105 lat? To nic. Nadal mam marzenia...

Czytaj dalej
Fot. MARIUSZ KAPAŁA
Dariusz Chajewski

105 lat? To nic. Nadal mam marzenia...

Dariusz Chajewski

Szykuje się jubel. 105. urodziny Wandy Donarskiej. Sama mówi o sobie, że jest nauczycielką i harcerką. Dla niej „harcerstwo” to nie tylko tchnienie młodości. To filozofia i styl życia. Który nieraz wymagał poświęceń

„Czy ty jesteś pijany
Czy ty nie masz rozumu
Karczma stoi przy drodze
A ty idziesz do domu...”

Pani Wando, rozpoczęła Pani rozmowę nieco frywolnie. To jest Pani recepta na znakomitą formę w wieku 105 lat?
Nie, to piosenka ludowa z Kujaw, którą śpiewała moja szwagierka. Recepta na długowieczność... Pewnie każdy ma swoją. Moja? Zawsze trzeba szukać dobrych stron i dobra w innych ludziach. Ja całe życie byłam harcerką i na alkohol nie było w nim miejsca. Podobnie w domu moich rodziców. Tato nie pił i nie palił...

I całe życie była Pani taką wojującą harcerką?
Skończyłam z harcerstwem dopiero wraz z końcem wojny. Doszłam do wniosku, że pora pomyśleć o rodzinie, dzieciach. Ale pewnie gdzieś tam, w środku, zostałam harcerką na zawsze. I dla mnie to słowo znaczy naprawdę wiele. To styl życia.

Ale zacznijmy od początku. Pierwszy obraz, który Pani pamięta...
Pierwsza wojna światowa, Essen... Jakoś wdrapałam się na parapet okna i patrzyłam na idącą w stronę domu mamę. I ujrzałam wówczas jej rozszerzone przerażeniem oczy. Bała się, że spadnę. I jeszcze pamiętam, gdy wuj, który był w pruskim wojsku, przywiózł... jajko. Mama mi je pokazała, powiedziała, że tak wygląda jajko i jest symbolem Wielkanocy.

W Essen?
Tak, urodziłam się w Essen. Moi rodzice, Stanisława i Józef Merdasińscy, jeszcze jako dzieci wyjechali tam z Wielkopolski za chlebem. Gdy siedziałam na tym parapecie, tato był w wojsku, został ciężko ranny w brzuch pod Verdun, granatem. W Essen Polonia była siłą: towarzystwa kulturalne, biblioteka. Mój tato, gdy wracał z pracy w kopalni, mył się, mama dawała mu obiad, ubierał się i jechał do Bochum, do polskiej szkoły. Kilka lat później znalazłam duży notes z zapisanymi złotymi myślami Mickiewicza, Kraszewskiego, Pola. Po ciężkiej pracy ojciec jeździł, aby się uczyć po polsku.

Jak długo mieszkała Pani w Niemczech?
Do 1919 roku. Wyjechaliśmy, gdy tylko było wiadomo, że będzie Polska. Jednak ze względu na kolegę taty, który był Kaszubem, padło na Tczew. Wcześniej przez rok chodziłam do niemieckiej szkoły. Pamiętam, jak nauczycielka ukarała mnie biciem, gdy literki „k” nie napisałam gotykiem, jak było to wymagane, ale w alfabecie łacińskim. Wcześniej uczyłam się z polskiego elementarza...

Później polska szkoła?
Taka dziwna. To była polska szkoła, ale z niemieckim nauczycielem, który później wyjechał do Niemiec. Sadzał mnie na katedrze, mówił po niemiecku, jak się nazywa określona rzecz, a ja musiałam tłumaczyć na polski i wówczas wszystkie dzieci uczyły się polskiego słowa. I mieliśmy jeszcze tabliczki z rysikiem i na sznureczku gąbkę i szmatkę. Później było ośmioklasowe gimnazjum. Rozpoczęłam je w 1922 roku, a w 1930 zdawałam maturę.

Ośmioro dzieci, wszystkie się kształciły... Stać na to było kolejarza?
Jak mówiłam, rodzice nie pili, nie palili, nie było w domu tabaki, nawet piwa. Wszystko rodzice wydawali na dzieci. Szkoła, nauka, książki – to było najważniejsze. Mundurek po szkole się zdejmowało i wieszało z wielkim szacunkiem.

Przed wojną matura miała inny wymiar.
Całkowicie... Wchodziło się do elity, zwłaszcza na Pomorzu, a Tczew był najbardziej zgermanizowanym miastem, tuż na granicy z Wolnym Miastem Gdańsk. Także pierwsza szkoła, w której rozpoczęłam pracę, jednoklasowa, była tuż przy granicy. Później uczyłam w Toruniu w szkole ćwiczeń. Mieszkałam w internacie.

Chciała Pani zostać nauczycielką?
Chciałam? Byłam na to skazana. Jeszcze zanim się urodziłam, rodzice zaplanowali, że ich dziecko, niezależnie od płci, będzie nauczycielem. Polskim nauczycielem. Nie wiem, skąd im się to wzięło. Do Polski, a raczej na ziemie polskie, jeździli przecież tylko na pogrzeby i śluby. Ale Polska zawsze była w naszym domu.

Wojna...
Jeszcze pięć dni przed 1 września 1939 byłam we Francji, jako instruktorka. Zaprosiła mnie tam koleżanka, która nie dostała pracy w Polsce i została nauczycielką w polonijnej szkole. Zostałam u niej nieco dłużej, zwiedziłam Francję, odwiedziłam nawet słynny kabaret i byłam nieco zawiedziona, że nie poczułam się zgorszona. Nagle moja koleżanka usłyszała w radio informacje i stwierdziła, że chyba będzie wojna. Pamiętam dworzec w Berlinie, ogromny, i nie było ani jednej osoby bez munduru. Czarne SS, brązowe partyjnych, nawet młodzież... Wówczas marzyłam tylko o tym, aby dojechać do domu. W ostatnim dniu sierpnia byłam w Tczewie. Zameldowałam się w gimnazjum, którego dyrektorka była również harcerką, i mówię: „Druhno Ziuto, będziemy potrzebne”. Jednak kazano mi przyjechać do Torunia. Tam wszystkie instruktorki harcerstwa zostały skierowane na dworzec. Gotowaliśmy wielkie kotły kawy dla żołnierzy, którzy towarowymi pociągami jechali na zachód. Z pieśnią na ustach, roześmiani, przy muzyce. Dwa dni później jechali w drugą stronę. Już nie śpiewali...

Kampania wrześniowa była szokiem?
Nikt się tego nie spodziewał. Komendant mówił, że wojsko opuszcza miasto i mamy pół godziny na ewakuację. Postanowiłyśmy pójść za wojskiem, pieszo, z mapą. Byłyśmy pielęgniarkami, łączniczkami, mogłyśmy być potrzebne, bo przecież nasi będą się bronić na Wiśle. Gdy dotarłyśmy, całe oddziały polskie maszerowały. Do niewoli. Wróciłyśmy.
Okupacja? Naprawdę trudno tak każdy etap życia zamknąć w kilku zdaniach. Byłam bez domu. Moja rodzina była zamknięta w obozie przejściowym dla Polaków w Gniewie. Ostatecznie moi rodzice – jako para, która pobrała się w Niemczech, z trójką urodzonych w Niemczech dzieci – została wywieziona na roboty. Ja wychowywałam dzieci lekarki i inżyniera. Później ich aresztowano, gdyż należeli do AK.

To nie były czasy dla harcerki?
Wręcz przeciwnie. Byłam łączniczką, przewoziłam meldunki. Raz wiozłam osadzonemu w Grudziądzu konspiratorowi truciznę. Bał się, że nie wytrzyma tortur. Nie udało mi się w żaden sposób dostać do więzienia. I pamiętam, że się z tego cieszyłam. Miałam nadzieję, że ocalał... Ta działalność zbliżyła mnie także do mojego przyszłego męża: pomógł mi przeprowadzić do Generalnej Guberni szefa podziemia na całe Pomorze. Gdy poznałam męża, pomyślałam, że może warto mieć rodzinę...

Jednak wojna nie pozwoliła o sobie zapomnieć?
Pewnego dnia pojawili się na podwórku. Zabrali mnie jak stałam, w drewniakach na bosą nogę, w letniej sukience. Do więzienia w Stargardzie. Okazało się, że podczas przesłuchań, podczas fali aresztowań po zamachu na niemiecki transport w Tucholi, ktoś wymienił moje nazwisko. Te dni chciałabym wymazać z pamięci, napatrzyłam się. Mijały miesiące za kratami, a ja byłam w coraz bardziej zaawansowanej ciąży. Na szczęście z jednej strony udało się mamie mnie znaleźć, z drugiej dyrektorem więzienia okazał się polski Niemiec z Wielkopolski, który przyczynił się do mojego zwolnienia. Na trzy miesiące, bym zdążyła urodzić. Później wystarczyło, że pies zaszczekał w okolicy i byłam przekonana, że to po mnie. I gdy wywieziono nas na roboty do Niemiec, przyjęłam to z ulgą, chciałam zginąć w tłumie. Później pracowaliśmy na gospodarstwie na Pomorzu.

Koniec wojny...
Nawet nie wyobrażacie sobie, jaka to była radość. Jak ważne było to, że można było odezwać się po polsku. Podczas okupacji nawet niemiecki dzieciak mógł uderzyć cię w twarz za polskie słowo, a i tak można się było cieszyć, że nie wysłali do obozu lub nie postawili pod ścianą. I jakim szczęściem było to, że mogłam uczyć po polsku. To zamknęło ten okrutny czas.

Kiedy była Pani najszczęśliwsza?
W dzieciństwie. Miałam wspaniałych rodziców, mądrych, dobrych. Oni nie mówili o patriotyzmie, ale byli patriotami. I wiedzieli, jak ważna jest wiedza, szkoła...

I znów ta dusza nauczycielki. Uczyć. A co Pani sądzi o świeżutkiej reformie oświaty?
W szkole najważniejsze są dzieci, ale jej osią jest nauczyciel. Jeżeli będziemy mieli dobrych nauczycieli, z pasją, żadna reforma szkoły nie jest w stanie zepsuć... Byłam nauczycielką, chyba niezłą, skoro dostałam Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Pracowałam naprawdę w ciężkich warunkach, ale gdyby jeszcze raz pozwolono mi wybrać zawód, który mogę wykonywać, zostałabym nauczycielką.

I harcerką?
I harcerką.

Dariusz Chajewski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.