Daleki świat. Moja podróż do Chin

Czytaj dalej
Fot. Frank Lopez
Artur Malek

Daleki świat. Moja podróż do Chin

Artur Malek

- Toczy się tu normalne, codzienne życie. Ktoś pierze na ulicy, ktoś handluje wiązkami warzyw, ktoś serwuje prosto z garnka gotowane jajeczka, wyglądające na przepiórcze - podróżnik Artur Malek opowiada o swojej podróży do Chin.

Siadamy na chwilkę na chodniku i zajadamy lody, bo i takiego sprzedawcę napotkaliśmy. Gdy ruszamy dalej postanawiam odwiedzić tutejszą, hutongową toaletę. Jak pisałem, są one wspólne, ponieważ w domostwach ich raczej nie uświadczysz. To, że się do niej zbliżamy zasygnalizował “zapach”. Wchodzę i widzę 5 dziur w podłodze. Dwie z nich są zajęte. Obok siebie w kucki załatwia swoje potrzeby dwóch Chińczyków. W rękach trzymają swoje komórki (co mnie już nie dziwi) i wygląda na to, że nigdzie im się nie spieszy. Żadnych ścianek działowych, żadnej krępacji. Na szczęście ja nie muszę korzystać z tych dziurek. Ja mam pochyłą rynienkę. Oto Chiny.

Piękin

Opuszczamy hutongi i udajemy się taksówką nad malownicze jezioro Qian Hai. To ulubione miejsce turystów i miejscowych w Pekinie. Stare hutongi zostały przebudowane i powstała okolica z cukierkowym klimatem. Sporo tu knajpek, klimatycznych kawiarni, motoriksz, galerii z rękodziełem.

Tłok panuje tu niemiłosierny, ale miejsce mimo wszystko podoba mi się. Dołączył do nas Reiner i postanowiliśmy zjeść obiad. W jednej z bardzo wąskich uliczek znajduje się pizzeria do której się udajemy. Jest to ich ulubione miejsce ze względu na smaczną pizzę, którą tu serwują. Mieszkając kilka lat w Chinach można mieć czasem dość chińskiego jedzenia. Zamawiamy po dużym piwie i dwie sporych rozmiarów pizze. Przy stoliku obok siedzą 3 młode Chinki i jedzą swój wielki placek. Przyglądam im się ukradkiem co rusz i nie chodzi wcale o ich urodę. Dziewczyny robią sobie przy tej okazji chyba z 500 zdjęć. Biorą kęsa i uznają, że sytuacja na tyle się zmieniła, że warto to uwiecznić dla potomnych.

 Daleki świat. Moja podróż do Chin

Artur Malek
Są zdjęcia grupowe, indywidualne, czasem angażowana jest do pomocy kelnerka. Zabawa na całe popołudnie. Przy drugim stole, a w zasadzie dwóch złączonych, siedzi… grupka Polaków. Przy naszym stoliku rozmowy toczą się po angielsku, więc rodacy nie orientują się, że nie są tu jedynymi klientami znad Wisły. Nie są to turyści, wnioskuję z zachowania i wyglądu. Jest dwoje starszych ludzi, jedno kilkuletnie dziecko. Chcę do nich zagaić, ale Dorota radzi mi żebym dał sobie spokój. Mówi, że to chyba ludzie powiązani z polską ambasadą w Chinach. Daję sobie więc spokój, ale wzrok mój przykuwa atrakcyjna rodaczka i ciężko mi przestać co chwilę zerkać w jej kierunku. No, tak już ze mną jest. W każdym razie konsumujemy w dobrych nastrojach, niespiesznie. W końcu polskie towarzystwo płaci i zbiera się do wyjścia. Gdy znajdują się w pobliżu mówię “dzień dobry” po polsku. Reakcja ich zbija mnie z pantałyku. Spoglądają wszyscy na mnie lekceważąco z dużą dozą pogardy jaką panowie zwykli żywić dla plebsu. O w mordę, co za towarzystwo? Czegoś takiego się nie spodziewałem.

Spoglądam na twarz dziewczyny, która tak mi się podobała. Widzę, że ma dziwny odcień twarzy, jakiś taki ziemisty. W ułamku sekundy zauważam, że to chyba kolor… gleby pszenno-buraczanej, z przewagą tej ostatniej. Na chwilę tracę dobry nastrój. Oj, jaki my naród?

Tracę na chwilę dobry humor, ale po kilku chwilach wracam do normy. Po prostu, są ludzie i taborety i nie ma co się przejmować. Patrzę na posąg śmiejącego się Buddy, czyli Mi - lo znajdujący się przy wejściu do lokalu. Widziałem już je w kilku miejscach Azji. Zawsze przedstawiały postać nieprzyzwoicie grubą i “uchachaną”.

Artur Malek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.