Gorące interesy w cieniu płonących bud „Pekinu”

Czytaj dalej
Fot. Piotr Hukało
Jacek Wierciński

Gorące interesy w cieniu płonących bud „Pekinu”

Jacek Wierciński

Wyburzenia i liczne pożary nawiedzające gdyńskie biedaosiedle badają śledczy, a tajemnicza spółka Beijing za miliony złotych wykupuje łącznie 5,3 hektara gruntów po zmarłych przedwojennych właścicielach.

Pożar był dość poważny. Objął 150 metrów kwadratowych powierzchni. Nasz wóz w momencie jego wybuchu był na miejscu, wezwany bowiem został do interwencji dotyczącej wyburzenia domu. Mimo to trzeba było wezwać posiłki

- mówił pytany o niedawny incydent na „Pekinie” kapitan Paweł Gil, rzecznik prasowy gdyńskich strażaków, który wyliczał, że to już ósmy pożar w niewielkiej dzielnicy w tym roku.

O podłożenie ognia i wyburzenie mieszkańcy osiedla przy Orlicz-Dreszera posądzają Arkadiusza Związka, właściciela firmy zajmującej się „doradztwem prawnym i windykacyjnym”, który już wcześniej równał tu budynki z ziemią - zdaniem lokatorów bezprawnie i zagrażając ich bezpieczeństwu.

- Nie wiem, co tam się działo, bo w ogóle mnie tam nie było - stanowczo twierdzi przedsiębiorca, wyjaśniając, że w dzielnicy działa zgodnie z prawem i dokonuje jedynie „zabezpieczeń”, a „pomówienia” i „szkalowanie” - jak określa oskarżenia, zamierza zgłosić do prokuratury.

Smrodliwe pekińskie rynsztoki przetrwały sanacyjne rządy, wcielenie do Rzeszy Niemieckiej, realny socjalizm i prawie 30 lat kapitalizmu. Dziś teren „odzyskali” spadkobiercy przedwojennych właścicieli, wyburzenia bada prokurator, a według urzędników magistratu większość z ponad 400 mieszkańców dzielnicy zagrożona jest bezdomnością. Jednak, jak udało nam się ustalić, w cieniu potężnego miejskiego projektu rewitalizacji, który ma przed tą bezdomnością chronić, działki skupuje właśnie sopocka spółka o anglojęzycznej nazwie, której plany to wielki znak zapytania.

Bywają „organicznie” osadzone w krajobrazie, wbijając się w stromizny improwizowanymi murami oporowymi - tak urzędnicy opisują zabudowania przy Orlicz-Dreszera,
Piotr Hukało Bywają „organicznie” osadzone w krajobrazie, wbijając się w stromizny improwizowanymi murami oporowymi - tak urzędnicy opisują zabudowania przy Orlicz-Dreszera, nazywając nietypowe gdyńskie osiedle „kompleksem samorobnej zabudowy”

Budy budowniczych

„Budownictwo na terenie Gdyni nie poszło właściwą drogą. Ludność robotnicza przybywająca do Gdyni spotykała się z brakiem mieszkań. Kwestia mieszkaniowa została przez nich samych rozwiązana w sposób szkodliwy dla miasta i mieszkańców. W dzielnicach przyportowych, a nawet dalej położonych od portu zaczęły wyrastać jak spod ziemi baraki, budki, lepianki itp., a »ersatz budynki« na terenach często cudzych, często bez pozwolenia właścicieli. Powstawał barak prowizoryczny »aby tylko przezimować«. Po roku się rozbudowywał, stopniowo ulepszał i to, co było prowizorium, zaczynało nabierać cech stałości” - pisał w 1936 roku w „Wiadomościach Literackich”, cytowany dziś przez gdyńskich urzędników Bolesław Polkowski.

***

***

Właśnie w ten sposób - niespecjalnie miły dla oka inicjatora i autora pierwszych roczników statystycznych Gdyni - w cieniu potężnych, słynnych inwestycji inżyniera Kwiatkowskiego i modernistycznych gmachów - powstawały całe dzielnice miasta „z morza i marzeń”. Kreślona przez najlepszych polskich architektów perła w koronie Drugiej Rzeczpospolitej budowana była rękami robotników przyjeżdżających za chlebem, często mieszkających w budach bez kanalizacji czy wody, o elektryczności nawet nie wspominając.

Tak wyglądały początki „Pekinu” - osiedla na wzgórzu pod lasem na działkach dzierżawionych od Walentego i Małgorzaty Nikielskich. Obrośnięte domkami zielone zbocze z ulicą Orlicz-Dreszera do dziś niewiele się zmieniło. Choć bywa, że w pokojach zagościły plazmowe telewizory, to woda i prąd ciągnięte są tu chałupniczymi metodami „sąsiad od sąsiada”, a zdarza się, że nieczystości wciąż spływają do rowu.

Po drodze wojna odebrała własność ziemi Nikielskim, a Rzeczpospolita Ludowa odmawiała sędziwemu Walentemu prawa do jego górki. Dopiero w latach dziewięćdziesiątych III RP restaurowała święte prawo własności i spadkobiercom udało się odzyskać „Pekin”. Dziś sprzedają go za miliony. Wnuki robotników zostały w budach, ale budy stoją na gruntach dziedziców i mają zniknąć.

Złota górka

„Szczegóły tej umowy stanowią tajemnicę handlową i nie może ona ulec ujawnieniu przez żadną ze stron transakcji ani przez kogokolwiek innego”

- czytamy w odpowiedzi Anny Stępień reprezentującej obecnych właścicieli i ich pełnomocnika Arkadiusza Związka na pytania dotyczące sprzedaży działek z „Pekinu” przez trójkę spadkobierców dawnych właścicieli.

Z dokumentów, do których dotarliśmy, wynika jednak, że jedna ze spadkobierczyń już ponad rok temu przyrzekła kupcowi sprzedaż swojego 1,76 hektara za 3,33 miliona złotych najpóźniej do połowy stycznia 2019 roku. To, że nie wycofa się z obietnicy, gwarantuje warte 1,33 mln zł zabezpieczenie w postaci hipoteki umownej ustanowionej na nieruchomości. Analogicznie sytuacja wygląda w przypadku drugiej spadkobierczyni - u niej zabezpieczenie umowy przedwstępnej sprzedaży 1,64 ha wynosi 1,62 mln zł, a 1,88 ha trzeciego spadkobiercy - 2,85 mln zł, ale w ostatnich dwóch przypadkach terminu finalizacji transakcji i ich wartości nie znamy.

Kiedy pytamy o to Annę Stępień, znów otrzymujemy formułkę o „tajemnicy handlowej”. Jednak jeśli założymy, że proporcje kwot są podobne, to cały „Pekin” kosztuje mniej więcej 15 milionów złotych, czyli tyle, ile spadkobiercy Walentego żądali za niego przed równo dekadą.

.

W lutym Radio Gdańsk wyliczyło, że „Pekin” wart jest teraz 28 mln zł. Nic dziwnego, że chętny na „oddech lasu” za pół ceny wreszcie się znalazł. Kupiec trzech działek spadkobierców to spółka akcyjna z siedzibą w Sopocie o dźwięcznej nazwie Beijing (ang. Pekin).

Niepozorny milioner

Stara zabytkowa kamienica za warsztatem samochodowym w Sopocie. Na drewnianej klatce schodowej dziecięcy rowerek i sanki.

- Niech za domem zobaczy - sugeruje, przekrzykując szczekanie psa, nieco przestraszona emerytka z pierwszego piętra.

Za domem o kolejnym numerze rzeczywiście niby-przybudówka o adresie tym samym co kamienica z emerytką. „Przedsiębiorstwo usługowo-handlowe P..., Biuro rachunkowe A..., Techniczna obsługa budownictwa R...” - wyjaśnia solidna metalowa tablica ze strzałką.

Tylko informacji o Beijingu ani śladu, a wejście do siedziby Spółki Akcyjnej - mimo zainstalowanych na rogu dwóch kamerek monitoringu - nie przypomina prestiżowych, oszklonych biurowców kojarzonych z Giełdą Papierów Wartościowych. Naprzeciw zbite z desek komórki lokatorskie, na lewo - wjazd, na prawo - wiata śmietnikowa i za siatką - skromny, ale ładnie utrzymany ogródek z rabatką z kwiatkami. Ryk przejeżdżającego pociągu towarowego przypomina, że to nie agroturystyka.

Popołudnie, a drzwi do niby-przybudówki zamknięte na głucho. Wypada się cieszyć, że przedsiębiorcy nie wysiadują w pracy całymi dniami, ale w godzinach urzędowania tym wszystkim handlowcom, księgowym, budowlańcom i jeszcze naszemu pekińskiemu inwestorowi musi być tam w środku strasznie ciasno. Ciasnotę sugeruje zresztą też wypchana po brzegi skrzynka pocztowa. Gdy zostawiamy wewnątrz wizytówkę z prośbą o kontakt, sama się otwiera i przez liczne przesyłki trudno ją domknąć.

O kontakt do zagadkowej firmy pytamy reprezentującą spadkobierców Annę Stępień, od której dowiadujemy się, że „zgodnie z polityką informacyjną spółki” Beijing reprezentuje... również ona. Tego samego wieczora przesyła zeskanowaną kartkę z prośbą o kontakt zostawioną w skrzynce - czyli to właściwy adres zagadkowej spółki.

- Aktualnie za wcześnie, aby mówić na temat planów i terminów ich realizacji w momencie, kiedy dopiero zaistniała możliwość jego rewitalizacji zgodnie ze świeżo uchwalonym Gminnym Programem Rewitalizacji - wyjaśnia kobieta pytana o pomysł Beijingu na nowy „Pekin”. Dowiadujemy się też, że - doceniana przez właścicieli gruntów - rewitalizacja ma „poprawić w sposób widoczny jakość życia mieszkańców” i zakłada „wyciągnięcie ich z biedy i bezradności” oraz jest programem „dzięki któremu wygrać mogą wszyscy:

1. Mieszkańcy „Pekinu” - w wymierny sposób polepszy się standard ich życia i duża ich część wyjdzie z biedy.

2. Miasto Gdynia, bo uporządkuje ładny kawałek swojej przestrzeni ,z którym był problem przez ostatnie 70 lat.

3. Prywatni właściciele „Pekinu”, bo odzyskają swoją własność, co przez wiele lat stanowiło olbrzymi problem.

4. Mieszkańcy pobliskich osiedli (jak np. przy ul. Kalksztajnów), bo zwiększy się poziom bezpieczeństwa oraz znikną uciążliwości związane ze spływem ścieków oraz estetyką terenu.

5. Wiara obywateli w państwo prawa, bo w końcu będzie respektowane prawo i zniknie nielegalna zabudowa substandardowa”.

Zdążyć przed wyburzeniem

Bywa, że wiary w państwo prawa brakuje obywatelom z gdyńskiego „Pekinu”.

Moim zdaniem, oni robią wszystko, żeby nas stąd wykurzyć. Czemu właściciele gruntów nie spotkają się z nami, tylko wynajęli pana Związka, żeby burzył domki?

- pyta retorycznie Agnieszka Wilk, która z trzyletnim Sebastianem mieszka przy Orlicz-Dreszera. Według jej relacji, sąsiadujący z nią przez ścianę budynek robotnicy zaczęli burzyć 31 grudnia 2016 roku. Kiedy jej pokój pod adresem 9Ł/2 zaczął się trząść, wezwała policję, ale ekipa rozbiórkowa spakowała się i odjechała, nim na miejsce dojechał patrol.

Więcej wiary mają urzędnicy, którzy zakładają, że sukces ich planu rewitalizacji dzielnicy oznaczał będzie realizację 5 założeń (np. „znalezienie bezpiecznego miejsca zamieszkania” dla wieloletnich mieszkańców) do 2026 roku. Czy wykup przynajmniej jednej trzeciej „Pekinu” siedem lat wcześniej przez tajemniczą spółkę, której przedmiotem działalności jest m.in. „wznoszenie budynków”, nie pokrzyżuje tych założeń?

- Sytuacja osiedla jest szczególna, więc nasze wysiłki skierowane są na to, by w jak najkrótszym czasie pomóc znaleźć bezpieczny dom jak największej liczbie osób. Sprzyja temu fakt, że działania są tu finansowane wyłącznie ze środków miejskich. To oznacza, że mamy możliwość błyskawicznego bieżącego reagowania w sytuacjach kryzysowych - odpowiada wiceprezydent Gdyni Michał Guć. A o programie rewitalizacji dodaje: - W jego ramach mieszkańcom „Pekinu” proponowana jest długofalowa pomoc w znalezieniu innego, bezpiecznego domu. Obejmuje ona zarówno wsparcie finansowe, jak i szerokie poradnictwo czy uczestnictwo np. w kursach umożliwiających podniesienie kwalifikacji zawodowych. Przyjęcie tej oferty jest dobrowolne.

Uzupełnieniem urzędowego optymizmu jest obszerna relacja z rewitalizacyjnych postępów: 10-osobowy zespół pracowników Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej od połowy lutego diagnozuje sytuacje poszczególnych rodzin - nawiązał już kontakt ze 127 z nich, trzy już się wyprowadziły, kolejne dwie planują przeprowadzkę jeszcze na ten tydzień, następne dwie oczekują na podpisanie umowy najmu, a 42 zastanawiają się nad przeprowadzką. Do tego dwie rodziny skorzystały z poradnictwa prawnego w zakresie ubiegania się o lokale socjalne lub komunalne, a cztery z orzeczoną eksmisją do lokalu socjalnego wytypowano do pilnego jego uzyskania.

- Na „Pekinie” stanął już specjalny budynek, w którym stałe dyżury pełnić będą pracownicy Centrum Reintegracji i Interwencji Mieszkaniowej MOPS oraz służb mundurowych. Chodzi o ułatwienie mieszkańcom kontaktu w sprawach związanych z realizacją programu osłonowego, ale też poprawienie bezpieczeństwa w tej części miasta - podkreśla prezydent Guć, który zastrzega, że choć prywatna własność uniemożliwia prowadzenie działań „zmierzających do poprawy warunków życia osób mieszkających na tym terenie” wbrew woli właścicieli, gminny projekt zakłada „wdrożenie przez miasto specjalnego programu osłonowego”.

Jak był, tak został

Nie jest tajemnicą, że „Pekin” nie cieszy się dobrą sławą. Anna Stępień chętnie sama przesyła opracowanie, z którego wynika, że „wskaźnik przestępstw przeciw rodzinie i opiece” jest tam niemal czterokrotnie wyższy niż średnia województwa, a wskaźnik niebieskich kart dotyczących przemocy domowej znacznie przekracza tę gminną. Niezależnie od wiarygodności tych danych sami urzędnicy wskazują, że 15 rodzin od ponad 10 lat korzysta z systemowego wsparcia, a „problemem wśród osób objętych pomocą jest wyuczona bezradność oraz niepodejmowanie zatrudnienia mimo posiadania zdolności do pracy”.

„A Pekin jak był, tak został” - czytamy w kontekście - w tej dzielnicy nigdy nie zrealizowanych - projektów „racjonalnego budownictwa socjalistycznego” sprzed półwiecza.

Dziś nikt nie ma wątpliwości, że ludzie nie powinni mieszkać w budach. Trudno jednak wyrokować, czy ambitny urzędniczy plan rewitalizacji się powiedzie, a ambicje inwestora dadzą czas na jego realizację.

Mam nadzieję, że urząd nam pomoże, ale co będzie z tą rewitalizacją, nie wiem. Tu mieszka tyle ludzi i oni włożyli w remonty tyle pieniędzy, że nie chcą się wyprowadzać. Zresztą nie mają też dokąd

- mówi Agnieszka Wilk.

- Obecnie na każdym z tych obiektów - niezależnie od jego stanu technicznego, niezależnie od tego, czy jest to pustostan, czy zamieszkany budynek - ciąży wymagalny obowiązek rozbiórki, bez konieczności wydawania przez nadzór budowlany jakichkolwiek dalszych decyzji w tej mierze - tłumaczy z kolei Anna Stępień, która powołuje się na korespondencję właścicieli z powiatowym inspektorem nadzoru budowlanego dla miasta Gdyni i orzeczenia sądów administracyjnych.

„Zaskakuje trwałość tej struktury w przestrzeni miasta” - piszą urzędnicy w swoim opracowaniu.

Jacek Wierciński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.