Huk pioruna i ryk syreny, czyli odgłosy nadchodzącej wiosny

Czytaj dalej
Szymon Spandowski

Huk pioruna i ryk syreny, czyli odgłosy nadchodzącej wiosny

Szymon Spandowski

Bocian w Polsce żył jak król. Na jego skrzydłach spoczywała jednak wielka odpowiedzialność. Do 25 marca musiał przynieść do nas wiosnę i... duszę jednej zmarłej osoby.

Ludzie, szczególnie ci na Wschodzie, wierzyli kiedyś, że uwięziony w piekle diabeł przez całą zimę próbuje się pozbyć łańcucha, którym jest skrępowany. Już mu się to prawie udaje, ale pierwsze wiosenne uderzenie pioruna zakuwa go w ten łańcuch ponownie. Czas zimna się tym samym kończy i świat wraca do życia.

Nawet bez diabła pierwszy wiosenny grom był traktowany dawniej jako początek wiosny. I to nie tylko nad Bugiem czy Zbruczem, ale także nad Wisłą. Sto lat temu gazety odnotowywały go z wielką sumiennością. Pierwszy grom miał odpędzać złe moce, powodował, że ziemia się otwierała i zaczynały kiełkować rośliny, co na przednówku miało spore znaczenie. Potwierdza to ludowe przysłowie: Wczesny grzmot, późny głód.

Pieczywo w gnieździe

Wiosna przychodziła zatem z hukiem albo... z szumem skrzydeł i klekotaniem. Jej bardzo wyczekiwanym symbolem były i nadal są bociany.

Huk pioruna i ryk syreny, czyli odgłosy nadchodzącej wiosny

- Jak wiadomo, bociany cieszyły się bardzo dużym szacunkiem i wszystkim gospodarzom zależało, aby bocian zamieszkał akurat u nich - mówi Hanna Łopatyńska, kierownik Działu Folkloru i Kultury Społecznej Muzeum Etnograficznego w Toruniu. - Na Kurpiach i na Podlasiu był nawet zwyczaj wypiekania pieczywa w kształcie bocianich łap i gdy przed 25 marca bociany jeszcze się nie pojawiały, wkładano te wypieki do gniazd. To miało zachęcić przelatujące ptaki, aby wybrały właśnie to gniazdo.

Dziś początek wiosny świętujemy 21 marca, jednak kiedyś kluczową datą był dzień Zwiastowania Najświętszej Marii Panny, obchodzony cztery dni później. Do 25 marca wszystkie bociany powinny być już w domach i odpoczywać po trudach dalekiej podróży. Skąd przybywały? Z innych światów, takie w każdym razie były kiedyś wierzenia.

- Mówiły one o tym, że na zimę bociany wylatują do krainy zwanej Wyrajem - dodaje Hanna Łopatyńska. - Ta kraina miała być zamieszkana przez dusze zmarłych. Wierzono, że każdy bocian, wracając wiosną do nas, przynosi z sobą duszę jednej zmarłej osoby i umieszcza ją w łonie brzemiennej kobiety. Pojawiają się więc tu wątki reinkarnacyjne, być może również tu znajduje się źródło wierzeń, według których to bociany przynoszą dzieci.

Idąc tym tropem, źródeł ewentualnych niepowodzeń programu 500 + należy szukać w Egipcie, gdzie modną rozrywką są polowania na bociany, a ptaki leżą pokotem jak u nas bażanty. W Polsce trudno sobie coś takiego wyobrazić. Nic dziwnego, zabicie bociana uważane u nas było za grzech śmiertelny.

Jeżeli bociany z jakichś powodów się spóźniały, można było jeszcze liczyć na pszczoły. Wiosna budziła się razem z nimi - również 25 marca.

- Dzień Zwiastowania był także niezwykle ważnym dniem dla pszczelarzy - mówi Hanna Łopatyńska. - Wtedy pszczoły były święcone, rozpoczynano wówczas również wszystkie prace związane z bartnictwem.

Pod strzechą i w kamienicy

Mówi się, że jedna jaskółka wiosny nie czyni. Być może, jednak naszym przodkom przynosiła szczęście. Pierwsza jaskółka traktowana była nie tylko jako zwiastun wiosny, ale również - dobra wróżba. Z drugiej strony, ktoś, kto zabił jaskółkę, mógł się liczyć z przykrymi konsekwencjami - chorobami i innym nieszczęściem.

Ot, wiejskie zabobony - ktoś powie. Bajania o tym, że dobrobyt i szczęście pod strzechą zapewniają ptaki. Może zabobony, a może nie. Na pewno jednak nie tylko pod strzechą. Jaskółki bardzo często pojawiają się na malowidłach w XIX-wiecznych kamienicach. O względy jaskółek zabiegali nawet twardo stąpający po ziemi Prusacy. W 1911 roku niemieccy ministrowie robót publicznych i rolnictwa wydali okólnik, zalecając ochronę ptaków, a w szczególności właśnie jaskółek.

„Przy nowych budowlach, zdaniem ministrów, pamiętać należy o urządzeniu pod dachem podkładek, na których jaskółki mogłyby lepić swoje gniazda - informowała 108 lat temu „Gazeta Toruńska. - Przy przebudowie lub reperacyach radzą ministrowie baczyć na to, aby nie naruszano i nie niszczono istniejących już gniazd. Wreszcie na wiosnę należałoby dostarczać w bliskość domów gliniastej ziemi i wody celem ułatwienia budowy gniazd”.

Decyzja ministrów miała przede wszystkim znaczenie praktyczne, jedna jaskółka jest w stanie w ciągu dnia pochłonąć kilkaset insektów. Radość , z jaką nasi przodkowie witali pierwsze jaskółki, była zatem pod każdym względem uzasadniona. Jako ciekawostkę możemy jeszcze dodać - ponownie zaglądając pruskiej Temidzie do akt, że podania o nieszczęściach, jakie spadały na ptasich zabójców, także nie były przesadzone.

„Władze policyjne ogłaszają, że nie wolno chwytać ani zabijać następujących ptaków: słowików, sikorek, wilg, raszek, dzięciołów, krasek, sójek, gili, dzwońców, pliszek, kosów, drozdów, mysikrólików, zięb, jaskółek, czyżyków, szczygłów, kukułek, skowronków, dudków i sów. Wykraczający przeciw temu narażają się na karę aż do 150 marek”.

W kwietniu 1898 roku, kiedy prasa na Pomorzu podała tę wiadomość, były to naprawdę ogromne pieniądze.
My tu o ptakach, grzmotach, pszczołach, a przecież każdy wie, że zimę żegna się przede wszystkim paląc bądź topiąc Marzannę.

Huk pioruna i ryk syreny, czyli odgłosy nadchodzącej wiosny

Dziś może tak, zwyczaj ten bardzo się rozprzestrzenił, jednak przed laty, na północnych ziemiach Polski, Marzanna się raczej nie pojawiała. Na południu za to zwyczaj wynoszenia poza wieś kukły, zwanej Zimą lub Śmiercią, wspominany był już w średniowieczu, chociaż korzenie miał z pewnością jeszcze przedchrześcijańskie.

„Najbardziej obfitującym w starożytne pogańskie pierwiastki obrzędem jest wypędzanie ze wsi Marzanny, połączone z wnoszeniem Nowego Latka - czytamy w artykule Zofii Baranowskiej-Maleckiej „O potrzebie badań etnograficznych w ziemi Bydgoskiej i Nadnoteckiej”, jaki został opublikowany w „Przeglądzie Bydgoskim” w 1933 roku. - Zwyczaj ten, zachowany dziś tylko w Polsce zachodniej (tej sprzed 1939 roku - red.) i to nie wszędzie, w drugiej swej części, to jest w Nowem Latku, jest przeżytkiem jednego z najstarszych kultów, tj. kultu drzew. (...) Cześć dla starych drzew, wiara w lecznicze własności kory, liści, kwiatów i owoców, istniała także u Słowian. W wiosennej zieleni drzew naiwne wierzenie czciło dobrego ducha, przynoszącego ludziom liczne dobrodziejstwa, obnoszenie więc rozkwitłej gałęzi sprowadza dobro na całą wieś i w sposób magiczny przyspiesza wiosnę”.

Panie wypędzają zimę

Kiedy przychodził czas na symboliczne porachunki z zimą? 21 marca? Raczej nie. Marzanna wyruszała w ostatnią drogę w trzecią niedzielę Wielkiego Postu albo wtedy, gdy przylatywały pierwsze ptaki. Co ciekawe, zimę wyganiały i witały wiosnę panny.

- Kolędowanie generalnie było zarezerwowane dla mężczyzn. Jedynym przypadkiem, gdy zajmowały się tym dziewczyny, było kolędowanie z Marzanną i gaikiem - mówi Hanna Łopatyńska.

Kolędniczki chodziły z kukłą od domu do domu, wygłaszając jakąś orację, a później szły poza granice osady i topiły ją w rzece, strumieniu bądź jakimś stawie. Czasami wydawały ją na pastwę płomieni. W niektórych regionach dziewczęta wychodziły ze wsi z Marzanną, a wracały z gaikiem. Gdzie indziej, chociażby na Kujawach, po domach chodziło się tylko z gaikiem, czyli kolorowo ozdobioną iglastą gałęzią. W tym regionie gaikowe pochody były organizowane między innymi w lany poniedziałek.

Wiosna płynie na tratwie

Skoro już o wodzie mowa, musimy wspomnieć o jeszcze jednym zwiastunie wiosny, który na brzegach wszystkich żeglownych rzek (czyli dawniej niemal wszystkich na naszych ziemiach), wyglądany był z taką samą uwagą, jak jaskółki czy bociany.

„Na Wiśle woda stale opada, lodu już prawie nie ma, jakby na dobre zima się skończyła - informowała „Gazeta Toruńska” 12 lutego 1898 roku. - Do brzegów przybiło pięć statków z Królestwa z osypką, które przeładowano na wozy pociągu towarowego. Zimujące w toruńskim porcie statki nie odważyły się jeszcze wypłynąć z portu na rzekę, bo właściciele nie dowierzają jakoś lutemu”.
Nad wodą zatem wiosnę anonsowały syreny parowców, bądź śpiewy flisaków, bo o ile jeden czy dwa parowce wiosny jeszcze nie czyniły, o tyle widok pierwszej tratwy, zmierzającej z Królestwa czy Galicji, na Pomorzu był gwarantem zmiany pór roku. Był to sygnał dla wielu tysięcy rzecznych ludzi. W tych tysiącach nie ma odrobiny przesady! W październiku 1892 roku na przykład przez wiślaną komorę graniczną w Silnie przepłynęło 778 statków (parowców i barek), flisacy przeprawili zaś 654 tratwy. Na pokładach tych jednostek ówczesną rosyjsko-niemiecką granicę przekroczyło wtedy w sumie ponad 8700 osób. Tylko przez miesiąc! Taki ruch dziś trudno sobie nawet wyobrazić, a przecież marynarze i flisacy byli tylko częścią populacji wodniaków.

To już przeszłość. Syreny okrętowe zamilkły, flisaków nie ma. Możemy tylko nadstawiać ucha, czekając na pierwszy wiosenny grzmot. No właśnie, jak to jest z tym pierwszym gromem? Dlaczego często uderza tylko raz?

- To wcale nie jest regułą - mówi Rafał Maszewski, klimatolog, gospodarz strony pogodawtoruniu.pl - Wiosenne burze są mniej aktywne, czasami uderzeń może być więcej, ale słychać tylko jeden grzmot.

Pioruny latają różnymi drogami: między chmurami, między chmurą i powietrzem. Jedno jest pewne, najwięcej hałasu robią uderzenia chmura - ziemia. Jeżeli zatem po pierwszym gromie pojawił się następny, to może po prostu diabeł nie tylko uwolnił się z łańcucha, ale i z piekła się wymknął, więc trzeba go było uderzyć kilka razy...

Szymon Spandowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.