Dorota Abramowicz

Błędów morze nie wybacza. Kurs opieki medycznej dla marynarzy to często fikcja?

Błędów morze nie wybacza. Kurs opieki medycznej dla marynarzy to często fikcja? Fot. 123rf
Dorota Abramowicz

Obowiązkowy 41-godzinny kurs opieki medycznej nad chorym można zrobić w 20 godzin. Na lądzie można szybko znaleźć pomoc, na morzu człowiek zostaje sam z problemem.

Niektórzy twierdzą, że szkolenie polskich marynarzy to złoty interes. Na morzu pracuje ok. 35-40 tysięcy rodaków. Każdy z nich w czasie pracy musi przejść nawet kilkanaście szkoleń (niektóre trzeba powtarzać co pięć lat), płacąc za jedno od kilkuset do kilku tysięcy złotych. W marcu tego roku do Departamentu Edukacji w Ministerstwie Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej dotarło zawiadomienie o przypadkach fikcyjnego lub niedostatecznego szkolenia marynarzy na obowiązkowych kursach.

- Część tych kursów to fikcja - mówi pan Krzysztof, który kontaktował się w tej sprawie z resortem. - Takie przeszkolenie w zakresie sprawowania opieki medycznej nad chorym, które na papierze obejmuje 41 godzin zajęć i nie powinno trwać krócej niż cztery dni, „załatwiane” bywa w niektórych ośrodkach w dwanaście godzin. Z kolei zintegrowany kurs bezpieczeństwa, obejmujący ponad 67 godzin zajęć (indywidualne techniki ratunkowe, ochrona przeciwpożarowa, elementarne zasady udzielania pierwszej pomocy medycznej, bezpieczeństwo ), który musi przejść każda osoba pracująca na morzu, trwa nierzadko cztery, zamiast sześciu, dni.

Zdaniem naszych rozmówców sprawa jest bardzo poważna. Chodzi tu bowiem nie tylko o naginanie obowiązujących Polskę przepisów międzynarodowej konwencji o wymaganiach w zakresie wyszkolenia dla marynarzy, wydawania im świadectw i pełnienia wacht (STCW), ale przede wszystkim o bezpieczeństwo ludzi pracujących na morzu. Zawód marynarza należy do jednego z najmniej bezpiecznych, co roku nie tylko w masowych katastrofach, ale także w pojedynczych wypadkach ginie od kilkunastu do nawet kilkudziesięciu Polaków. Bywa, że przyczyną tragedii jest nieprzestrzeganie zasad bezpieczeństwa lub brak natychmiastowej, fachowej pomocy medycznej.

Na lądzie można szybko znaleźć pomoc, na morzu człowiek zostaje sam z problemem.

Nie ma takich sygnałów

- Nie mamy takich sygnałów - mówi pytana o fikcyjne szkolenia Mirosława Więckowska, rzeczniczka prasowa Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa .

- Pierwszy raz słyszę - dziwi się Andrzej Kościk, przewodniczący Sekcji Krajowej Marynarzy i Rybaków „Solidarności”, wieloletni inspektor ITF.- Wypełniamy wszystkie wymogi Międzynarodowej Konwencji STCW określającej proces szkolenia i kwalifikacji marynarzy. Ośrodków szkolących jest sporo, nie mamy żadnych skarg na ich działalność. Równocześnie polscy marynarze - co potwierdzają zresztą opinie armatorów - należą do najlepiej wyszkolonych na świecie.

Od czasu do czasu słychać o próbach zastępowania Polaków na statkach przez inne nacje, często o niższych kwalifikacjach. - Może te sygnały związane są z konkurencją? - zastanawia się Andrzej Kościk.

Również Tymoteusz Listewnik z Organizacji Marynarzy Kontraktowych NSZZ Solidarność twierdzi, że nie spotkał się z tego typu procederem. - Zapewne zdarza się, że szkolący pozwoli wyjść pół godziny wcześniej po przerobieniu całego materiału, jednak trudno w takiej sytuacji mówić o fikcji wszystkich szkoleń - twierdzi.

Tajemniczy klient

Pytamy ministerstwo, czy zweryfikowało zawiadomienie o nieprawidłowościach. Konkretnie interesuje nas, czy po otrzymaniu sygnałów urzędnicy skorzystali z możliwości wysłania do ośrodków „tajemniczego klienta”, który oceniłby jakość i długość szkoleń.

„MGMiŻŚ korzysta z możliwości potwierdzenia sygnałów o nieprawidłowościach poprzez dopuszczalne prawem instrumenty. Jeżeli chodzi o wysyłanie „tajemniczego klienta” takimi kompetencjami MGMiŻŚ nie dysponuje” - otrzymujemy odpowiedź z biura prasowego resortu.

Pozostaje nam więc samym zapisać się na kursy w kilku trójmiejskich ośrodkach. Dzwonimy do znanego ośrodka A. w Gdyni. Pytamy o kurs „medical care”. Zgodnie z przepisami przerobienie materiału wymaga 40 godzin szkoleniowych.

Odbiera sympatyczna pani, którą przekonujemy, że zależy nam na jak najszybszym zdobyciu zaświadczenia, „bo armator pogania, a przez brak certyfikatu przepadnie kontrakt”. Pracownica odpowiadająca za kursy bez wahania proponuje, byśmy stawili się w ośrodku już za kilka dni.

- Zajęcia trwają od godziny 16.30 w środę, czwartek, piątek i potrwają tak długo, aż państwo przerobicie ćwiczenia. Trudno mi powiedzieć, czy koniec będzie o godzinie 19 czy 21. Zajęcia będą jeszcze w sobotę od 8 do mniej więcej godziny 12 - tłumaczy rejestratorka.

Szybkie obliczenie - jako kursanci w najlepszym razie przerobilibyśmy program w 20 godzin szkoleniowych. Czyli dwa razy szybciej, niż przepisowy wymiar trwania kursu.

Z kolei w ośrodku B., także w Gdyni, bez problemu załatwiamy zapisanie się na trzy kursy jednego dnia. Tymczasem każdy z tych kursów wymaga odrębnego, pełnego dnia zajęć. Czyżby zakładano, że kursanci posiadają zdolność trilokacji?

Nasi rozmówcy przekonują, że to dopiero wierzchołek góry lodowej: - Gdybyście poszli do ośrodka i powiedzieli, że macie nóż na gardle, to jeszcze szybciej dostalibyście certyfikaty - słyszymy.

Nie ma rzeczy niemożliwych

- Nie jestem od oceniania konkurencyjnych ośrodków, ale czasem dziwię się, że niektóre kursy można zrobić w tak krótkim czasie. Zdarza się, że niektóre ośrodki otwarcie deklarują skrócony wymiar czasu kursu na stronie internetowej - mówi kpt. ż.w. Jerzy Machut, dyrektor Ośrodka Szkolenia Ratowniczego w Gdyni. - Gdyby państwo jednak sprawdzili, ile godzin potrzeba na odbycie danego kursu, to przekonalibyście się, że jest to fizycznie niemożliwe. No, ale pewne rzeczy niemożliwe niektórzy czynią możliwymi.

Pytany o brak reakcji na manipulowanie czasem, kpt. Machut odpowiada: - Co ja mogę? Moim zadaniem jest dbać o poziom mojej szkoły. Od oceny innych są odpowiednie służby.

Zdania co do skali problemu kursów „na skróty” są jednak w środowisku szkoleniowym podzielone.

- W plotkach o takich praktykach czasem się słyszy. Ale kiedy te rewelacje próbuje się zweryfikować, to okazują się albo nieprawdziwe, albo tak incydentalne, że nieistotne - twierdzi dr hab. Kazimierz Witkowski, wiceprezes Studium Doskonalenia Kadr Akademii Morskiej w Gdyni. Przekonuje, że sam nie zna żadnego przypadku ośrodka, który ewidentnie łamałby określone przepisami zasady.

Wiceprezes SDK tłumaczy, że na przeszkodzie manipulacjom stoi system elektronicznej rejestracji uczestników. Od kilku miesięcy każdy kursant jest rejestrowany w centralnym systemie, na wzór kandydatów na kierowców. Dzięki indywidualnym profilom urzędnicy nadzorujący system szkoleniowy wiedzą gdzie, o której godzinie i w jakich kursach uczestniczy dany marynarz.

- Początkowo, gdy system wchodził w życie, zdarzały się „kwiatki” w rodzaju kursantów uczestniczących równolegle w dwóch różnych kursach w dwóch różnych miejscach - przyznaje Witkowski. - Niemniej daleki byłbym od twierdzenia, że wynikało to z celowego działania któregoś ośrodka. Równie dobrze sam uczestnik mógł, na przykład pod pozorem złego samopoczucia, opuścić wykład i udać się na drugie zajęcia. My, jako ośrodki, nie mamy dostępu do całej bazy danych systemu. W dostępnym dla nas dossier uwidocznieni są tylko uczestnicy naszych kursów.

Wiceprezes SDK zaznacza też, że na przeszkodzie stoją warunki infrastrukturalne: - Jeśli dajmy na to prowadzimy kurs „High Voltage” („pracy przy wysokich napięciach” - red.), to nie mamy nawet fizycznej możliwości przeszkolenie większej liczby kursantów, niż to wynika z warunków, jakie panują w naszym laboratorium. Mamy cztery stanowiska, przy których może pracować grupa do ośmiu ludzi łącznie. Jeśli mamy szesnastu chętnych, to organizujemy dwie grupy po ośmiu, bo więcej najzwyczajniej się nie mieści do środka. Tu nie ma pola do manipulacji.

Potrzymać gaśnicę

Osoby interweniujące w MGMiŻŚ wskazują, że są sposoby, by obejść zarówno system rejestracji kursantów, jak i uwarunkowania lokalowe czy kadrowe. I, niestety, nieraz zdarza się, że zarówno ośrodki, jak i sami kursanci idą na skróty.

- Dużo chętnych zawsze jest na kursy przeciwpożarowe - słyszymy.- Czasem grupy liczą kilkanaście, ale też często kilkadziesiąt, a nawet blisko setkę osób. Grupę zabiera się później na poligon strażacki. Jak jest tłum, to każdy ma 2-4 minuty na bieg z maską przez komorę dymową albo chwilę potrzyma gaśnicę w ręku. W takim tempie nikt nie przygotuje człowieka na takie skrajne sytuacje, jak pożar na statku.

Bez względu na ocenę skali problemu, szkoleniowcy są zgodni co do jednego - chodzenie na skróty bardzo szybko zweryfikuje morze. A ofiarą padną źle przygotowani marynarze.

- Morze szybko obnaża brak umiejętności. I robi to w bardzo okrutny sposób - mówi dr hab. Kazimierz Witkowski.

- Czasami musimy działać wbrew kursantom, ale w ich interesie - wtóruje kpt. Jerzy Machut. - W ludzkiej naturze jest to, że wiele chcemy robić jak najmniejszym kosztem i wysiłkiem. Ale są sytuacje, w których lenistwo nie popłaca. Pewnych rzeczy nie można lekceważyć. O ile na lądzie można w miarę łatwo uzyskać dodatkową pomoc, to na morzu marynarze z problemem zostają sami. Jeśli nie nauczą się z nimi radzić, jeśli nie będą się doskonalili, może być z tego nieszczęście. Morze błędów nie wybacza.

Dorota Abramowicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.