Felisiakowa z bratem dwa lata żyje bez prądu i wody [wideo]

Czytaj dalej
Fot. Adam Willma
Adriana Boruszewska

Felisiakowa z bratem dwa lata żyje bez prądu i wody [wideo]

Adriana Boruszewska

W Litychowie (powiat radziejowski) Stanisława Felisiakowa od dwóch lat żyje pod jednym dachem z bratem Zenonem Raduszewskim bez prądu i wody.

- Nigdy nie widziałem, żeby ktoś mieszkał w tak fatalnych warunkach. A wszystko to dzieje się przecież w XXI wieku! Ich nędza śni mi się po nocach - mówi radny Piotr Kapeliński.

Całe ich mieszkanie to zakurzona izdebka trzy na cztery kroki, a w niej kopcąca westfalka (metalowy piec kuchenny, który grozi zaczadzeniem), lodówka, dwa łóżka i stół. I żyrandol, który skorodował, bo... od dawna nikt go nie używa.

W Litychowie dorosły już dwa pokolenia, odkąd w nieotynkowanym domu z białej cegły toczy się wojna. - Jak długo jednak gmina ma ponosić koszty rodzinnych konfliktów, które ciągną się od dziesięcioleci? - pyta Kazimierz Świątczak, przewodniczący Rady Gminy.

Bez wody, bez prądu, bez przebaczenia

Od dwóch lat Felisiakowa mieszka z bratem bez prądu i wody. Czy gmina musi ponosić koszty rodzinnych waśni?

Całe mieszkanie Stanisławy Felisiak w Litychowie, gm. Bytoń to zakurzona izdebka trzy na cztery kroki. A w niej kopcąca westfalka, lodówka, dwa, łóżka i stół. I żyrandol, który skorodował, bo od dawna nikt go nie używa.

Piotr Kapeliński, radny w powiecie radziejowskim, przyznaje, że nędza Felisiakowej śni mu się po nocach:

Nigdy nie widziałem, żeby ktoś mieszkał w tak fatalnych warunkach. A wszystko to dzieje się przecież w XXI wieku! Nie można przecież spać spokojnie, skoro ludzie tam w każdej chwili mogą zaczadzić się od westfalki. Do tego nie mogą się umyć ani zapalić światła w nocy.

Jak to możliwe, że można kogoś pozostawić bez wody?!

- Wodę bierzemy od sąsiadów - przyznaje Zenon Raduszewski, brat Stanisławy. - Myjemy się w misce albo u znajomych. Ludzie nam raczej pomagają, chociaż niektórzy szyderują.

Przewodniczący rady gminy Kazimierz Świątczak nie dziwi się, że niektórzy mają dość: - Jak długo gmina ma ponosić koszty rodzinnych konfliktów, które ciągną się od dziesięcioleci.

W Litychowie (gmina Bytoń) dorosły już dwa pokolenia, odkąd w nie otynkowanym domu z białej cegły toczy się wojna. Kiedyś stała tu gliniana chałupa kryta strzechą. W tej chałupie Genowefa i Mieczysław Radaszewscy wychowali trójkę dzieci. Gdy zmarł ojciec, matka zapisała gospodarkę córce Danucie i jej mężowi Wacławowi w zamian za dożywotnie użytkowanie pokoju i działki.

Stanisława Felisiak większość życia spędziła w kilkumetrowym pokoju bez kuchni  i łazienki, dzieląc go z matką i bratem. Twierdzi, że nie opuści tego
Adam Willma Mieszkający w tym samym domu członkowie rodziny w Litychowa nie rozmawiali ze soba normalnie od prawie czterdziestu lat . Próbowaliśmy być mediatorami. Można byłoby rozwiązać ten problem, ale gdy jedna strona się godzi, druga się wycofuje. Dlatego ten konflikt trwa latami.

Podwójny cug

Danuta i Wacław zaczęli budować piętrówkę. Ponieważ gliniana chata już się rozpadała, cała rodzina na czas budowy zamieszkała w piwnicy nowego budynku. I tam konflikt rozgorzał na dobre. Do tego stopnia, że mediować musiała gmina.

W pokoju Genowefy zamieszkała jej córka, Stanisława, która rozwiodła się krótko po zamążpójściu. Z czasem wprowadził się również brat Stanisławy, Zenon, który pracował wcześniej na kontraktach w innych częściach Polski.

W jednym łóżku spała Stanisława z matką, a w drugim Zenon.

Sąd i prokuratura w Radziejowie zdążyły dokładnie poznać rodzinę z Litychowa, rozpatrując kolejne doniesienia i powództwa w sprawie pobić, znęcania się i wzajemnego utrudniania życia. Wiele z tych zgłoszeń uznanych zostało za bezzasadne.

Sytuacja zaogniła się jesienią przed dwoma laty, gdy zmarła Genowefa Radaszewska. Stanisława stwierdziła, że nie ma powodu wyprowadzać się z domu, bo część gospodarstwa jest jej własnością.

- Po śmierci mamy odcięli nam wodę i prąd, i jeszcze zaorali ścieżkę do drogi - mówi Zenon. - Czasem cug w kominie tak spada, że papier nie chce się palić w piecu. To nie jest przypadek - podwójny cug robią. Napięcie również tak nam obniżali, że w lodówce non stop była woda. Żarówka mrugała.

Cztery godziny światła

Felisiakowa nie ma wątpliwości: - Chcą się nas pozbyć, ale póki żyję, nigdy na to nie pozwolę!

Zdaniem Stanisławy, sprawa spadku po gospodarstwie jest nieuregulowana. Zapis - jej zdaniem - dotyczył starej zabudowy, a nie nowego domu: - Ten dom jest rodzinny, a nie Liśkiewicza - upiera się kobieta. - Szwagier jest tu obcy, a my stąd pochodzimy. Nie pozbędzie się nas! Odciął nam prąd i wodę, ale jakoś przeżyjemy i dowiedziemy prawdy. Ludzie się dziwią, że przez tyle lat tych nerwów nie padło namjeszcze na głowę.

Wodę Zenon nosi od sąsiadów. Bez prądu żyli do ubiegłej zimy.

- W grudniu ubiegłego roku kupiliśmy agregat. Cztery godziny dziennie mamy prąd, więc sobie możemy zapalić żarówki i obejrzeć telewizor - cieszy się Zenon. - Przez resztę czasu muszą wystarczyć świeczki.



Kompromis na bruku

Zenon ma zasiłek 314 zł, okresowo pracuje w gminie. Miał wyciętą część płuca i nie widzi na jedno oko, ale na komisji uznano, że stopień niepełnosprawności jest lekki. Stanisława ma 604 złote renty, więc jakoś wiążą koniec z końcem.

- Gmina dała nam dwa razy po 300 kilogramów węgla, więc trzeba było dokupić. Najgorsze, że aby paliło się w westfalce przez całą noc, jedno z nas musi pilnować ognia.

Wacław po raz ostatni w mieszkaniu szwagierki, z którym sąsiaduje przez ścianę (a ściślej - przez zaślepione drzwi) był w latach 80.:

Czy możliwy jest kompromis? Oczywiście: wymeldować ich i na bruk! Oni dla nas nie istnieją, nie mają żadnych praw. Nie mamy wobec nich żadnych zobowiązań. To są oszuści, kombinatorzy i pasożyty!

Na dowód pokazuje pokwitowania: - Za przejęcie gospodarki mieliśmy obowiązek spłacić pozostałe rodzeństwo. Na każdego przypadło w przeliczeniu 50 kwintali pszenicy. Wszystko już dawno jest spłacone. Za każdą czynność przy budowie mam rachunki i potwierdzenie, że z własnego konta za to płaciłem. Tymczasem od lat różne instytucje nas nękają, a ja już jestem po dwóch operacjach onkologicznych przez te nerwy. Felisiakowa w ogóle nie powinna tu mieszkać, bo zameldowana była czasowo. Kiedy chcieliśmy się dowiedzieć, jak to możliwe, że uzyskała stały meldunek, powiedzieli nam w urzędzie, że zginęły dokumenty. Jak to możliwe, że nie ma dokumentów meldunkowych, skoro zachowały się dokumenty z 1920 roku? W cywilizowanym państwie? Przez to nie możemy dowieść, że ktoś dokonał fałszerstwa przy zameldowaniu.

Druczek zniknął

Elżbieta Balcerak, kierowniczka Urzędu Stanu Cywilnego w Bytoniu potwierdza, że nie ma dokumentów meldunkowych Stanisławy Felisiak:

- Czy podpis był sfałszowany? Być może, nie twierdzę, że nie. W latach 80. wystarczyło przynieść podpis właściciela. Dziś właściciel podpisuje druk przy nas. Gdy w 1982 roku powstała gmina Bytoń, pani Stanisława była zameldowana w Litychowie na pobyt czasowy. Druczki zameldowania czasowego były u nas, natomiast druczki zameldowania stałego raz w miesiącu musieliśmy wysyłać do Urzędu Statystycznego we Włocławku. Zwróciliśmy się z zapytaniem o możliwość wglądu do tego druczku, ale okazało się, że druczki przechowywane były w urzędzie zaledwie przez 5 lat. Nie możemy więc dzisiaj dociec, kto ma rację. Wymeldowania możemy dokonać dziś jedynie w związku z prawomocnym orzeczeniem sądowym. A takiego orzeczenia nie ma.

Zapach przypalonej kawy

Wacław i Danuta nie przeczą, że odłączyli licznik energii Felisiakowej: - Licznik był zarejestrowany na nasze nazwisko. Mieliśmy prawo to zrobić.

A woda? - Zabezpieczyliśmy ją - mówi dyplomatycznie Wacław. - Przecież oni sami się skarżyli, że im woda z lodówki leci. Niech opuszczą mieszkanie, nie będą mieć problemów. A ci, co ich bronią, niech może wyremontują mieszkanie na swój koszt.

W czasie gdy trwa urzędowy pat, obie strony podgrzewają atmosferę . - Głowę sobie dam uciąć, że szwagier produkuje bimber - zaklina się Stanisława. - Rozchodzi się zapach przypalonej kawy i przypalonych ziemniaków.

- Bzdury kompletne! - Wacławowi z nerwów aż trzęsą się ręce. - I jeszcze niech powiedzą, że otwieramy im drzwiczki do komina! Komin jest otynkowany razem z drzwiczkami. Za takie pomówienia należy im się kara!

Danuta: - Niech oni lepiej opowiedzą, jak podtruwali teściową, żeby zeznawała przeciwko nam.

Godzą się i wycofują

Roman Lewandowski, szef Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej załamuje ręce: - Próbowaliśmy być mediatorami. Można byłoby rozwiązać ten problem, ale gdy jedna strona się godzi, druga się wycofuje. Dlatego ten konflikt trwa latami.

Gmina wyznaczyła Stanisławie i jej bratu punkt poboru wody - trzy kilometry od domu.

- Z tego, co wiem, jeszcze za poprzedniego wójta była propozycja przydzielenia pani Felisiak i jej bratu lokalu zastępczego, ale nie było zgody z ich strony - mówi wójt Bytonia, Artur Ruciński.

Kazimierz Świątczak, przewodniczący Rady Gminy określa problem mniej dyplomatycznie: - Woda? Prąd? My nie jesteśmy władni, żeby ten problem rozwiązać. Możemy im pomóc w drobnych sprawach. Ale wstyd, żeby pan Zenon nie był w stanie wziąć pędzla i wapna, żeby odmalować pokój. Jak można żyć w pokoju, który od 40 lat nie był malowany?! Każdy powinien zadbać o swoje otoczenie. Ja rozumiem, że tym ludziom się należy, ale co oferują w zamian? Nawet w największej biedzie ludzie potrafią żyć normalniej. Problemem w tym domu nie jest bieda, ale nienawiść.

Adriana Boruszewska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.