Tomasz Rozwadowski

Jazz Jantar 2016. Jedenaście dni jazzu w Gdańsku

Hiphopowy z wierzchu, a jazzowy do szpiku kości. Niepowtarzalny, fantastyczny, elokwentny Christian Scott aTunde Adjuah Fot. Pawel Wyszomirski Hiphopowy z wierzchu, a jazzowy do szpiku kości. Niepowtarzalny, fantastyczny, elokwentny Christian Scott aTunde Adjuah
Tomasz Rozwadowski

W niedzielę 13.11.2016 r. zakończyła się tegoroczna, rekordowo długa edycja festiwalu Jazz Jantar. Trójmiejska publiczność po raz pierwszy gościła Jasona Morana oraz wielu przedstawicieli młodej awangardy.

Jazz Jantar 2016 zakończony, choć wydawał się trwać i trwać bez końca. Tegoroczna jesienna edycja rozpoczęła się jeszcze w październiku, konkretnie 28.10., a później rozgrywała się nieprzerwanie od 4 do 13 listopada.

Odbyło się aż 21 koncertów, a przez estradę Żaka przewinęło się, licząc zgrubnie, ponad siedemdziesięcioro artystów. To końska dawka i dla organizatorów i dla słuchaczy, ale festiwal pomknął gładko od początku aż po finał i przyniósł wiele miłych, a nierzadko olśniewających chwil.

Jeśli poszukiwać nowych elementów, które przyniosła zakończona w minioną niedzielę edycja, to oprócz rekordowej długości trwania i liczby wykonawców, była różnorodność gatunkowa prezentowanej muzyki. Jeszcze nigdy dotychczas na Jazz Jantar nie było tylu przedstawicieli awangardy rockowej i elektronicznej, szerzej też były reprezentowane trendy etno-jazzowe. Mogę sobie wyobrazić, a nawet znam osobiście jazzfanów, którzy byliby zdolni słuchać jazzu środka bite dwa tygodnie ciurkiem, ale to jest mniejszość. Każdy z koncertów luźno związanych z jazzem przyciągał własną publiczność i można liczyć, że w przyszłych latach ci nowi ludzie będą przychodzić także na koncerty ściśle jazzowe.

W programie JJ2016 przewijało się kilka wątków. Jak zwykle był prezentowany szeroko jazz krajowy i z USA, a wyróżnikiem tegorocznym były trzy koncerty muzyków bliskowschodnich i cztery przedstawiające nową scenę brytyjską. Jak co roku był wiodący instrument, tym razem był to fortepian.

W programie znalazło się aż pięć solowych recitali fortepianowych. Festiwal rozpoczął Federico Albanese z Włoch, a zamknęła Brytyjka Poppy Ackroyd, grali także młodzi Polacy Piotr Orzechowski i Grzegorz Tarwid, ale królem fortepianu okazał się ten, który musiał nim zostać, z dawna oczekiwany Jason Moran. 42-letni amerykański pianista zagrał fantastyczny koncert złożony głównie z własnych kompozycji, a stylistycznie obejmujący całą dotychczasową historię jazzu. Jeśli dodać do tego fenomenalny kontakt z publicznością, można mówić o pełni szczęścia.

Inne wielkie postaci sceny amerykańskiej obecne na JJ2016 to perkusista i pianista Jack DeJohnette oraz trębacze Christian Scott i Terence Blanchard.

DeJohnette (rocznik 1942) to muzyk będący gwiazdą jazzu od pół wieku, uczestnik wielu epokowych sesji nagraniowych, jeden z filarów wybitnego tria Keitha Jarretta. Do Gdańska przyjechał w towarzystwie saksofonisty Raviego Coltrane’a i Matthew Garrisona na basie elektrycznym i elektronice. Muzycy należący do trzech jazzowych pokoleń wnieśli swoje własne, różnorodne inspiracje, a zwornikiem pomiędzy nimi był najmłodszy w składzie Garrison mający zadatki na wybitnego lidera.

Scott, który zrobił furorę swoim występem przed trzema laty, nie zawiódł i teraz. Szczególną atrakcją jego koncertu były nowe, niezarejestrowane jeszcze w studiu kompozycje, które znajdą się w przyszłym roku na płycie upamiętniającej stulecie jazzowej fonografii. Nowe utwory i zupełnie nowy zespół przedstawił także Blanchard, a jego koncert, ostatni w tej edycji festiwalu miał wyraźnie funkowy charakter.

Najciekawsze z brytyjskiej sceny okazały się Slowly Rolling Camera mający równie dużo wspólnego z triphopem co z jazzem i bardzo ostre, doom-jazzowe trio Free Nelson Mandoomjazz. Obie propozycje były nadzwyczajnie odświeżające, podobnie jak Horse Lords z USA. Młody kwartet z Baltimore inspirujący się głównie math-rockiem, rockową awangardą i muzyką afrykańską zagrał elektryzująco, transowo, hipnotycznie. Spoza jazzowego świata, znakomite, były także produkcje bliskowschodnie The Dwarfs of East Agouza i Wormhole Electric.

Na opisanie wszystkich koncertów, nawet gwiazd takich jak Bugge Wesseltoft lub Avishai Cohen, brakuje miejsca, szkoda. Chciałbym jednak podać do zapamiętania polski młody zespół Franciszek Raczkowski Trio, by podkreślić, że polski jazz ma bardzo silną i przyszłościową ofertę. Do usłyszenia w przyszłości!

Tomasz Rozwadowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.