Tomasz Rozwadowski

Wiosenny Jazz Jantar 2017. Trzy septety, czyli oczko [RELACJA]

Wiosenny Jazz Jantar 2017. Trzy septety, czyli oczko [RELACJA] Fot. Paweł Wyszomirski/testigo.pl
Tomasz Rozwadowski

Od czwartku do niedzieli w Żaku trwał wiosenny Jazz Jantar. Potwierdziły się opinie o wysokim poziomie polskiego jazzu

Szanujący się festiwal muzyczny powinien mieć jakąś myśl porządkującą każdą kolejną edycję. W przypadku wiosennej odsłony Jazz Jantar Festival 2017, która odbywała się w klubie Żak w Gdańsku od minionego czwartku do niedzieli, takich myśli było nawet kilka.

Po pierwsze, ta edycja była całkowicie polska, choć w składach znalazło się dwóch perkusistów z Ameryki Łacińskiej. Po drugie, duży nacisk położony został na jazz z Trójmiasta, trójmiejscy muzycy pojawili się w czterech zespołach na osiem, a jeśli doliczyć jeszcze dwa składy, w których grali muzycy z północnej Polski, był to festiwal mocno terytorialny. Takie zresztą są korzenie Jazz Jantar, który powstał w latach 70. między innymi po to, by promować lokalną scenę. Po trzecie, w cenie były duże składy - wystąpiły aż trzy składy siedmioosobowe, co jest bardzo rzadkim zjawiskiem na polskiej scenie jazzowej. Dyrektor Żaka Magdalena Renk powiedziała z estrady, że zaproszenie wieloosobowych zespołów było możliwe dzięki finansowaniu festiwalu przez miasto. Brawo Gdańsk! Po czwarte wreszcie, najczęściej występującym w tej edycji instrumentem, oprócz perkusji i różnego rodzaju bębnów, był saksofon. Parada saksofonistów w tej edycji była imponująca, choć galeria trębaczy ustępowała niewiele, bo ich było aż sześciu.

Wiosenny Jazz Jantar upłynął pod znakiem dużych składów i saksofonistów

Koncepcja wiosennego JJ była więc wyraźnie widoczna, natomiast zupełnie nie przesłoniła samej muzyki, która imponowała i poziomem, i różnorodnością stylistyczną.

Czwartek był meczem towarzyskim pomiędzy dwoma trójmiejskimi saksofonistami. Młodszy z nich tenorzysta Michał Jan Ciesielski stworzył Quantum Trio, z którym wystąpił na JJ po raz drugi, ale pierwszy raz na głównej scenie, podczas studiów muzycznych w Roterdamie.Dlatego właśnie oprócz Lidera i pianisty Kamila Zawiślaka znalazł się chilijski perkusista Luis Mora Matus. Tych trzech dobrało się w korcu maku - stworzyli jeden z najoryginalniejszych obecnie polskich zespołów. Znakomity warsztat, pasja grania i dojrzała koncepcja artystyczna to główne moce tego tria. Maciej Sikała Septet był pierwszym z siedmioosobowych składów tej edycji. Jeden z najwybitniejszych obecnie polskich saksofonistów zbudował skład następujący: lider na saksofonach tenorowym i sopranowym, Robert Majewski - kornet, flugelhorn, Grzegorz Nagórski - puzon, Tomasz Klepczyński klarnet basowy, Piotr Wyleżoł - fortepian, Andrzej Święs - kontrabas i Sebastian Frankiewicz - perkusja. Wiekowa rozpiętość była spora - od pięćdziesięciu kilku do niepełna trzydziestu lat - a poziom kompetencji bardzo wysoki, gdańska publiczność dostała więc dawkę świetnie brzmiącego i misternie zaaranżowanego jazzu głównego nurtu. Oba zespoły zostały odebrane bardzo gorąco.

Sobota była dniem zaskoczeń. Po triu Oleś Brothers & Antoni Gralak można było się spodziewać energetycznego free jazzu i taki ten koncert był rzeczywiście, ale małymi fragmentami. Przeważająca część programu „Promitivo“, była rzeczywiście prosta od strony formalnej, inspirowana głównie kulturami muzycznymi Azji, ale także fantastycznie transowa. W drugiej części wystąpił drugi septet, mianowicie Cracow Jazz Colective. Brzmiało to wszystko potężnie, aż kipiało od młodzieńczej energii, ale czuło się, że zespół został dobrany na zasadzie koleżeńskiej, gdyż poziom muzyków był zróżnicowany. Błyszczeli perkusista Dawid Fortuna, alcista Marcin Ślusarczyk, jeden z dwóch trębaczy Cyprian Baszyński oraz lider, pianista i kompozytor Mateusz Gawęda, pozostali byli dla nich tłem.

W sobotę dwa świetne koncerty - młody trójmiejski kwintet Algorythm z nowoczesnym jazzem środka i wizyjny, doskonały muzycznie program „Monte Alban“ znakomitego saksofonisty Adama Pierończyka z basistą Robertem Kubiszynem, argentyńskim perkusistą Hernánem Hechtem i baterią elektroniki były czystą, choć momentami wymagającą przyjemnością dla uszu.

Wieńczyła dzieło niedziela. Otworzył trzeci septet, toruńsko-bydgoska supergrupa Innercity Ensemble. Koncert miał tyleż samo wspólnego z post-rockiem co „Bitches Brew“ Milesa Davisa i wciągał bez reszty w trans. I na sam koniec znów Trójmiasto - czterej znakomici jazzmani pod wodzą Janusza „Macka“ Mackiewicza grający zmodyfikowaną wersję jazzu fusion. Formalnie imponujący, estetycznie pozostawiający pewien niedosyt.

Tomasz Rozwadowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.