Bezdomny ze Starogardu Gdańskiego: Traktowali mnie jak zwierzynę łowną

Czytaj dalej
Fot. Agnieszka Kamińska
Agnieszka Kamińska

Bezdomny ze Starogardu Gdańskiego: Traktowali mnie jak zwierzynę łowną

Agnieszka Kamińska

Przynieśli maczetę. Jeden z nich uderzył Wojtka w głowę tak, jakby to była główka kapusty. Rzucali też nożem. Ostrze utkwiło mu w plecach. To cud, że żyje. Powiedzieli, że jak odejdzie, to go zatłuką

Makaron walił bejsbolem, gdzie popadnie. Czasem trafiał w plecy. A czasem w głowę. Wówczas Wojtek na chwilę tracił przytomność. Makaron lubił też sznurki. Te, które zwisały przy kapturze wojtkowej bluzy. Ściągał je. A potem okręcał wokół jego szyi i zaciskał. Wojtek dusił się, a z jego gardła chlusnęła krew. Makaron śmiał się i popuszczał zacisk. „Jeszcze nie teraz” - miał mówić. Wtedy Wojtek pierwszy raz pomyślał, że umrze.

Tych razów było kilkanaście. Jak do tego doszło? Wojtkowi po prostu w życiu jakoś nie wyszło. Robił w wykończeniówce. Przeprowadzał remonty mieszkań. Malował je i kładł glazurę. Miał do tego dryg. Klienci polecali go sobie wzajemnie. Zadowolona była też mama, z którą mieszkał. Robota paliła mu się w rękach. A szefowie chwalili. No to Wojtek rozwinął skrzydła i zaczął zarabiać za granicą. Na „tymczasowego” pojechał do Wielkiej Brytanii i Szwecji. Niestety, zaczął zauważać w sobie coraz silniejszy pociąg nie tylko do pracy, ale i do alkoholu.

Pił, jak prawie każdy robotnik, np. gdy jechał busem na Zachód lub gdy stamtąd wracał. Bo niby co innego miał robić? Nie wypadało nie wypić z kolegami z baraku na powitanie oraz na zakończenie dnia pracy, podczas imienin, oglądania meczu, wolnego weekendu... Alkohol był wszędzie. A Wojtek nie mógł już bez niego żyć. Co tu dużo gadać, chlał na umór. Zaczął zawalać terminy. Majstrowie nie chcieli już z nim współpracować tak, jak dawniej. Wreszcie wyprowadził się od matki. Było mu jej żal. Nie chciał, żeby patrzyła, jak pije. Trafił na ulicę. Czasem pomieszkiwał w pustostanach, czasem u kolegów. Gdy brakowało pieniędzy, zbierał złom albo brał fuchy. Zawsze potrafił zarobić kilka złotych.

- Bóg mi świadkiem, chciałem skończyć z tym piciem. Chodziłem na spotkania AA, kilka razy leczyłem się w Kocborowie, ale wracałem do nałogu. Nawet próbowałem popełnić samobójstwo z tej całej bezsilności i niemocy - mówi Wojtek Homann, starogardzianin, od 10 lat bezdomny.

Kuzyni z piekła rodem
Potem poznał Cygana. To u niego zamieszkał. W zamian za wyżywienie i dach nad głową (oraz co tu kryć, alkohol) wykonywał drobne prace. Odnowił mu mieszkanie, sprzątał. Czasem z nim podróżował. U Cygana przemieszkał jakieś pięć lat. No i u niego właśnie poznał Makarona i jego kuzyna Matiego. To było jakoś tak po Sylwestrze. Powiedzieli mu, że jest mieszkanie (a właściwie rudera, pustostan przy ulicy Kościuszki) wprost idealne dla Wojtka. W pobliżu mieszka matka Matiego. I układ był taki, że Wojtek miał sobie tam spokojnie żyć i jej pomagać. Odśnieżać chodnik, nosić opał. W zamian za jakiś drobny grosz. To Wojtkowi pasowało. Jednak coś zaczęło mu śmierdzieć.

Mati i Makaron czuli się jak bogowie. Jeździli drogimi autami, chociaż nie mieli prawa jazdy. Ciągle przekraczali dozwoloną szybkość i niewiele sobie robili z zakazów, policji i sygnalizacji świetlnej. Lubili hazard i ryzyko. Coraz częściej też odwiedzali Wojtka w jego nowym lokum. „To dobre miejsce dla nas na siłkę, będziemy tu pakować” - mówili. Szybko okazało się, że przychodzą głównie z jego powodu. Najpierw „tylko” bili go bejsbolami. Powiedzieli, że jeśli odejdzie, to go zatłuką. W pustostanie urządzali alkoholowe i narkotyczne libacje. A Wojtek miał im służyć: podawać kubki, dbać o pełną szklankę, nosić alkohol. Któregoś razu przynieśli maczetę. Jeden z nich sprawdził ją na Wojtku.

Uderzył go w głowę tak, jakby to była główka kapusty. To cud, że żyje. Cięli go też po rękach i nogach. Wreszcie przynieśli wiatrówkę. Wojtek musiał udawać tarczę. Nie mógł się ruszać. Kazali mu wystawić ręce. Strzelali w środek dłoni, w palce. Trafiali w nogi. Ćwiczyli na Wojtku swoją celność. Rzucali też w niego nożem. Ostrze utkwiło mu w plecach. Wpadli na pomysł, że można zabawę ubarwić. Stwierdzili, że „wypuszczą” Wojtka na pole. On będzie uciekał, jak zając, a oni na niego zapolują. Będzie jak w filmie, jak na safari. Gdy już zamierzali wcielić plan w życie, zabrakło alkoholu. „Najpierw pójdziesz nam po piwa, potem sobie postrzelamy” - mieli powiedzieć nad ranem. Wojtek słaniał się na nogach. Był zmaltretowany. Ale posłusznie poszedł na stację paliw. Sprzedawczyni wezwała pogotowie, dała herbaty. Wojtek trafił do Kociewskiego Centrum Zdrowia, na Oddział Ortopedyczny. Zaopatrzono mu rany. Przeszedł operację. Z trudem chodzi, ale czuje się coraz lepiej. W szpitalu powiadomiono policję.

Oni już wcześniej kogoś tam mieli
Policjanci zatrzymali obu mężczyzn. 23-latek miał przy sobie amfetaminę. A w jego mieszkaniu znaleziono: długą i krótką broń pneumatyczną wraz ze śrutem, maczety, noże myśliwskie, sztylety, pałki drewniane oraz amfetaminę, marihuanę, mefedron. W mieszkaniu, w którym miał przebywać 40-latek, znaleziono papierosy bez polskich znaków akcyzy, amfetaminę i marihuanę. Zatrzymano też matkę 23-latka (do niej miały należeć narkotyki i papierosy). Mężczyźni trafili do aresztu. Grozi im do 10 lat więzienia. Policjanci twierdzą, że sprawa jest rozwojowa. To wierzchołek góry lodowej, mówią. Dlaczego Wojtek wcześniej nie uciekł oprawcom? Wychodził przecież z pustostanu. Robił zakupy. Makaron i Mati torturowali go tygodniami.

- Dlaczego i dlaczego. Ale gdzie ja bym poszedł? Ja przecież nic nie mam - mówi Wojtek. - Oni mnie doprowadzili do takiego stanu, że już nic nie mogłem. Bałem się odejść. Jak oni mnie lali albo strzelali, to ja przetrzymywałem ten ból. Zaciskałem zęby. Dopiero na tym CPN-ie to już stwierdziłem, że teraz albo nigdy. Poprosiłem tę kobietę, żeby zawezwała pogotowie... Na początku myślałem, że to porządni ludzie, że tak zwyczajnie, no chcą pomóc bezdomnemu. Potem zaczęli ciągle przychodzić, bardzo ćpali, pili. Od tego im się w głowie popieprzyło, wpadali w szał. Kazali mi na samych gaciach spać w mrozie. Wbijali te widelce, te noże, cięli, wszystko robili. Skąd oni mieli ten cały hajs na ćpanie, to badziewie całe? To musiała być jakaś mafia albo coś. Ze mnie rozrywkę sobie zrobili, zwierzynę łowną. Oni już wcześniej w tym pustostanie mieli kogoś, jakiegoś bezdomnego, też go katowali, bawili się nim. Kto to był, co się z nim stało, tego nie wiem. Może już nie żyje - dodaje.

Żryj mendo
Sprawa Wojtka to pierwszy przypadek znęcania się nad bezdomnym w Starogardzie Gd. Pierwszy, o którym wiemy. Niektórzy bezdomni mówią, że pobicia i szykany to ich codzienność.

Gargamel: Najgorsi są ci napakowani. Jeden taki naziol rzucił mi w twarz niedojedzonym kebabem i pokazał „Heil Hitler”, pijany był. Krzyczał, że mnie podpali. Kazał mi pozbierać tego kebaba ze śniegu i krzyczał „żryj mendo”. Innym razem dzieciak jakiś, nastolatek taki, dla zabawy mnie kopnął. Wywaliłem się, że aż mi asfalt wszedł pod skórę, nos mi się złamał. No ale nic się takiego nie stało, bo wcześniej już połamanego miałem. No i niby co? Na policję mam dzieciaka zgłosić?

Rychu: Aż mi łzy pociekły, tak mnie ta historia wzruszyła o tym postrzelonym. Aż taką trzęsiawkę dostałem, ręce mi całe chodziły. Po nocach spać nie mogę. Bo to teraz nie wiesz, gdzie iść. Czy się na działkach przekimać, czy gdzie. Wszędzie niebezpiecznie. Mi to wózek wywalają ciągle, niszczą, cały mam taśmami powiązany. Ale to dzieciarnia robi.

Dr Leszek Mellibruda, psycholog społeczny: Powszechne przekonania budują w nas stereotyp bezdomnego jako słabszego. To dla niektórych osób, szczególnie z psychopatycznymi rysami osobowości, może być powodem traktowania tych ludzi jako potencjalne ofiary. Wycofanie i lękliwość może ich zachęcać do znęcania się i fizycznego, i psychicznego. Dystansowanie się otoczenia (raczej udajemy, że nie widzimy bezdomnych, odwracamy od nich wzrok) to dodatkowe czynniki budujące socjopatyczną butę oprawcy. Poczucie bezkarności oraz zniekształcony świat własnych wartości daje patologiczny napęd do poniżania i agresywnego traktowania słabszych. Nawet, jeśli ich waga lub wzrost dwukrotnie przewyższa gabaryty fizyczne agresora.

W ewidencji Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Starogardzie Gdańskim znajduje się 12 bezdomnych przebywających w altankach działkowych lub pustostanach.

- Osoby te nie chcą skorzystać z miejsc w schroniskach czy noclegowniach. Najczęściej nie chcą zmiany stylu życia. Mimo wszystko podejmujemy z nimi pracę socjalną. Pomagamy w załatwieniu spraw osobistych i rodzinnych, motywujemy do podjęcia leczenia odwykowego i somatycznego, występujemy do Gminnej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych o wszczęcie postępowania w sprawie przymusowego leczenia odwykowego. Bezdomni są pod stałą opieką i kontrolą pracowników socjalnych oraz funkcjonariuszy policji i Straży Miejskiej. Pracownicy socjalni pracują w dni robocze od 7.30 do 18, aby m.in. mogli organizować dla bezdomnych w popołudniowej porze schronienie lub inne wsparcie - tłumaczy Urszula Ossowska, dyrektor MOPS w Starogardzie Gd.

Obecnie na koszt miasta (miesięcznie to ok. 35 tys. zł) w schroniskach dla bezdomnych przebywa 39 osób. Losem Wojtka zainteresował się prezydent Starogardu Gd. Odwiedził go w szpitalu. Miasto może zapewnić Wojtkowi m.in. tymczasowe miejsce w schronisku (wraz z pokryciem kosztów dojazdu i pobytu), a także pomoc w znalezieniu stancji, zatrudnienia oraz dofinansowanie dożywiania i ubranie. Mężczyzna, jeśli zechce, zostanie objęty programem wyjścia z bezdomności. Wojtek otrzyma też wsparcie w odnowieniu relacji rodzinnych (ma cztery siostry). Wcześniej sporadycznie korzystał z pomocy społecznej - trzy razy w 2014 r. i raz w 2015. - Nie ma miejsca dla przemocy i takiego zdziczenia w naszym mieście. Będziemy chronić każdego mieszkańca, szczególnie tych słabych. Będziemy się starali pomóc panu Wojciechowi - obiecuje Janusz Stankowiak, prezydent Starogardu Gd.

(źródło: TVN/x-news)

Agnieszka Kamińska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.