jeszcze na chwilę do nauki zdalnej. Jak pana zdaniem powinna wyglądać szkoła po powrocie uczniów za dwa tygodnie?
Trzeba wykorzystać ten czas przede wszystkim na odnowienie więzi społecznych, integrację uczniów, odbudowę wzajemnego zaufania - bez nadmiernego nacisku na sprawdzanie wiedzy. Tak jak jestem przeciwnikiem obniżania wymagań, tak uważam, że mamy dziś sytuację nadzwyczajną i przede wszystkim musimy skupić się na odbudowaniu psychiki dzieci i relacji między nimi. Dopiero potem możemy stawiać przed nimi nowe wyzwania.

Marek Kęskrawiec

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.