Magdalena Huzarska-Szumiec

Hannibal dziś leci helikopterem

Scena schodzenia orszaku z Alp Fot. Ernst Lorenzi Scena schodzenia orszaku z Alp
Magdalena Huzarska-Szumiec

Co dwa lata w Alpach, u podnóża lodowca w Sölden, odbywa się imponujące widowisko plenerowe przypominające niezwykły wyczyn Hannibala, który zimą 218 roku przed naszą erą pokonał góry prowadząc ludzi, konie i... słonie

Zima 218 roku p.n.e. musiała być ciężka, jak zresztą wszystkie zimy na tych terenach. Alpy zasypał świeży śnieg, pod którym zdążyła się już utworzyć warstwa lodu. Wiał silny wiatr, który na 3 tysiącach metrów jest szczególnie uciążliwy.

Ale Hannibal, dzielny wódz Kartaginy, nie zawrócił. Trwała właśnie druga wojna punicka, którą postanowił wygrać, pokonując swego odwiecznego wroga - stacjonującą w dolinie Padu armię rzymską.

Zdecydował się więc przejść przez Pireneje, a następnie Alpy, by zaskoczyć przeciwników, którzy nie spodziewali się ataku z tej strony.

Szalony wyczyn

Prowadząc 30-tysięczną armię, z 15-20 tys. koni oraz z kilkudziesięcioma słoniami, drogą niemal nie do przejścia, wykazał się nie tylko odwagą, ale i desperacją.

Musiało to jednak pociągnąć za sobą straty w ludziach i w zwierzętach. Bojowe słonie, które miały wystraszyć rzymskich żołnierzy, padały jak muchy wśród szczytów ośnieżonych skał. Nie były w stanie pokonać wzniesień i przełęczy, tym bardziej że Hannibal, bojąc się, by Rzymianie nie zorientowali się w jego planach, narzucił karkołomne tempo, któremu nie mogły podołać nawet konie.

To dzięki nim wiadomo, i to całkiem od niedawna, którędy dokładnie przebiegała trasa przemarszu wojsk wodza Kartaginy.

Otóż irlandzki mikrobiolog Chris Allen z Queen’s University w Belfaście i kanadyjski geolog William Mahaney z York University w Toronto wpadli na to, że Hannibal nie był w stanie z tak dużą ilością zwierząt przeprawić się przez góry, bez znalezienia miejsca, w którym mógł je napoić. A takie miejsce znajdowało się przy szlaku Col de la Traversette. To właśnie tam, obok błotnego wodopoju, naukowcy postanowili szukać śladów końskiego łajna. I znaleźli je, wiercąc do warstw ziemi, datowanych na lata drugiej wojny punickiej. I tak jak się spodziewali, zachowały się tam całkiem spore warstwy końskich kup.

Zresztą szalona decyzja Hannibala o przejściu przez Alpy działa do dzisiaj nie tylko na wyobraźnię badaczy, ale i artystów.

Rekonstrukcja na lodowcu Rettenbach

W należącej do Austrii tyrolskiej miejscowości Sölden, leżącej w dolinie Ötztal, tuż u podnóża lodowca Rettenbach, raz na dwa lata (następne w 2019 r.) przygotowane są plenerowe widowiska, będące swego rodzaju rekonstrukcją przejścia Hannibala przez Alpy.

Ale nie dzieją się one w uroczym skądinąd narciarskim kurorcie, ale na Giggijochu, na wysokości prawie 2300 m, gdzie na co dzień dociera się z Sölden niedawno oddaną do użytku, bardzo nowoczesną kolejką Giggijochbahn. Dzięki takiemu usytuowaniu widowiska widzowie mogą poczuć prawdziwą atmosferę, która towarzyszyła wojskom kartagińskim, gdy przemierzały wysokie góry.

W dzień, szczególnie gdy świeci słońce, narciarze świetnie bawią się na tutejszych stokach. Ale wieczorem, gdy rozpoczyna się spektakl, góry te wyglądają dużo groźniej. Tym bardziej że gdy się ściemnia, temperatura, która wcześniej oscylowała wokół 7-10 stopni, teraz gwałtownie spada zdecydowanie poniżej zera. Trzeba rzeczywiście ciepło się ubrać, by móc podziwiać to, co dzieje się w dolinie. A otaczające ją z trzech stron góry stanowią naturalną scenę, na której rozgrywana jest opowieść o Hannibalu.

Sam wódz Kartaginy przylatuje niczym pan i władca świata przymocowany do helikoptera, w otoczeniu myśliwców

Uczestniczy w niej ponad 500 aktorów, którzy przybywają na nartach, skuterach śnieżnych, spadochronach... Za chwilę dołączają do nich ratraki i motory, by na śniegu odtańczyć swoisty taniec wokół wyrzeźbionych z lodu słoni, wydobywanych z mroku przez mocne reflektory. Na szczęście reżyser przedstawienia nie wpadł na pomysł, by wykorzystać żywe zwierzęta, bo mogłoby się to skończyć tak jak ze słoniami Hannibala, których szczątki pewnie jeszcze kiedyś odnajdą archeolodzy.

Scena schodzenia orszaku z Alp
Ernst Lorenzi W plenerowym widowisku biorą udział jedynie słonie wyrzeźbione z lodu.Helikoptery, lasery i schodzące z gór sztucznie wywołane lawiny spłoszyłyby zwierzęta.

Zresztą nie przetrwałyby one tego, co dzieje się podczas przedstawienia na Giggijochu. Spłoszyłaby je na pewno rozbrzmiewająca wśród gór muzyka, światła, wystrzeliwane w powietrze sztuczne ognie czy śmigłowiec powodujący wirowanie śniegu. Nie wspominając o sztucznie wywoływanych, na szczęście będących pod kontrolą specjalistów, lawinach, które schodzą ze stoków, a ich widok zapiera dech w piersiach.

Helikopter i myśliwce

Sam wódz Kartaginy przylatuje niczym pan i władca świata przymocowany do helikoptera, w otoczeniu myśliwców, demonstrując tak swoją siłę.

Gdy stanie w końcu na ziemi, wkroczy na wybudowaną z lodu scenę z wielkim łożem. Rozgrywana tu opowieść o życiu wodza została nieco uwspółcześniona. Bowiem na stojącym tuż obok ogromnym ekranie transmitowana jest telewizyjna relacja z przeprawy, a także talk-show, w którym bierze udział Hannibal, jego ojciec, a na końcu Scypion Afrykański.

Konwersacja z tym ostatnim, jak można się domyślić, nie przebiega w miłej atmosferze. W końcu to on w 202 r. p.n.e. pokonał Hannibala w bitwie pod Zamą, kończąc tym ostatecznie drugą wojnę punicką.

A miał się za co mścić. Przecież kilkanaście lat wcześniej ledwo żywej kartagińskiej armii z Hannibalem na czele, która przeszła przez alpejskie szczyty, udało się kompletnie zaskoczyć Rzymian. Jej atak sprawił, że w bitwie nad rzeką Ticinus pokonała rzymskie oddziały dowodzone przez konsula Korneliusza Scypiona - ojca Scypiona Afrykańskiego.

Magdalena Huzarska-Szumiec

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.