Czas wymazany

Czytaj dalej
Fot. Adam Willma
Adam Willma

Czas wymazany

Adam Willma

Historia współpracy bydgoskiego przedsiębiorcy z SB rzuca światło na powstanie wielu firm polonijnych. I to bez ostrych światłocieni.

Ponury listopad. Przemysłowa dzielnica Bydgoszczy. Wokół nowe, krzykliwe szyldy, ale droga pamiętająca PRL - wyboista, odsłaniająca bruk i zapomniane torowisko.

- To o tego „Nowickiego” panu chodzi...

Starszy, elegancki pan o nienagannych manierach zasępia się gładząc brodę. Dokładnie tak, jak 30 lat wcześniej. W esbeckich papierach obok koloru oczu i wzrostu zapisano „znaki szczególne: broda”.

- Wiem, że to nie było chwalebne, ale nie wymażę tego - mówi Bogusław Mikołajczyk (tak go w tym tekście nazwiemy).

Ruszamy w podróż w czasy późnego Gierka. Wraca zapach gofrów z dżemem, szelest waluty kupowanej pokątnie i odgłos dacii 1300.

Donoszę, że mój znajomy...

- Po co mi to było? Jako dzieciak strasznie dostałem w tyłek. Choć ojciec był kierownikiem szkoły, żyliśmy w biedzie. Powiedziałem sobie wówczas, że nie chcę, żeby tak było dalej w życiu, obiecałem, że do czegoś dojdę. I całe życie temu podporządkowałem. Z wszystkimi konsekwencjami. Jedynym sposobem, żeby się z tej peerelowskiej biedy wybić był wyjazd na Zachód. Więc zrobiłem wszystko, żeby jechać.

- Żeby wyjechać podpisał pan dokument o współpracy?

- Nie, wówczas nie. Nie mogłem załatwić tego wyjazdu w Toruniu, więc zameldowałem się w Bydgoszczy. I rzeczywiście, znajomy z Bydgoszczy pomógł zdobyć paszport. Dostaliśmy pozwolenie na wyjazd do Niemiec na miesiąc. Wróciliśmy po roku. Wtedy się zaczęło. Poproszono mnie na rozmowę do pokoju obok. Spodziewałem się tego.

- Nie próbował pan odmawiać?

- Miałem świadomość, że jeśli odmówię, drogę powrotną na Zachód mam już zamkniętą. Wiedziałem, jak to się odbywa. Powiedział mi znajomy, który mieszkał w Berlinie: „jak będą o mnie pytać - mów wszystko, nie krępuj się. A ja będę mówił o tobie”.

Od tej pory Mikołajczyk będzie dla służb „Nowickim”. Tajnym współpracownikiem „Nowickim”.

Ale Mikołajczyk się myli. Wszystko zaczęło się dwa lata wcześniej. Wówczas to rzutkim trzydziestoparolatkiem zainteresował bezpiekę jego były wspólnik, z którym razem prowadzili rozlewnię wody gazowanej. TW Jerzy współpracował z SB dużo wcześniej:

„Mój znajomy, Bogusław Mikołajczyk, pracujący w Przedsiębiorstwie Przemysłu Gastronomicznego w Toruniu na stanowisku kierownika administracji, zamierza wyjechać z żoną do krewnych w RFN i nie wrócić. Opinię taką wydaję po dłuższej obserwacji wymienionego (oferował sprzedaż kosztowności). Oprócz kosztowności posiada tylko samochód dacia 1300, którym zamierza wyjechać. Dla poprawienia wymowy udał się z żona na wczasy do NRD”.

Słowo szwagra

Według informatora Mikołajczyk to osoba skryta, rzutka, „przy czym był lojalny do mnie i do osób, z którymi prowadził interesy”.

Przez dwa lata pierścień wokół Mikołajczyka powoli się zaciskał. Odmówiono mu zgody na wyjazd (dostał ją dopiero, gdy funkcjonariusze upewnili się, że nie zostanie w Niemczech), zarządzono kontrolę korespondencji. W aktach zachował sie m.in. czuły telegram do żony.

Do rozpracowania kandydata skierowano pięciu tajnych współpracowników. Ich zadaniem było między innymi pozyskanie informacji od rodziny. TW Stanisław (od którego Mikołajczyk kupił kiedyś rozlewnię) miał zbliżyć się do Mikołajczyka pod pretekstem poszukiwania części do samochodu lub maszyny w swoim zakładzie.

Najlepszym informatorem okazał się jednak TW Linus Malinowski. Na bieżąco informował o sytuacji rodzinnej Mikołajczyków, ich planach i problemach. Nic dziwnego, Linus miał wiedzę z pierwszej ręki - był szwagrem Mikołajczyka.

Problemem dla służb mógł być jednak charakter kandydata. Jak podkreślał TW Jerzy: „W sytuacji, kiedy wywierano by na niego nacisk, szantażowano go, będzie dążył do jak najszybszego uniezależnienia. Jest człowiekiem, który lubi być niezależny i woli sam kierować innymi niż być kierowany”.

TW Stanisław tak uzupełniał obraz kolegi w swojej informacji: „Pod każdym względem lubi być zabezpieczony, lubi pieniądze, na które nie chciałby wyłożyć zbyt wiele wysiłku. Jest człowiekiem, który chyba nie posiada zbyt wiele patriotyzmu czy też sentymentu do kogokolwiek (jedynie chyba do żony). Każde warunki gwarantujące mu dostatnie życie prawdopodobnie odpowiadałyby mu”.

Monolog pijaka

Werbunek poszedł zaskakująco łatwo. Strony zdefiniowały swoje oczekiwania. TW Nowicki zdawał szczegółowe relacje z pobytów w Niemczech, za to wydział paszportowy nie robił mu problemów z wyjazdami. Z punktu sprzedaży gofrów na toruńskiej Starówce (kolejny interes Mikołajczyka) „prywaciarz” mógł co jakiś czas uciekać swoją dacią do innego świata. Miał do kogo - w Düsseldorfie czekała na niego praca u zamożnego wuja.

Relacje TW Nowickiego są szczegółowe i barwne, ale zwykle trzymają się jednej zasady - jak ognia stronią od polityki. Żeby uwiarygodnić dobre chęci, Mikołajczyk od czasu do czasu podsuwa esbekom jakieś kąski. Na przykład kasetę, którą zlecono mu przerzucić do Polski. Kasetę do narzeczonej miał przekazać jeden z emigrantów.

Okazuje się jednak, że kaseta zawiera jedynie „monolog uciekiniera na tematy osobiste. Uciekinier nagrywał taśmę będąc pod wpływem alkoholu” - irytuje się podporucznik Brucki.

Nigdy nie będę swój

Za zarobione w Niemczech pieniądze Mikołajczyk przymierza się do rozkręcenia nowych interesów w Polsce. Robi nawet kurs złotnika, ale ostatecznie porzuca myśl o interesie jubilerskim. We wrześniu 1981 roku ponownie wyjeżdża do Niemiec. Po ogłoszeniu stanu wojennego już nie wraca.

W 1982 roku oficer prowadzący składa wniosek o wykreślenie TW Nowickiego z listy tajnych współpracowników.

A jednak trzy lata później Mikołajczyk występuje o paszport konsularny i ponownie pojawia się w Polsce.

- Dlaczego? Pracę w Niemczech zawsze traktowałem jako możliwość odbicia się, ale na Zachodzie nigdy nie miałbym możliwości zrobienia dużego biznesu. Owszem, miałem zakład naprawy klimatyzacji, ale miałem świadomość, że nigdy nie będę tam swój.

W obawie przed możliwością

Po przyjeździe do Polski esbecy natychmiast przypominają Mikołajczykowi o swoim istnieniu. Dochodzi nawet do konfliktu interesów, bo jednocześnie usiłują go zwerbować dwa wydziały.

„Podstawą pozyskania będą materiały aktualnie kompromitujące w/w tj. zobowiązanie oraz informacje, które pisał w okresie 1979-1981” - czytamy w raporcie z 1984 roku. „W obawie przed możliwością ich ujawnienia powinien wyrazić zgodę na współpracę”.

Tym razem jednak to Mikołajczyk występuje w roli rozgrywającego. Nie chce niczego podpisywać.

„Twierdzi, że byłby to kolejny kompromitujący go dokument w naszej dyspozycji, ponadto tłumaczy, iż istnieje podobny dokument, który napisał w przeszłości” - raportuje Kazimierz Brucki przełożonemu. „Zobowiązania nie chciał napisać nawet pod groźbą, iż wstrzymamy mu możliwość wjazdów do PRL. W związku z posiadaniem nielicznej agentury wśród posiadaczy paszportów konsularnych oraz z powodu operacyjnych możliwości w/w przekazywania interesujących kontrwywiadowczo informacji, proszę towarzysza naczelnika o zatwierdzenie pozyskania. Podczas kolejnego spotkania będę dążył do tego, aby TW napisał nowe zobowiązanie w zamian za to, że oddam oryginał zobowiązania poprzedniego z 1977 roku”.

W obawie przed możliwością

W Polsce Mikołajczyk zaliczył twarde lądowanie. Przymierzał się do otwarcia firmy handlującej samochodami, ale w przaśnej rzeczywistości PRL szybko wybito mu to z głowy. Próbował pośredniczyć w branży chemicznej, ale - nabrawszy już zwyczajów z wolnego świata - co rusz obijał się o biurokratyczne absurdy.

Ostatecznie postanowił odkupić poligraficzną firmę polonijną w Bydgoszczy od niemieckiego biznesmena.

- Zdecydownie łatwiej było odkupić takie przedsiębiorstwo niż przechodzić przez procedurę rejestracji. Dlaczego w Bydgoszczy? Ciągnąłem do Bydgoszczy, bo tu esbecja była mniej ekspansywna, łatwiej się było od nich wymigać niż w Toruniu. Tak mi się przynajmniej wydawało. Ale i tak ciągle przychodzili.

Na ogół na próżno. TW Nowicki mógł sobie pozwolić na zabawy w kotka i myszkę: „W związku z otrzymanym podczas ostatniego spotkania zadaniem udałem się do Klubu Polskiego w Düsseldorfie, ale akurat był nieczynny. W innych terminach nie miałem czasu się tam udać, gdyż miałem dużo zajęć przed sezonem. (...) Z uwagi na swoje interesy nie mam i nie chcę mieć kontaktów ze środowiskiem emigracyjnej Solidarności, ponieważ przynosi to tylko szkodę”.

Mikołajczyk nauczył się już, jakich argumentów używać w rozmowach z esbekami. Gdy kupował drukarnię wyliczał: „Dyrektorem firmy jest człowiek, który w przeszłości pracował w pionie kultury Urzędu Wojewódzkiego, brat wiceministra handlu wewnętrznego. Większość załogi to ludzie z przeszłością ZSMP-owską, aktywni w działaniu i rzutcy”.

Oficerowie wyższego szczebla byli wściekli: „W aspekcie kontrwywiadowczym trudno uznać informację jako wartościową. Podobnie jak poprzednie, cechuje ją ogólnikowość. Należy zdecydowanie podnieść wymogi wobec TW. Jak dotąd Nowicki przekazuje wam to, co jest mu wygodne i co uważa, że może przekazać SB”.

Ze spotkania na spotkanie rozmowy z oficerami prowadzącymi zamieniały się w seanse biznesowych gorzkich żali: „Przekonałem się, że uprawnione instytucje nic nie robią, aby promować eksport, mimo że są do tego powołane. Tego typu działania powodują, że strona zachodnia traktuje Polaków jako partnerów i znajduje w efekcie partnerów gdzie indziej (z informacja z 1986 roku)”.

W garści

Spotkania z TW Nowickim były coraz większym wyzwaniem dla esbeków. Srebrne BMW za bardzo rzucało się w oczy. W knajpach również Mikołajczyk był rozpoznawalny (jako obcokrajowiec mógł zamawiać alkohol również przed 13:00 - dla znajomych również).

Sam Mikołajczyk uważa tamten okres za straconą szansę: - Gdy nadszedł czas prawdziwej prosperity pod koniec lat 80. byłem uziemiony w mojej drukarni. Wtedy prawdziwe pieniądze robiło się na handlu. A ja siedziałem w tej produkcji, bo mieli mnie w garści. Mogli przecież w każdej chwili odebrać mi te koncesje na działalność i pozbawić majątku życia.

Rozwiązanie

Ostatecznie współpracę rozwiązano w maju 1989 roku. Według zapisów, teczki powinny zostać zniszczone w 1998 roku. Znacznie wcześniej przemielone zostały dokumenty poświadczające współpracę większości bydgoskich „prywaciarzy”. Pozostały po nich jedynie zapisy ewidencyjne. Sprawy TW Nowickiego nigdy nie przeniesiono jednak do Bydgoszczy i dlatego się zachowała. Toruńska SB chroniła swoje archiwum do końca.

Bogusław Mikołajczyk: - Sądziłem, że kiedyś w końcu te sprawy wyjdą i będę musiał się z nimi zmierzyć. Nigdy nie opowiadałem o tamtych wydarzeniach nawet żonie. Chciałem ją chronić. Teraz będę musiał jej o tym powiedzieć.

Przemierzamy nowoczesną halę fabryczną: - Płacę podatki. Stworzyłem sto kilkadziesiąt miejsc pracy. Sądzi pan, że to wymazuje tamte wydarzenia?

PS Nazwisko bohatera reportażu zostało zmienione/wymazane

Adam Willma

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.