Aleksandra Gersz

Czas na "Gwiezdne wojny". Od dziś rządzi Han Solo i reszta ekipy

Aleksandra Gersz

Fani kosmicznej sagi odliczali dni: premiera ,,Gwiezdnych Wojen: Przebudzenia Mocy” już dzisiaj!

Po ,,Zemście sithów” w 2005 roku wydawało się, że galaktyczna podróż już się skończyła. Że nigdy więcej nie zobaczymy już kultowej czołówki ,,Dawno temu, w odległej galaktyce” okraszonej wspaniałą muzyką Johna Williamsa. Że gwiezdnym fanom musi wystarczyć sześć filmów, które weszły już na stałe do kinowego kanonu.

Nadzieja pojawiła się w 2012 roku, kiedy wytwórnia Walta Disneya przejęła Lucasfilm - firmę George’a Lucasa, dzięki któremu cała ta kosmiczna przygoda się zaczęła. - Robimy nowy film - oznajmił nowy reżyser J.J. Abrams, twórca m.in. ,,Star Treka”. Kiedy w sieci pojawiło się zdjęcie z pierwszego spotkania starej i nowej obsady, ludzie na serio uwierzyli, że to dzieje się naprawdę. Teraz po ponad roku produkcji ,,Gwiezdne wojny VII” w końcu wchodzą na ekrany kin.

,,Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy” są osadzone 30 lat po wydarzeniach z szóstej części: ,,Powrotu Jedi” z 1983 r. Nowym bohaterom, m.in. Rey, Finnowi i Kylo Renowi towarzyszą uwielbiani Han Solo, Leia, Luke, Chewbacca czy popularne roboty: C-3PO i R2-D2. Przed premierą o fabule nie wiadomo było zbyt dużo - wiemy tylko tyle, że Moc znowu będzie musiała zmierzyć się z jej ciemną stroną.

Krytycy już mówią, że Abramsowi udało się odtworzyć magiczną atmosferę starej trylogii, której tak brakowało w trzech nowych częściach. Owszem, efekty specjalne i komputery poszły niewiarygodnie do przodu, jednak ujawnione kadry z filmu do złudzenia przypominają klimatem ,,Nową Nadzieję” czy ,,Imperium kontratakuje”.

A fani już zapowiedzieli, że Abrams pożałuje, jeśli zniszczy ten wyczekiwany film.


Gwiezdne wojny
Create your own infographics

Obojętnie jednak jaki będzie rezultat, na ,,Przebudzenie Mocy” i dwa kolejne filmy z nowej trylogii pójdą tłumy. Twórcy o tym wiedzą i umiejętnie rozkręcali tę marketingową machinę. Te Święta upłyną pod znakiem Mocy!

Bez Hana Solo kolejne części starej trylogii, które powstały po „Gwiezdnych wojnach: Nowej nadziei” (,,Imperium kontratakuje” i ,,Powrót Jedi”) zapewne byłyby bardzo widowiskowe, ale i kosmicznie nudne. Prawdę mówiąc dla niektórych były one tak nadmuchane i nieludzkie, że wielu kinomanów nie ma pojęcia, dlaczego je w ogóle obejrzeli. Gdy galaktyczny kowboj zniknął z horyzontu, filmy zmieniły się w pozbawioną sensu podróż po bezkresnym kosmosie. Może to tłumaczy dlaczego tzw. nowa trylogia (,,Mroczne widmo”, ,,Atak klonów” i ,,Zemsta Sithów”) nie miała w sobie tego czaru, który uwiódł wszystkich fanów sagi w latach 70. i 80. XX wieku.

Gdy w roku 2000 amerykańscy krytycy sporządzili ranking 50 bohaterów filmowych, dla bezbarwnego Luke’a Skywalkera, syna Anakina, czyli słynnego Dartha Vadera - zabrakło miejsca. Nie zakwalifikowali się nawet przedstawiciele zakonu Jedi - Obi-Wan Kenobi i ten mały, który nigdy nie mówi tego, co powinien, czyli zielony Mistrz Yoda. Zabrakło nawet temperamentnej i niedającej sobie w kaszę dmuchać księżniczki Lei - idealnej partnerki dla Solo (szczerze, ta para elektryzuje nieporównanie bardziej niż Amidala i Anakin z późniejszych filmów).

A Han uplasował się na 14. miejscu. Jak na postać, którą w serii przedstawiono tak, by nikt nie miał wątpliwości, że nie ma większego znaczenia, to całkiem spore osiągnięcie.

Przemytnik z charakterem

Solo to w „Gwiezdnych Wojnach” najlepszy bohater, bo jako jedyny jest ciepłokrwistym człowiekiem, zdolnym do odczuwania całego wachlarza emocji, jednym obdarzonym wolną wolą. Jest wędrującym Lancelotem u boku Skywalkera-Arthura, którego los jest z góry przesądzony. W przeciwieństwie do Jedi, członków rodziny królewskiej czy Atrydów z greckiej tragedii, nie jest więźniem przeznaczenia. Nonszalancki szmugler w pierwszej części cyklu, ,,Nowej nadziei”, często dobitnie to akcentuje, pokazuje Lei i Luke’owi, że nie będzie żył na żadnej smyczy.

Życie pod dyktando bogów to jedno, ale jeśli szukacie dramatu, lepiej, by uratował was Han Solo. Solo tworzy własną historię. Nie zaprząta sobie głowy jakąś głupią Mocą, można go wręcz określić jako ateistę. Gdy z pokładu Sokoła Millenium z zadowoleniem ostrzeliwuje wroga, nie korzysta ze wsparcia tajemniczych mocy, nic w niego nie wstępuje. To Han Solo solo. Zawsze zdany na siebie, robi co chce i kiedy chce.

W tym celu musi być samotny jak Samotny Jeździec (towarzyszy mu wierny i nieodłączny Chewbacca, ta absurdalna krzyżówka mastiffa z palmą, tak jak Odyseuszowi towarzyszy pies). Han pomaga nudnym bohaterom w walce ze złem, bo chce, a nie dlatego, że musi. Równie dobrze mógłby wrócić do międzyplanetarnego przemytu. Nagle jednak dostrzega, że może zaangażowanie się w coś większego, jak Sojusz Rebeliantów, nie musi być największym utrapieniem i karą boską. To Toshiro Mifune jako wędrowny ronin w „Siedmiu samurajach”, który pomaga wieśniakom pokonać bandytów. To Rooster Cogburn na dopalaczach, mężczyzna, który podróżował, wiele się dowiedział, parę rzeczy zapomniał, a którego cynizm okazuje się tarczą chroniącą go przed przedwczesną śmiercią.



Rebeliant z wyboru

Dlatego w końcu, gdy dołącza do rebelii (co trochę trwa, bo Han jest zbyt buntowniczy, by automatycznie połączyć swój los z rebeliantami), robi to z wyboru, z pełną świadomością konsekwencji, a nie dlatego, że jest zmuszony. - Myślałeś, że oddam Ci wszystkie zasługi i nagrody? - mówi podekscytowany Solo do Luke’a, kiedy pod koniec ,,Nowej Nadziei” wyskakuje z Sokoła Millennium po udanej akcji wymierzonej w Imperium. Od tej pory z własnego wyboru staje się członkiem Sojuszu.

Solo jest też rzadkim przykładem bohatera z klasy robotniczej. To nie Indiana Jones, wykładający na Uniwersytecie Yavin IV. Jest na tyle prosty, by nie zdawać sobie sprawy, że Luke’a i księżniczkę Leię łączy miłość braterska, a nie erotyczna. Nie dostrzega, że kamizelka odsłaniająca klatkę i sposób w który posługuje się blasterem BlasTech DL-44, podbiły serce damy, dopóki ta się na niego nie rzuci. Jego drugi ulubiony wyraz twarzy to konsternacja.

Solo to jedyny bohater romantyczny w całej serii i jedyny człowiek obdarzony odrobiną poczucia humoru. Roboty bywają zabawne, Wookiee, Jabba Hutt też. Ale tylko Solo, gdy Leia wyznaje, że go kocha, zamiast „Pamiętaj o mnie!” czy „Wrócę!”, a nawet „Ja też cię kocham!”, odpowiada „Wiem” i znika.

Teraz Han Solo wraca po 32 latach. Kiedy w zwiastunie ,,Przebudzenia Mocy” na ekranie pojawiła się jego twarz, fani zapiszczeli najgłośniej.

Dziadek „Harrison” nie da plamy?

Na powrót Hana Solo czekali też fani „Gwiezdnych Wojen” z naszego regionu. Niektórzy już dziś w nocy poszli do kin sprawdzić, czy kolejna część cyklu nie zawiedzie ich oczekiwań. Z niektórymi rozmawialiśmy jeszcze przed premierą. - Z jednej strony jestem ciekaw, jak sprawdzi się obsadzanie w głównych rolach tych samych aktorów, co w latach 70. i 80. - mówi Artur, fan „Star Wars” z Bydgoszczy. - Z drugiej trochę się obawiam, czy „dziadek” Harrison nie wypadnie zbyt śmiesznie.

Mieszane uczucia ma Arkadiusz Hapka, kierownik kina studyjnego Orzeł w Miejskim Centrum Kultury w Bydgoszczy.

- Na premierę czekam i nie czekam zarazem, bo wydaje mi się, że to jest bardziej „Store Wars” niż „Star Wars” (store - z angielskiego sklep - przyp. red.) - uważa. - To tak gigantyczne przedsięwzięcie finansowe, że nie wiem, czy jeszcze jest tam miejsce na kino nowej przygody.

Hapka nie za bardzo ufa też nowemu reżyserowi. Przypomnijmy, kolejnej części „Gwiezdnych Wojen” nie tworzy już George Lucas, który robił to do tej pory, a niejaki J. J. Abrams, stosunkowo młody reżyser, który był dzieckiem, gdy pomysł na sagę w ogóle powstawał. Kierownik Orła chwali za to pomysł zaangażowania do filmu znanych z wcześniejszych części postaci. - To nie jest odgrzewanie zimnych kotletów, bo zarówno Harrison Ford, czyli Han Solo, jak i Carrie Fisher, czyli Leia to charyzmatyczne postaci i świetni aktorzy - uważa. - Harrison Ford jest jednym z architektów mojej wyobraźni, jest uosobieniem mojej wczesnej miłości do kina i zawsze czekam na możliwość kontaktu z nim na ekranie.

Takich jak Hapka jest w Bydgoszczy więcej. Dlatego multipleksy nastawiały się i nadal nastawiają na ogromne zainteresowanie filmem. Alicja Rączka, szefowa bydgoskiego Heliosa mówiła, że bilety idą jak świeże bułeczki. - Już nie załapałam się na nocny seans premierowy - żałuje Agnieszka, która do kina chciała się wybrać z 12-letnim synem. - Będziemy musieli poczekać do soboty albo niedzieli. Szkoda, bo liczyłam, że mój Kuba zrobi sobie zdjęcia z postaciami z filmu.

Trudno jednak w regionie znaleźć większy bastion fanów „Gwiezdnych Wojen” niż Toruń. To przecież właśnie w Toruniu co roku odbywa się zlot fanów Star Force. Ostatni był... dawno, dawno temu, w odległej galaktyce? Nie, tej jesieni.

Magdalena Wichrowska, filozof i filmoznawczyni z Torunia, która teraz wykłada w Instytucie Kulturoznawstwa WSG w Bydgoszczy, mówi, że fajerwerków po nowych „Gwiezdnych Wojnach” się nie spodziewa. - To raczej sentymentalna przygoda i nawet, jeśli film będzie poniżej moich oczekiwań, będę szczęśliwa, że znów mogę wkroczyć w ten świat - wyznaje. - Cieszę się też, że starzy bohaterowie powracają, to gratka dla oddanych fanów sagi. Poza tym Han Solo wygląda wciąż całkiem nieźle - śmieje się. - Nie wiem tylko, jak na to zareagują osoby, dla których „Przebudzenie Mocy” będzie pierwszym zetknięciem z „Gwiezdnymi Wojnami”.

Autorka: Aleksandra Gersz

Aleksandra Gersz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.